piątek, 23 maja 2014

Rozdział I


-Leslie-

         Przez szeroko otwarte drzwi od tarasu wpadało duszne, letnie powietrze. Lekki wieczorny wiaterek kołysał firankami. Z ulgą powitałam tę zmianę. Ostatnie, upalne dni strasznie mnie wymęczyły. Z uśmiechem na ustach stałam przy kuchennej wyspie i przygotowywałam kolację. Jace jeszcze nie wrócił z pracy, ale lada chwila miało to nastąpić. Na pewno był bardzo głodny po tylu godzinach.

         Był artystą, malarzem. Pracował w domu, malując obrazy, by później je sprzedać, ale ostatnio dorabiał jako nauczyciel plastyki w sierocińcu. Wiedziałam, że dzieci go uwielbiały. Zawsze cierpliwego, miłego pana Willisa nie dało się nie lubić.

       Schrupałam plasterek ogórka i odwróciłam się do szafki po talerze. Poszłam nakryć mały stół w salonie otwartym na kuchnie. Gdy skończyłam, wróciłam do wyspy, po czym zaczęłam układać przygotowane kanapki na talerzu. 

W drzwiach zazgrzytał klucz. Uśmiechnęłam się mimowolnie.

- Jestem, skarbie! - zawołał Jace od progu. Słyszałam jak zdejmuje buty i idzie po skrzypiących deskach w moją stronę. Stanął za mną i objął w pasie, kładąc brodę na moim ramieniu. Odchyliłam delikatnie głowę i przymknęłam powieki.

- Cześć, królewno - wyszeptał mi do ucha. - Tęskniłaś? 

- Okropnie - wymruczałam, odkręcając się i odnajdując jego usta. Uwielbiałam jego zapach. Pachniał subtelnie i delikatnie. Przejechałam dłonią po jego gęstych włosach.

- Oj, chyba nie mogę zostawiać cię więcej na tak długo - szepnął, a ja poczułam jego oddech na swoich ustach.

- No, chyba nie - zaśmiałam się cicho. 

        Bardzo go kochałam. Był dla mnie wszystkim. Poznaliśmy się jeszcze jako dzieciaki, mieliśmy po jakieś osiemnaście, dziewiętnaście lat. Mieszkałam z rodzicami nad brzegiem jeziora. Lubiłam chodzić po małej plaży i wpatrywać się w spokojną toń. Pewnego dnia nasze małe miasteczko zawrzało, bo do sąsiedniego domu wprowadziła się jakaś rodzina. Ze względu na wielkość miejscowości każda taka sytuacja była wielką nowiną. Ja jako nieszczęśliwa dziewczyna, nie zwróciłam na to uwagi... 

    Szłam powoli brzegiem jeziora, patrząc na zachodzące słońce i zastanawiając się, czy moje życie jeszcze ma sens. Starałam się ukryć się przed rodzicami siniak na moim policzku, nakładając tony podkładu i chowając twarz za włosami. James znowu mnie uderzył. Lecz tym razem byłam na tyle silna by to zakończyć. Zerwałam z nim i uciekłam... bojąc się kolejnego ciosu. Nie wiem czy mnie gonił, biegłam ile sił w nogach. 

     Otarłam zbłąkaną łzę na moim policzku. Doszłam jakoś do mojego ulubionego miejsca, łkając cicho. Dlaczego mnie tak krzywdził? Kochałam go, ufałam mu... A on mnie bił, chcąc się wyżyć, za coś, czemu ja nie byłam winna. Zawsze potem mnie przepraszał, ale po kilku dniach historia zataczała koło. 

     Płakałam coraz głośniej. Mój rozpaczliwy szloch niósł się daleko po wodzie. Siedziałam skulona w kłębek, mnąc w dłoni rękaw za dużego swetra. Nagle usłyszałam za sobą jakiś szelest. Otarłam łzy i podniosłam się przerażona. Nie, nie, nie... Znalazł mnie. 

- Tu jesteś - zasyczał rozwścieczony. Po moich plecach przeszedł zimny dreszcz. Nie, proszę... - Wiedziałem, że cię tu znajdę, zawsze tu przyłazisz.

- Zostaw mnie, odejdź, błagam - wyszeptałam, płacząc. Zamiast mnie posłuchać, zbliżył się jeszcze bardziej.

- Myślałaś, że mi zwiejesz, kochanie? - Złapał mnie za nadgarstki i ścisnął mocno, patrząc z pożądaniem na moją twarz. Spuściłam wzrok, zastanawiając się czy wołanie o pomoc ma sens. - Skoro chcesz końca, to czemu by nie? Ten ostatni raz, skarbie. Tak namiętnie, jak tylko potrafisz...

- Nie, nie, zostaw! - wrzasnęłam, gdy jego ręka powędrowała do moich piersi. 

- Cii, malutka... Tu nikogo nie ma - wyszeptał, uciszając mnie brutalnym pocałunkiem, wpychając język między moje wargi.

      Czułam, jak rozpinał moje spodnie, podciągał sweter i nachalnie jeździł dłońmi moim ciele. Płakałam, czekając na najgorsze. Nagle poczułam, że ktoś go ode mnie odrywa. Upadłam na piach, czując, że cała się trzęsę. Spojrzałam na to, co się działo przede mną. Jakiś ciemnowłosy chłopak uderzył Jamesa prosto w twarz. Blondyn zatoczył się na piach, by po chwili oddać mojemu obrońcy. Chłopak otarł krew z ust, po czym z zacięciem na twarzy natarł na Jamesa. Upadli na piach, a ja wrzasnęłam głośno, po czym poderwałam się do góry.

- Przestańcie! - pisnęłam, widząc, że biją się nie na żarty. 

- Ty gnoju... - zasyczał chłopak, podnosząc Jamesa za kark i dając mu z pięści w brzuch. Blondyn zatoczył się na piach, po czym upadł, obejmując się dłońmi. Mój wybawca stał obok niego, nadal gotów do walki. James spojrzał na niego mściwie, oceniając swoje szansę. Przeczołgał się w bok, wstał i spojrzał na mnie.

- To jeszcze nie koniec. Pamiętaj o mnie, bo ja o tobie nie zapomnę nigdy - wysyczał z nienawiścią, która przerażająco kłóciła się z bezczelnym uśmiechem na jego ustach. Zniknął w lesie, a ja odwróciłam przerażony wzrok na chłopaka, który tak bohatersko mnie obronił.

- Boże, nic ci nie zrobił? Przepraszam, ja... Ty krwawisz... - Podeszłam do niego zaniepokojona, odejmując jego dłoń od wargi. Wyjęłam chusteczkę z kieszeni, dokładając do ust chłopaka. Dyszał głośno i wpatrywał się we mnie zaniepokojony. Dopiero teraz mu się przyjrzałam. Miał półdługie, ciemne włosy i oczy w odcieniu ciepłej czekolady. 

- Nie przejmuj się mną, jak się czujesz? Nic ci nie zrobił? - zapytał, delikatnie zabierając moją dłoń. 

- Nie zdążył - odpowiedziałam, spuszczając wzrok na jego śnieżnobiałą koszulę, poplamioną krwią. 

- Na pewno? - Powtórzył, pochylając głowę i wpatrując mi się w oczy. 

- Tak - Uniosłam wzrok. Czułam się przy nim bezpieczna...

      Uniosłam głowę, słysząc, że Jace coś do mnie mówi.

- Hm? - zapytałam rozkojarzona.- Możesz powtórzyć?

     Chłopak roześmiał się, myjąc ręce w kuchni.

- Pytałem nad czym tak dumasz - odpowiedział, puszczając mi oczko.

- A nad niczym - odrzekłam szybko. - Tak po prostu się zamyśliłam.

    Wzięłam talerz z kanapki i poszłam z nim do salonu. Jace podążał za mną. Mieszkaliśmy w małym domu, niedaleko lasu (na początku z przerażeniem wpatrywałam się w jego ciemną ścianę). Gdy pierwszy raz go zobaczyliśmy był kompletną ruiną. Na szczęście udało nam się go dość szybko "postawić na nowo". Parterowy budyneczek tworzył nasze gniazdko już od roku. Mieliśmy kuchnię, salon, łazienkę, dwa pokoje, a Jace swoją małą pracownię. Dla nas w sam raz.

- Mmm, jakie pyszności - zamruczał Jace, biorąc jedną z kanapek. Uśmiechnęłam się do niego, po czym zaczęliśmy jeść razem.

    Po skończonym posiłku chłopak opowiedział mi jak dwóch chłopców postanowiło zrobić makijaż jednej z dziewczynek, gdy ta usnęła na ławce. Użyli plakatówek, a biedna mała, płakała całe dwie godziny dopóki opiekunowie nie zdołali jej tego zmyć.

      Śmiałam się do rozpuku, a Jace razem ze mną. Siedzieliśmy obok siebie, więc nasze ciała zaczęły się o siebie delikatnie ocierać. Chłopak zamruczał gardłowo, po czym przejechał nosem po mojej szyi. Zaśmiałam się uszczęśliwiona. Szatyn pocałował mnie delikatnie w usta, a ja poczułam, że moje ciało delikatnie unosi się do góry. Ukochany zaniósł mnie do sypialni, a ja po raz kolejny stwierdziłam, że jest najlepszym, co mnie w życiu spotkało.
_______________________________________
Hej ^^
Powiedzmy, że 23 to połowa maja xd Wybaczcie, ale muszę się trochę ratować z ocenami na koniec roku. Cóż, mam nadzieję, że rozdział Wam się spodoba. Mi, jak nigdy podoba się bardzo :D Jest takim wstępem do życia Leslie i Jace'a. Najlepiej pisało mi się to migawkę z przeszłości. Robiłam coś takiego pierwszy raz w życiu i jestem usatysfakcjonowana ^^
Pozdrawiam i dziękuję za każdą opinię :*