sobota, 11 lipca 2015

Epilog


      Patrzyłam przed siebie z zachwytem. Wszystko było takie jasne. Tak lekko mi się oddychało. Tak szybko mogłam się poruszać. Od dawna nie czułam się tak młodo... Stawiając lekkie kroki, cieszyłam się chwilą. Moją głowę zalał korowód wspomnień. Te piękne z życia bez Jace'a były inne. Niby szczęśliwe, ale nie do końca. Pierwsze kroki Aidena, jego pierwszy dzień w szkole, potem w gimnazjum, liceum, studia. W końcu ślub z jego ukochaną narzeczoną. Moment, kiedy zostałam babcią wspaniałych bliźniaków. Teraz oboje wybierali się na studia, a Aiden razem z żoną wiedli spokojne życie. Mogłam być z siebie dumna. Wychowałam syna na dobrego człowieka. Nie pozwoliłam, aby zapomniał o swoim ojcu. Widziałam, że mimo jego nieobecności, kocha go równie mocno, jak mnie.
   
     Westchnęłam, po czym spojrzałam na swoje dłonie. Nie były już pomarszczone i brunatne, tylko gładkie i blade, takie jak w młodości. W obrączce odbił się jakiś zagubiony refleks. Z zaskoczeniem dotknęłam swojej twarzy. Ona również była gładka, a włosy...ojej! znowu gęste i brązowe. Rozejrzałam się dookoła. Wszystko zaczynało powoli nabierać konturów, ale nie zdążyłam im się przyjrzeć.

- Leslie! - Usłyszałam za sobą, a moje ciało przeszedł przyjemny dreszcz.

   Odwróciłam się, po czym go ujrzałam. Stał nieopodal i wyciągał ręce w moją stronę. Bez zastanowienia puściłam się biegiem, by po chwili znaleźć się w jego ciepłych ramionach.
___________________________________________________________

Witam!

To już jest koniec. Definitywny koniec tego opowiadania, z którym bardzo się związałam. Prolog opublikowany został 30 kwietnia 2014r. Ja w ogóle nie czuję, że minął już rok. :C
Eh... Jak zwykle. Należałoby wygłosić jakąś twórczą pożegnalną mowę, a ja jak zwykle nie mam do tego głowy.
Powiem tylko, że cały zamysł tego opowiadania zrodził się w mojej głowie, kiedy po raz pierwszy obejrzałam film "Uwierz w ducha". Nie wyobrażacie sobie nawet, jak ja wtedy ryczałam. Oczywiście mojej histerii po Titanicu nic nie przebije, ale to było bliskie temu. Kiedy zaczynałam pisać cała fabuła w mojej głowie wyglądała zupełnie inaczej, była bardziej podobna do filmu, ale udało mi się ją zmodyfikować i myślę, że oprócz głównego wątku aż tak bardzo nie ściągałam. :)
Muszę przyznać, że to opowiadania potrafiło rozstroić mnie emocjonalnie tak bardzo, że chwilami nie miałam siły go pisać. Któregoś razu złapał mnie tak duży kryzys, że chciałam zawieszać, zamykać i nie wiadomo, co jeszcze. Ale udało mi się zebrać i mogę tę historię zakończyć tak, jak na to zasłużyła.
Pokochałam wszystkich moich bohaterów (hm, może z wyjątkiem Jamesa, ale dla niego starałam się być wyrozumiała; przecież był chory :c) i bardzo ciężko mi się z nim rozstawać. Ale myślę, że zostawiam ich w dobrym i bezpiecznym stanie. :)
Dziękuję serdecznie Naomi, Mosquito, Mei oraz Karmelkowi. <3 Komentowałyście wiernie, a ja za każdym razem po opublikowaniu każdego rozdziału nie mogłam doczekać się opinii od Was!
Dziękuję wszystkim czytelnikom, którzy czytali, ale nigdy się nie ujawnili. :D
A teraz... do widzenia! <3 Mam nadzieję, że będziecie tęsknić za tym blogiem tak samo, jak ja. :*

PS. Myślicie, że takie dobre duszki Naszych Bliskich są wśród nas? Zdradzę Wam, że ja całym sercem w to wierzę. c;

środa, 1 lipca 2015

Rozdział XII

Miesiąc później...
 
- Jace -
 
      Krzyknąłem sfrustrowany, po czym ze złością wsadziłem ręce do kieszeni. Od wielu dni  próbowałem przesunąć palcem kamyk i ani razu mi się to nie udało. Pan Carlton był bardzo cierpliwym nauczycielem, za to ja niecierpliwym uczniem. Cały ten czas przebywałem na naszym podwórku, zaglądając do domu, aby popatrzeć na Leslie i Aidena. Coraz bardziej mnie bolało to, że nie mogę ich dotknąć.
 
- Spokojnie. - powiedział po raz enty tej nocy. - Twoje ciało nie istnieje, więc nie dasz rady niczego poruszyć. To jest w twoim umyśle. Musisz się tylko skoncentrować. Wyobraź sobie, że dotykasz ten kamień. Poczuj go w swojej dłoni. Widzisz?
 
 
     Po tych słowach po prostu pochylił się i podniósł kawałek skały. Westchnąłem, po czym skinąłem głową i po raz kolejny przykucnąłem, tym razem chcąc zerwać źdźbło trawy. Przymknąłem na chwilę powieki, po czym zacząłem wyobrażać sobie fakturę trawy. Jej gładkość, cienkość... Odetchnąłem głęboko, po czym wyciągnąłem dłoń. Powoli zacząłem przybliżać palce do rośliny. Dasz radę, dasz radę...
 
- Mam! - krzyknąłem triumfalnie. - Widzi pan? Udało się!
 
   Wyprostowałem się dumnie, patrząc z radością na kawałek trawy, który udało mi się zerwać. Cieszyłem się jak małe dziecko, które właśnie dostało upragnioną zabawkę.
 
- Brawo, chłopcze! - zawołał staruszek, niemniej ode mnie uradowany.
 
- Czy teraz... czy teraz będę mógł dotknąć Leslie? - zapytałem niepewnie.
 
   Mężczyzna westchnął.
 
- Z dotykaniem ludzi jest dużo ciężej. Potrzeba do tego ogromu wyobraźni oraz silnej woli. Mimo wszystko przynajmniej teraz jesteś w stanie udowodnić jej, że istniejesz.
 
- Och...- jęknąłem zawiedziony. - A jeśli naprawdę się postaram?
 
- Nie mam pojęcia. Ja nigdy nie miałem potrzeby zbliżania się do ludzi, ale słyszałem od innych duchów, że to nie jest taka prosta sprawa. - odrzekł smętnie pan Carlton, po czym usiadł ciężko na konarze jakiegoś drzewa, które leżało na brzegu naszego podwórka.
 
    Przysiadłem obok, po czym wpatrzyłem się w ciemne okna naszego domu. Musiało być już coś koło drugiej w nocy. Księżyc świecił jasno oświetlając wszystko wkoło. Już miałem się podnosić, aby jak zwykle popatrzeć na śpiącą rodzinę, gdy nagle usłyszałem w krzakach jakiś szelest. Poderwałem się czujnie i spojrzałem w tamtym kierunku. W pierwszej chwili mignęło mi coś jasnego, a potem cały zmartwiałem. James. Znowu tu był. Znowu podglądał mój dom. Tylko co on robił w nocy, kiedy wszyscy spali?
 
- O Chryste... - jęknął staruszek, który chyba też zauważył to, co ja.
 
    Moje ciało oblało natychmiastowe gorąco. James wyszedł pewnie z krzaków, po czym zaczął skradać się w stronę domu. Zagotowało się we mnie. Puściłem się biegiem, by po chwili jednym susem znaleźć się w domu. Wszędzie było ciemno  i cicho. Pobiegłem do sypialni, żeby sprawdzić, czy może Leslie nie śpi. To ułatwiłoby całą sytuację. Niestety spała wtulona w kołdrę.
 
- Do licha! - warknąłem cicho, by po chwili przebiec do kuchni.
 
  Ustałem na środku, po czym po krótkim wahaniu zacząłem wywalać wszystko z szafek, żeby zrobić jak największy hałas. Brałem talerze po jedynym, po czym rzucałem nimi o podłogę. Nagle zobaczyłem, że kuchnie zalewa światło pochodzące z żarówki. Zastygłem z talerzem w ręku, po czym się odwróciłem. To Leslie stała w wejściu do pomieszczenia i otulona moim swetrem, szeroko otwartymi oczami wpatrywała się w naczynie, które trzymałem. Widziała tylko przedmiot zawieszony w powietrzu. Rozejrzałem się gorączkowo za kartką i długopisem. Upuściłem kolejny talerz z wrażenia, a kobieta krzyknęła krótko. Dopadłem do stolika w salonie, po czym porwałem z niego notes i ołówek.
 
Leslie, to ja.
 
   Nabazgrałem szybko, po czym podsunąłem jej kartkę. Wyglądało na przerażoną, ale wyciągnęła dłoń i złapała świstek.
 
- Jace? - jęknęła, rozglądając się dookoła. Łzy zaczęły spływać jej po policzkach. - Gdzie jesteś?
 
    Jej głos zlał się w jedno z odgłosami kroków.
 
- Spiesz się chłopcze, już majstruje przy zamku! - zawołał trwożnie pan Carlton, wyglądając z przedpokoju. Stał dosłownie obok Leslie.

   Czułem łzy tuż pod powiekami. Jak miałem ich ochronić? Co miałem zrobić? Nie chciałem patrzeć na śmierć moich najbliższych. Nie wytrzymałbym tego. Patrząc na całą grozę sytuacji, a zarazem jej niedorzeczność chciało mi się krzyczeć z bezsilności. Byłem martwy, obok mnie stał inny duch, a ja próbowałem porozumieć się z ukochaną za pomocą kartki. Spojrzałem na nią. Nadal rozglądała się na wszystkie strony. Zacząłem pisać.

To teraz nieistotne. Kochanie, posłuchaj. Musisz wziąć Aidena i uciekać. Tylko szybko... James tutaj jest.

   Przerwałem, po czym uniosłem głowę, czując przerażenie. Usłyszałem jak ktoś rzeczywiście bawi się klamką. Dałem kartkę Leslie, a kiedy ta ją wzięła popatrzyłem niespokojnie na pana Carltona.

- Niech pan go spróbuje zatrzymać, cokolwiek. Błagam.

- Postaram się - odrzekł staruszek drżącym głosem, by po chwili wyjść z kuchni.

   Przeniosłem wzrok z powrotem na ukochaną. Stała jak sparaliżowana, wpatrując się w świstek. Jęknąłem. Zabrałem jej kartkę, po czym dopisałem dwa słowa.

Szybko, błagam.

     Uniosła głowę, patrząc w miejsce, gdzie stałem, po czym ocierając łzy odwróciła się i pobiegła do sypialni. Pobiegłem za nią, kątem oka rejestrując, że pan Carlton dosunął do drzwi komodę oraz krzesło. Miałem nadzieję, że chociaż go to spowolni.

- Leslie -
 
    Drżałam na całym ciele, kiedy wyjmowałam zaspanego Aidena z łóżeczka. Nie wierzyłam w to, co się właśnie działo. Kiedy usłyszałam jakieś odgłosy przy drzwiach wejściowych zrobiło mi się zimno. Do tego... Jace tu był. Jak to w ogóle możliwe? Nie potrafiłam tego zrozumieć. Nie potrafiłam tego jakkolwiek ogarnąć. Tak bardzo chciałam go zobaczyć.
 
     Przytuliłam dziecko do siebie, po czym zarzuciłam na niego jeszcze koc. Otworzył oczka, po czym popatrzył na mnie zdziwiony. W jednej chwili jednak przeniósł wzrok na przestrzeń znajdującą się za mną, po czym uśmiechnął się i wyciągnął rączki.
 
- Tata! - zawołał, a ja znowu zaczęłam płakać. Obejrzałam się za siebie, widząc, że ołówek znowu śmiga po papierze.
 
 
Musicie uciekać. Tylnym wyjściem. Weź telefon i zadzwoń na policje. SZYBKO!!!
 
    Złapałam komórkę ze stolika nocnego, po czym wybiegłam na korytarz. Nie oglądając się za siebie pobiegłam z powrotem do kuchni, gdzie było drugie wyjście. Złapałam za klamkę, po czym spostrzegłam, że drzwi są zamknięte. Po drugiej stronie domu usłyszałam jakiś huk. Aiden przytulił się do mnie mocno.
 
- Są zamknięte! - krzyknęłam do Jace'a, rozpaczliwie szarpiąc za klamkę. - Nie wiem, gdzie jest klucz!
 
   Zobaczyłam jak notes upada na podłogę wraz z ołówkiem, a potem patrzyłam tylko jak wszystkie przedmioty w pokoju zmieniają swoje miejsce położenia. Chłopak najwyraźniej szukał tych kluczy. Wszystkie poduszki z kanapy zostało zwalone na podłogę, a bibeloty, stojące na komodzie zostały poprzestawiane. W końcu klucze triumfalnie zawisły w powietrzu, by po chwili być już przy mnie. Nadal zszokowana tym wszystkim, wzięłam je do ręki. W domu rozległ się huk, jakby ktoś przewrócił jakiś mebel. Zadrżałam, po czym wsadziłam kluczyk w dziurkę i przekręciłam. Trzymając mocno synka wybiegłam za dom, jednocześnie starając się wybrać numer na policję.
 
- Jace -
 

   Usłyszałem straszny huk, a potem tylko głos pana Carltona:

- Uważaj! Wszedł!

- Cholera jasna - zakląłem głośno, po czym wybiegłem mu na spotkanie.

    Rzeczywiście. Mój oprawca znajdował się właśnie w przedpokoju w moim domu i rozglądał się czujnie. Spojrzał pogardliwie na rozwaloną komodę, która leżała przewrócona pod drzwiami. Zacisnąłem pięści, widząc, że zagląda do sypialni. Zapalił światło, po czym oparł się o framugę drzwi. Nadal się uśmiechając podszedł  do łóżka, po czym usiadł na nim i rozejrzał się.

- Wynoś się. - wysyczałem, zapominając, że i tak mnie nie słyszy. - Wypierdalaj z mojego domu.
  
    Zbliżałem się do niego powoli, patrząc nań z nienawiścią. Tak bardzo żałowałem, że nie mogę go uderzyć. Zapewnić mu tego samego, co on zapewnił mnie. Z zaskoczeniem dostrzegłem, że podnosi bluzkę Leslie, którą ta niedbale rzuciła obok łóżka. Przytulił ją do twarzy z błogim uśmiechem na ustach, po czym powąchał kołnierzyk.

- Znajdę cię. Daleko mi nie uciekłaś, kochanie. - wymruczał, po czym wyjął coś z kieszeni kurtki.

   Zachłysnąłem się powietrzem, po czym cofnąłem odruchowo do tyłu. Miał pistolet. Zamarłem. No tak, przecież mogłem się tego spodziewać. Nie miałem pojęcia, co mam zrobić. Mężczyzna podniósł się, po czym jeszcze raz przytulił bluzkę mojej ukochanej. Nie namyślając się długo porwałem z szafki jakąś zabawkę Aidena i cisnąłem nią w jego kierunku. Z wielkim łomotem walnęła w ścianę tuż nad jego głową. Rozejrzał się zdezorientowany, unosząc pistolet.

- Kto tutaj jest? - krzyknął przestraszony, a ja mimowolnie się uśmiechnąłem.

   Uniosłem kolejną zabawkę, po czym zacząłem przerzucać ją z ręki do ręki, obserwują przerażony wzrok Jamesa, który skakał za zabawką. Zaśmiałem się, czując dziwną satysfakcję. Rzuciłem ją tak, aby trafiła go w brzuch. Wrzasnął z przerażeniem, po czym strzelił w nieokreślonym kierunku. Dźwięk strzału sprawił, że moim ciałem wstrząsnął dreszcz. To znaczy może nie moim ciałem, ale poczułem, że się trzęsę. Tak bardzo nienawidziłem tego dźwięku.

- Co, idioto? - syknąłem, obchodząc jego przerażoną sylwetkę. - Boisz się, co?

   Rozglądał się jak dziecko we mgle, cały czas mierząc z pistoletu. Poczułem tak wielką wściekłość, że nie namyślając się za bardzo wyciągnąłem ręce i uderzyłem go ramię. Podskoczył jak oparzony, po czym znowu strzelił. Zachichotałem, uderzając go gdzie popadnie. Wcale nie wymagało to ode mnie takiego wysiłku, jak mówił pan Carlotn, który nawiasem mówiąc gdzieś mi się w tamtej chwili zapodział. Liczyłem, że poszedł sprawdzić, co z Leslie i Aidenem.

- Jeszcze raz? - zamruczałem, dając mu w twarz.

    Wrzasnął, strzelając we wszystkie strony.

- Kto tutaj jest?! - krzyknął, cofając się i upadając na łóżko.

   Z uśmiechem na ustach podszedłem do szafki, gdzie leżały kredki Aidena. Wyciągnąłem jedną z nich, po czym obserwując pobladłą twarz Jamesa podszedłem do ściany i napisałem na niej swoje imię drukowanym literami.

- Zostaw mnie, zostaw mnie! - krzyczał, a na czoło wystąpiły mu kropelki potu. - Zabiję ją, przysięgam. Zabiję oboje, jeśli mnie nie zostawisz.
 
   I tak byś ich zabił, pomyślałem z pogardą, po czym zacząłem rysować po ścianie jakieś niezidentyfikowane zygzaki. Mężczyzna poderwał się, po czym wybiegł z pokoju. Ruszyłem za nim. Biegł w stronę tylnego wyjścia.

- Znajdę ich i zapierdole! Słyszysz?! - krzyknął przy drzwiach. - ZNAJDĘ I ZABIJĘ.

   Wybiegł przed dom i ruszył przed siebie. Puściłem się za nim. Biegł szybko, roztrącając gałęzie i krzaki. Modliłem się w duchu, aby Leslie zdążyła uciec jak najdalej i zadzwonić na policję. Wiedziałem, że dojazd radiowozu do nas zajmie dużo czasu.

- Panie Carlton! - zawołałem, nie zwalniając. - Gdzie pan jest?!

   Nie usłyszałem żadnej odpowiedzi.

- Leslie -
 
 
   Odbiegłam od domu spory kawałek, po czym przykucnęłam ze zmęczenia za jakimś rozłożystym drzewem. Po raz pierwszy w życiu pożałowałam, że mieszkam tak daleko cywilizacji. Była ciemna noc, a ja w piżamie i na boso znajdowałam się w lesie z dzieckiem na rękach, które zaczęło cicho pojękiwać. Kołysałam go jednocześnie mając duszę na ramieniu. Co chwila jakieś zwierzęta bądź ptaki dawały o sobie znać, a ja za każdym razem podskakiwałam do góry, budząc przysypiającego Aidena. Na policję już zadzwoniłam, ale teraz do głowy przyszedł mi inny pomysł. Wykręciłam numer do Mei, licząc, że ta odbierze telefon, chociaż była ciemna noc.
 
- Halo? - usłyszałam zaspany głos w słuchawce i momentalnie do oczu napłynęły mi łzy.
 
- Mei? - zapłakałam cicho, tuląc synka ciaśniej do siebie. - Czy... możecie z Chrisem do mnie przyjechać? 

- Leslie, czy ty płaczesz? - zapytała z zaniepokojeniem przyjaciółka, a w jej głosie nie było już śladu senności.

       Załkałam cicho, nie potrafiąc nad tym zapanować.

- Nie wchodźcie tylko do domu, bo James... - Dalej nie byłam w stanie mówić.

    W słuchawce coś upadło.

- CO?! Leslie, gdzie ty jesteś? Gdzie jest Aiden? Dzwoniłaś po policje? Już jedziemy. CHRIS!! WSTAWAJ DO CHOLERY!

- W lesie, mały jest ze mną. Pospieszcie się, błagam. Jace stara się go chyba zat...

- Kto? - krzyknęła Mei, a ja widziałam ją już z jedną nogą zaplątaną w dżinsy.

- Po prostu przyjedźcie! - Poprosiłam jeszcze, po czym chciałam jeszcze coś dodać. Nie było mi to jednak dane.

    Usłyszałem za sobą czyjeś kroki, a kiedy się obejrzałam telefon wysunął mi się z dłoni i upadł na trawę. Słyszałam, jak Mei jeszcze mnie woła, ale nie potrafiłam się nad tym skoncentrować. Podniosłam się powoli, nie spuszczając wzroku z błyszczących oczu Jamesa. Przytuliłam Aidena tak mocno, jak tylko mogłam, ale żeby też nie zrobić mu krzywdy.

- Mówiłem, że ją znajdę! - wrzasnął, rozglądając się na wszystkie strony. - Nic mi nie możesz zrobić, bo... jesteś martwy! Rozumiesz?! MARTWY.
 
    Po tych słowach zaczął się histerycznie śmiać, a ja powoli odsuwać nadal nie spuszczając z niego wzroku. Nie wierzyłam, że mamy jakąkolwiek szanse na ucieczkę, ale nie chciałam po prostu stać i czekać aż nas zabije. Cały czas bezgłośnie płakałam. Nie bałam się śmierci, ale nie chciałam patrzeć na śmierć własnego dziecka. Nie zniosłabym tego. W mojej głowie zapaliła się lampka, że choćby nie wiem co, będę bronić małego do końca. Dopóki starczy mi sił.

- Czego chcesz? - warknęłam, a raczej wychrypiałam, tak ledwo słyszalny miałam głos. - Zostaw nas.

    James zacmokał, wyjmując z kieszeni pistolet. To koniec, przemknęło mi przez głowę.

- Dokończyć to, co zacząłem. - powiedział, po czym wycelował. - Nie mam zamiaru się z tobą bawić. Pożegnaj się z życiem, słoneczko.

    Wycelował, a ja odwróciłam się szybko, aby osłonić Aidena. Usłyszałam strzał, ale nie poczułam bólu. Otworzyłam powieki, które nieświadomie zacisnęłam, po czym z zaskoczeniem usłyszałam ciało upadające na trawę. Obróciłam delikatnie głowę i dojrzałam Jamesa leżącego na ziemi... Szamotał się bez ładu i składu, wyrywając pistolet niewidzialnemu komuś. A więc Jace jeszcze tu był... Wiedziałam, że powinnam wykorzystać tę szansę i zacząć uciekać, ale byłam jak sparaliżowana. Nie mogłam się poruszyć.

- Leslie! Leslie, gdzie jesteś?! - Usłyszałam głos Mei z oddali.

   Zamarłam, nie chciałam, aby cokolwiek im się stało. Spojrzałam ponownie na blondyna. Usłyszał nadchodzących i wdziałam, że szamocze się z jeszcze większą zaciętością. W pewnej chwili pistolet poleciał do góry, po czym spadł... obok moich stóp. James obejrzał się za nim, ale nie zrobił nic, aby go odzyskać. Wyglądał teraz tak, jakby ktoś okładał go po twarzy. Drżąc na całym ciele przesadziłam sobie Aidena na barana, a kiedy siedział już w miarę stabilnie otulony w koc schyliłam się, nie spuszczając wzroku z naszego wroga. Moje ciało zalał smutek, żal i wściekłość jednocześnie. Podniosłam chłodny metal. W końcu mogłam się zemścić za zniszczenie naszego cudownego życia. Za zabranie mi wszystkich marzeń, za zabranie ukochanego. Uniosłam dłonie, trzymając mocno pistolet. Nie miałam pojęcia, jak udało mi się wycelować, ale kiedy w końcu pociągnęłam za spust James wrzasnął dziko, po czym upadł na trawę. Zastygłam.

- Leslie! - krzyknęła przerażona Mei, a ja dostrzegłam jej sylwetkę, wynurzającą się z lasu. Za nią biegł Chris.

    Trzęsącymi się dłońmi wypuściłam pistolet z rąk. Upadł głucho na trawę. Gdzieś daleko usłyszałam syreny samochodów policyjnych. Widziałam wszystko jak w zwolnionym tempie. Przyjaciółka podbiegła do mnie, po czym zdjęła ze mnie płaczącego Aidena, przytulając mnie mocno jedną ręką. Ja jednak nie zwróciłam na to uwagi. Wpatrywałam się w nieruchome ciało, które leżało nieopodal. Wyplątałam się z objęć dziewczyny, po czym powoli zaczęłam podchodzić do mojej byłej miłości. Jak to możliwe, że kiedyś byliśmy tacy szczęśliwi? Stanęłam nad nim,  czując łzy pod powiekami. On też płakał, trzymając się za krwawiące miejsce na piersi. Patrzył mi w oczy, a ja znowu mogłam dostrzec w nich tego Jamesa, którego kiedyś poznałam.

- Przepraszam... - zaszlochał. - Przepraszam cię, Leslie.

     Załkałam, odsuwając się krok w tył. Mężczyzna zamknął oczy, a jego twarz wygięła się w grymasie rozpaczy.

- Wybacz mi, proszę. - wyszeptał jeszcze, po czym jego ciało znieruchomiało, a twarz zaczęła się wygładzać. Wyciągnęłam rękę w jego kierunku, ale potem szybko ją cofnęłam, robiąc kilka kroków w tył.

Muzyka

- Nie płacz, kochanie... Już po wszystkim. - Usłyszałam za sobą tak dobrze znany i ukochany mi głos. Zastygłam, czując kolejne łzy.

- Jace? - zawołałam, po czym odwróciłam się powoli.

   Oślepił mnie blask niesamowicie jasnego światła. Mimo to byłam w stanie go zobaczyć. Stał nieopodal i patrzył na mnie zszokowany. Zaszlochałam głośno, po czym zatkałam sobie usta dłonią, robiąc kilka kroków do przodu.

- Ty... ty mnie słyszysz? - zapytał z niedowierzaniem, a na jego dziwnie świecącej się twarzy zobaczyłam łzy. - Kochanie...

    Nie patrząc na nic ani na nikogo rzuciłam się biegiem w jego kierunku, a on tylko otworzył ramiona. Skoczyłam na niego, czując, że jest niesamowicie zimny. Przytulił mnie mocno, a ja zaczęłam płakać w jego ramię. Po chwili podniosłam głowę i zaczęłam obcałowywać jego nos, usta, policzki i czoło. Tak bardzo za nim tęskniłam, tak bardzo mi go brakowało. Nie miałam pojęcia skąd bierze się to nienaturalne światło ani dlaczego jestem w stanie go zobaczyć i dotknąć. Liczyło się tylko, że mogłam go zrobić. Mężczyzna nie pozostawał mi dłużny, całując moją rozpaloną i zapłakaną twarz.

- Chłopcze, na nas już czas. - Usłyszałam czyiś łagodny głos, po czym uniosłam głowę, nie wypuszczając ukochanego z objęć.

   Nieopodal, oświetlony takim samym światłem, stał przygarbiony staruszek. Uśmiechał się delikatnie, po czym spojrzał w górę tam, gdzie światło było najjaśniejsze.

- Spełniłeś już swoją powinność. - powiedział, przenosząc wzrok z powrotem na mnie. - Ja najwidoczniej też.

- Czyli pana ostatnim zadaniem była... pomoc dla mnie? - wykrztusił zszokowany Jace.

- Najwyraźniej, synu, najwyraźniej. Teraz czuję, że mogę w końcu odejść. Ty również, jak widać.

- Nie. - wymknęło mi się. - Nie dam rady bez ciebie.

    Szatyn ponownie przeniósł na mnie pełne bólu spojrzenie, by po chwili złożyć na mych ustach delikatny pocałunek. Przymknęłam powieki, rozkoszując się tą krótką chwilą szczęścia.

- Tata! - Usłyszeliśmy nagle, po czym oboje spojrzeliśmy w stronę skąd dochodził głosik naszego synka. - Tata!

    Mei i Chris stali jak oniemiali, a mały wyrywał się z objęć blondynki. Jace szybko wstał, po czym ze łzami w oczach podszedł do Mei. Wyciągnął ręce w tej samej chwili, co Aiden. Przyjaciółka podała szatynowi małego, a ten przytulił go mocno do siebie. Objęłam ich z tyłu, a Jace przytulił mnie drugą ręką. Staliśmy tak razem dłuższą chwilę. Chciałam, by trwała wiecznie.

- Synu, musimy iść. - Przypomniał delikatnie staruszek, a narzeczony popatrzył na mnie.

- Nie martwcie się. Zawsze z wami będę. A pewnego dnia spotkamy się i znowu będziemy razem. - powiedział, próbując się uśmiechnąć.

   Kiwnęłam głową, hamując łzy. Chłopak pocałował mnie w policzek, a Aidena w czoło, po czym drżącymi rękami mi go oddał. Odwrócił się do naszych przyjaciół, a Mei szlochając głośno po prostu rzuciła mu się na szyję. Przytulili się, a Chris poklepał Jace'a po ramieniu.

- Do zobaczenia, stary - wychrypiał, mrugając gęsto.

- Do zobaczenia - odrzekł Jace, po czym delikatnie odsunął blondynkę od siebie.

   Otarła łzy, po czym pochlipując cicho ustała obok Chrisa, a on objął ją ramieniem. Szatyn znowu przeniósł wzrok na nas.

- Kocham was.

- My ciebie też. - szepnęłam, bo na więcej nie było mnie stać.

    Przytulił nas krótko, po czym poszedł w kierunku staruszka. Mei i Chris ustali obok mnie. Chłopak odwrócił się do nas jeszcze jeden jedyny raz. Pomachał, uśmiechając się, a ja złapałam łapkę Aidena i odmachałam, uśmiechając się przez łzy. Przesłał mi całusa dłonią, po czym poszedł dalej, a jasność powoli go pochłaniała.

    Patrzyłam na jego oddalającą się sylwetkę, czując ogromny żal, a zarazem radość. Mogłam się z nim należycie pożegnać. Jeszcze raz poczuć jego dotyk. Teraz musiałam przeżyć resztę życia bez niego. Wychować Aidena i zapewnić mu bezpieczną przyszłość. A potem... Znów go zobaczę i wtedy już nic ani nikt nie będzie w stanie nas rozdzielić.

- Do zobaczenia, kochany.
________________________________________________
Nic nie mówię. Nie jestem w stanie. Siedzę zalana przez łzy, a chusteczki walają się dosłownie wszędzie. Żaden rozdział nie rozbił mnie jeszcze tak bardzo.
Powiem tylko, że jest to ostatni rozdział na tym blogu. Wiem, że miało być więcej, ale po prostu nie chciałam już tego rozdrabniać na takie krótkie kawałki...
Epilogu spodziewajcie się jakoś za tydzień. ;*