niedziela, 13 lipca 2014

Rozdział III

- Leslie -

      Siedziałam na kanapie i monotonnie przerzucałam programy. Śnieg prószył za oknem, a ja byłam coraz bardziej zdenerwowana. Ściemniało się już, a Jace'a jeszcze nie było. Poleciał gdzieś dwie godziny temu i powiedział, że wróci za godzinę. Za godzinę! Minęły dwie! I nic. Ojeju, co ta ciąża ze mną robi?, pomyślałam przerażona, po czym podźwignęłam się z kanapy. Przeciągnęłam się, czując ból w krzyżu. Uff, ósmy miesiąc powoli dobiegał końca, a ja czułam się koszmarnie. Często wymiotowałam, mdlałam w najmniej oczekiwanych momentach i do tego chodziłam rozdrażniona. Znajomi śmieli się, że to chłopczyk, ale ja po cichu wierzyłam, że może będzie córeczka. Chociaż nieważne, najważniejsze jest zdrowie dziecka. 

      Poszłam powoli do kuchni, owijając się ciaśniej swetrem. Od lasu strasznie wiało, a ja nie mogłam zamknąć wszystkich okien, bo jak nic zrobiłoby mi się słabo i zemdlałabym, będąc sama w domu. Otworzyłam lodówkę gładząc się z uśmiechem po brzuchu. 

- To na co masz dziś ochotę, maluszku? - zapytałam i z namysłem zaczęłam przeczesywać wzrokiem zawartość lodówki. 

     Nagle usłyszałam brzęk kluczy i zamykanie drzwi wejściowych. Odetchnęłam z ulgą. Właśnie sięgałam do lodówki po słoik ogórków kiszonych, gdy do kuchni wszedł roześmiany Jace, otrzepując się ze śniegu.

- Witaj, królowo, wyglądasz dzisiaj olśniewająco! - przywitał się, stawiając na ziemi jakieś toboły. Cmoknął mnie w policzek, po czym wrócił do przedpokoju, żeby się rozebrać. Roześmiałam się, ładując porządne warzywo do buzi.

- Nie sądzę, niedługo nie zmieszczę się w drzwiach przez ten brzuch! - odkrzyknęłam, odwracając się ze słoikiem w dłoniach. Ukochany roześmiał się głośno, a po chwili wrócił z powrotem do kuchni. Jego włosy były wilgotne i sterczały we wszystkie strony.

- Nie będzie tak źle. - Uśmiechnął się do mnie i zaczął wypakowywać przeróżne produkty z toreb. Patrzyłam na to ze zdziwieniem, podjadając swoją przekąske. Strasznie dużo tego kupił.

- Hm, skarbie - zaczęłam powoli. - Wiem, że jem dużo, ale bez przesady...

     Ponownie się zaśmiał, nie przerywając swojego zajęcia.

- Zapomniałem ci powiedzieć, że Chris dzisiaj dzwonił. Stwierdził, że razem z Mei chętnie wpadną, bo się za nami stęsknili.  - powiedział wesoło, próbując upchnąć do lodówki to, co już się nie mieściło. - Powinni być za jakieś pół godziny.

      Zamarłam z ogórkiem w dłoni, który był w połowie drugi do moich ust. Na chwilę obecną mój ubiór przedstawiał się następująco: za duża flanelowa koszula, którą kupiłam sobie dla wygody, rozwleczony sweter i długie, luźne skarpety. Odstawiłam naczynie na blat, trzepnęłam Jace'a w ucho, po czym pobiegłam do łazienki. Hm, to znaczy poszłam na tyle szybko, na ile pozwalał mi mój stan.

- Za co? - zawołał za mną zaskoczony szatyn.

- Za to, że mówisz mi o tym dopiero teraz! - krzyknęłam, wyplątując się z ubrań. Ściągnęłam ze sznurka dresowe rurki i dżinsową koszulę. Był to mój ulubiony strój, który kupiłam podczas ciąży. W reszcie ubrań czułam się strasznie szeroka. Związałam włosy w kitkę, po czym nałożyłam trochę podkładu na twarz. Pomalowałam jeszcze rzęsy i wyszłam z łazienki.

-  Masz szczęścia! - mruknęłam z uśmiechem do Jace'a, który wkładał naczynia do zmywarki. 

- Uff, już się bałem! - Zażartował mężczyzna, mrugając do mnie. 

       Zaśmiałam się. Odkąd byłam w błogosławionym stanie, Jace stał się aniołem. Wszystko za mnie robił. Sprzątał, jeździł na zakupy, pocieszał w chwilach, w których tak strasznie się bałam, że nie dam rady jako matka, łapał, gdy mdlałam, trzymał włosy, gdy wymiotowałam... Te drobne, niektórym mogące wydać się dziwaczne rzeczy, sprawiały, że kochałam go jeszcze bardziej. Był najlepszym, co mnie w życiu spotkało i nigdy nie mogło się to zmienić.

       Usiadłam na kanapie, wzięłam jakąś gazetę dla przyszłych mam, po czym zaczęłam ją przeglądać dla zabicia czasu w oczekiwaniu na przyjaciół. Mei znałam od podstawówki, razem siedziałyśmy w jednej ławce. Pamiętam jak zadręczałam ją zwierzeniami, gdy zaczynałam zakochiwać się w panu Wilsonie. Mimo tego, że w kółko gadałam to samo, ona nie przestawała mnie wspierać, choć nie raz dostałam po głowie, za "głupoty", które ponoć wygadywałam. Natomiast Chris był najlepszym kumplem Jace'a. Poznali się, gdy mojemu ukochanemu zepsuł się samochód, gdyż Chris był mechanikiem. Szybko złapali wspólny język. Jak się później okazało oni znali się oraz przyjaźnili już od dawna i doprowadzili do sytuacji, w której chłopak po raz pierwszy raz mnie pocałował. 

    Nagle u drzwi zadźwięczał dzwonek. Jace pobiegł otworzyć, a ja wstałam (z niemałym trudem) i odgarnęłam grzywkę z czoła. Do salonu weszli nasi rozgadani i zaśnieżeni goście.

- O matko, ale sypie! - zawołał Chris z niedowierzaniem, ściągając czapkę i otrzepując ją na głowę Mei. Dziewczyna spojrzała na niego morderczym wzrokiem, a ja nie potrafiłam powstrzymać się od śmiechu. Niestety chodziła na gołą głowę, więc tak czy siak wyglądała jakby ktoś na jej głowę wysypał pióra z poduszki. 

-Jeszcze się zemszczę!- mruknęła Mei do mojego ucha, kiedy podeszła przytulić się na przywitanie. - Cześć, kochana. Jak się czujesz? 

- Hm, bywało gorzej. - odpowiedziałam z uśmiechem. - Dzisiaj wyjątkowo dobrze, choć czuję się coraz bardziej jak słoń. 

      Ostatnie zdanie zabrzmiało bardzo markotnie, a zarazem zabawnie. Roześmiałyśmy się obie. Chris podszedł mnie przytulić, a ja odwzajemniłam uścisk. 

- Witam pannę Wilson! - zawołał, pokazując język Jace'owi. - Ja to nie wiem, wy wiecznie chcecie żyć na kocią łapę? Czy może kiedyś się odważysz i się jej oświadczysz? 

- Może chcielibyście się wysuszyć? - Odpowiedział Jace, ignorując zaczepki przyjaciela. Mimo to widziałam, że na jego ustach igrał uśmieszek. Stał oparty o blat z rękami założonymi na piersi i czekał aż nasi goście się zadomowią. 

- Mogę iść do łazienki? - zapytała Mei, patrząc na Chrisa zmrużonymi oczami.

- Pewnie - odrzekłam z zaskoczeniem zauważając, że przyjaciółka po drodze zwinęła szklankę z blatu. Chyba tylko ja to zauważyłam, bo nikt się nawet nie odezwał. 

    Razem z przyjacielem zasiadłam na kanapie tyłem drzwi, a mój ukochany usadowił się na fotelu na przeciwko nas. Jace i Chris wzięli piwa, a ja dostałam soczek. Ech, co ja bym dała, żeby napić się czegokolwiek innego, co nie jest herbatą ani soczkiem. Zaczęliśmy rozmawiać i zaśmiewać się z opowieści Chrisa o tym, jak Mei w drodze tutaj wpadła do rowu, bo poślizgnęła się na oblodzonej nawierzchni. Podobno nie mogła się z niego wygrzebać, a chłopak zamiast jej pomóc, sam prawie do tam wpadł, nie wyrabiając ze śmiechu.

      Nagle kątem oka zauważyłam dziewczynę, która z morderczym wyrazem twarzy stała na korytarzu. Chowała coś za plecami. Za każdym razem, gdy widziałam jej rozwścieczoną minę, nie mogłam powstrzymać się od śmiechu. Zakryłam usta dłonią, po czym odsunęłam się jak najdalej od Chrisa. Skojarzyłam szklankę z łazienką. Dziewczyna na migi pokazała mi, że mam zając chłopaka rozmową. Jace też chyba ją zauważył, bo szybko odwrócił wzrok, parskając śmiechem w stuloną dłoń.

- Na zdrowie, kochanie! - zawołałam, widząc pytające spojrzenie szatyna. - Eee, jak tam w warsztacie, Chris? Dużo macie pracy?

- Em, sporo - odrzekł podejrzliwie, obserwując Jace'a, który zjechał z fotela, udając, że upuścił ciastko. Siedział naprzeciwko drzwi, więc najlepiej widział Mei, która po cichu skradała się w naszą stronę. Obejrzałam się nieznacznie do tyłu, a przyjaciółka na migi pokazała mi, że mam być cicho.

- Dobra, zaczynam się was... - zaczął Chris, ale nie dokończył. Moja przyjaciółka wylała mu na głowę szklankę wody, po czym wrzasnęła dziko:

- Tu cię mam, ty konowale! Haha! I kto się śmieje ostatni! - zaczęła tańczyć po kuchni, a ja z Jacem wybuchnęliśmy dzikim śmiechem. Szatyn siedział na kanapie mokry i zły. 

        W pewnej chwili poderwał się na nogi, po czym chciał złapać przyjaciółkę za nadgarstki. Ta sprytnie mu się wymknęła, po czym zaczęła zwiewać. Zaczęli się ganiać, a my z Jace'm krzyczeć, gwizdać i ich dopingować. Dziewczyna jakimś cudem wskoczyła mu na plecy, śmiejąc się głośno. Chris też już się śmiał. Nagle poczułam rwący ból w dole brzucha. Zacisnęłam powieki, po czym zaczęłam głęboko oddychać, czekając aż mi przejdzie. Po chwili jednak zrozumiałam, że już mi chyba nie przejdzie...

- Kochanie, co się stało? - zapytał przestraszony Jace, wstając i biorąc mnie delikatnie za rękę. Towarzystwo umilkło przestraszone, zamierając w dziwnej pozycji.

- Chyba... To już - wyjęczałam, czując, jakby ktoś rozrywał mnie od środka. 

- CO?! - Trzy głosy zadały jedno, przerażone pytanie. Usłyszałam huk, podejrzewając, że Mei spadła na podłogę.

      Zaczęłam rodzić.
_____________________________________________

Hej! ;*

Wiem, że chyba spóźniłam się dwa dni z tym rozdziałem, ale jakoś się rozleniwiłam przez te wakacje. xd Musicie wybaczyć. Mam nadzieję, że rozdział Wam się spodoba, a ja chciałabym go zadedykować Mai i Panu Starszemu. :* Za tyle miłych słów, za wsparcie i za to, że jeszcze nie macie dosyć Waszej Panny Młodszej. <3 Dziękuję! ^^

Zabijcie mnie za tą złą końcówkę, haha. :D

Do zobaczenia za 10 dni. :)

Pozdrawiam <33