niedziela, 24 sierpnia 2014

Rozdział V

- Jace -

        Wszedłem powoli do sali szpitalnej. Widziałem wszystko za lekką mgłą, a nogi się pode mną uginały. Byłem ojcem... To tak dziwnie brzmiało w mojej głowie. Ja ojcem? Przecież dni, kiedy sam byłem dzieckiem, pamiętałem jakby to było wczoraj. Mój wzrok padł na łóżko, które znajdowało się w centrum sali. Leżała na nim spocona, blada, ale szczęśliwa Leslie. Uśmiechnęła się do mnie, a po jej policzku spłynęła łza. W rękach trzymała małe, białe zawiniątko. Powoli zbliżyłem się do niej... a właściwie, to do nich. Czując wzruszenie ściskające mnie za gardło, nachyliłem się, aby zobaczyć swojego synka. Mała, zapuchnięta buźka wynurzała się z białego kocyka. Dziecko nie płakało, tylko delikatnie poruszało rączkami. Uśmiechnąłem się szeroko, czując zalewającą mnie falę szczęścia. 

- Chcesz go potrzymać? - wyszeptała szatynka, patrząc na mnie błyszczącymi oczyma.

      Niepewnie skinąłem  głową. Bałem się, że zrobię mu krzywdę, ale jednocześnie wiedziałem, że najmocniej na świecie pragnę go przytulić. Leslie powoli uniosła zawiniątko, a ja ułożyłem ręce w niezdarną kołyskę. Kobieta położyła chłopczyka na moich rękach, a ja poczułem, jak zalewa mnie fala ciepła. Miałem swoją ukochaną rodzinę.

- Cześć, mały - wyszeptałam, śmiejąc się cicho i delikatnie poruszając jego zaciśniętą piąstką. - Jestem twoim tatą, wiesz? 

        Szatynka roześmiała przez łzy. Spojrzałem jej w oczy. Były zaszklone, ale widziałem w nich wszystko.. Miłość, spokój, ciepło... Perspektywę przyszłych dni. Przeniosłem wzrok z powrotem na małe zawiniątko. Dziecko powoli uniosło powieki, ukazując świat niebieskie oczka. Czułem jak pod powiekami zbierają mi się łzy szczęścia, ale nie chciałem, aby mi się wymknęły.

       Nagle do sali wpadli Mei i Chris. Dosłownie wpadli.Jak zwykle o coś się kłócili. Momentalnie syknąłem na nich, aby zachowywali się cicho. Oboje spojrzeli na mnie zmieszani, po czym dalej weszli na palcach. Blondynka momentalnie nachyliła się nad moim ramieniem.

- O matko, jaki śliczny! - rozczuliła się, patrząc na chłopczyka. - Podobny do Leslie. Chyba...

- Nie prawda, do Jace'a - włączył się Chris. - Spójrz na nos i policzki.

     Mei prychnęła.

- A ty na usta i czoło. Wykapana mama. - powiedziała groźnie, co śmiesznie kontrastowało z jej rozanielonym uśmiechem, kiedy patrzyła na dziecko.

- Wybacz, ale ty już chyba kompletnie oślepłaś. - dociął jej szatyn. - Uważam, że...

      Nie dane było mu skończyć, bo Leslie wkroczyła do akcji. Dzięki Bogu, jeszcze chwila i znowu zaczęliby się drzeć. 

- Spokojnie, przestańcie. - powiedziała, patrząc na nich po kolei. W jej oczach tańczyło rozbawienie. - Jeszcze nie bardzo możemy stwierdzić do kogo jest podobny, bo jest za mały. Ale pokłócicie się o to za parę miesięcy, obiecuję!

       Zaczęliśmy się śmiać. Starałem się jak najmniej przy tym trząść, aby nie przeszkadzać dziecku. Chyba mi się to udało, bo mały dalej leżał spokojnie i wpatrywało się przed siebie. Zakołysałem nim delikatnie.

- Jak go nazwiecie? - zapytała Mei, siadając na brzegu łóżka Leslie. Chris zajął drugie krzesło, stawiając je obok mojego.

- Matko, kompletnie wyleciało mi z głowy, że przecież trzeba nadać mu jakieś imię! - przestraszyła się szatynka. Miałem ochotę się roześmiać, ale sam byłem nie lepszy. Przez cały ten stres też o tym zapomniałem.

- Nieźli z was rodzice! - zakpił Chris, patrząc z uśmiechem na dziecko w moich ramionach. - Ale spokojnie, zaraz coś wymyślę. Hm... Może Chris? Zapewniam was, że to najzajebistsze imię na świecie.

        Ponownie się zaśmialiśmy. Mei popukała się w głowę, ale widziałem, że sama intensywnie się zastanawia.

- A może Nathan? - zaproponowała Leslie, patrząc na nas pytająco.

- O nie! - zawołałem cicho. - To imię jest tak popularne, że aż mi obrzydło. Jake?

- To jest jeszcze gorsze! - Szatynka pokazała mi język.

- MAM! - wrzasnęła Mei, zrywając się na równe nogi. Cała nasza trójka automatycznie syknęła, chcąc ją uciszyć. - Aiden!

        Spojrzeliśmy na nią razem z Leslie. Mi to imię bardzo się spodobało. Było rzadko spotykane, a tego chciałem od samego początku. Do tego bardzo ładnie brzmiało. Zerknąłem pytająco na ukochaną. Z uśmiechem pokiwała głową.

- Nasz mały Aiden. - wyszeptała szatynka, obejmując nas delikatnie ramieniem. Oparłem się czołem o jej ramię. Byłem najszczęśliwszym facetem na całym świecie.

Dwa miesiące później

- Leslie - 

           Spałam smacznie przytulona do poduszki. Od kilku tygodni mój sen ograniczał się do kilku godzin dziennie. Nasz kochane słoneczko nieźle dawało popalić po nocach, ale mimo to nie oddałabym tych dni za nic w świecie. Żyliśmy w końcu jak prawdziwa rodzina. Wychodziliśmy razem na spacery, spędzaliśmy ze sobą całe dnie. Niedawno Jace dopełnił naszego szczęścia. Oświadczył mi się w najmniej oczekiwanym momencie. Za każdym razem, kiedy przypominałam sobie ten dzień, czułam, że większe szczęście nie mogło mnie spotkać... 

       Zimowe słońce wpadało do salonu, oświetlając pomieszczenie swoimi promieniami. Krzątałam się energicznie wokół niemowlęcia, szykując go na mały spacerek w mroźnym powietrzu. Podobno takie było zimną najzdrowsze. Aiden leżał na kanapie i energicznie wymachiwał nóżkami. Z uśmiechem wzięłam z suszarki na ubrania biały kaftanik, po czym zbliżyłam się na do dziecka.

- Idziemy na spacelek, tak? - powiedziałam radośnie, głaszcząc maluszka po brzuszku. - A kto idzie na spacelek? No kto? 

        Chłopczyk uśmiechnął się do mnie, po czym zaczął wymachiwać rączkami i coś cichutko mruczeć, śliniąc się przy tym okropnie. Roześmiałam się, po czym wróciłam do ubierania. Po kilku minutach Aiden był gotowy. Włożyłam go do wózka, po czym sama pobiegłam założyć kurtkę. Nie chciałam, aby się zagrzał. Zapięłam botki, obwiązałam się szalikiem i po chwili byliśmy już przed domem. Przekręcałam właśnie klucz w drzwiach, gdy nagle usłyszałam samochód podjeżdżający na podjazd. Odwróciłam się zaskoczona, widząc nasze auto, a za kierownicą Jace'a. Z pracy powinien wrócić za jakieś dwie godziny. Zniosłam wózek z kilku schodków, po czym z uśmiechem pomachałam ukochanemu. Odmachał, po czym zaparkował przed wjazdem do garażu. 

- Cześć, słoneczka! - zawołał wysiadając. Zatrzasnął drzwiczki, po czym truchtem do nas podbiegł.

- Cześć - odpowiedziałam, cmokając go w zimny policzek. - Co dzisiaj tak wcześniej? 

- Ferie się dzisiaj zaczynają i dyrektor stwierdził, że odpuści dzieciakom plastykę! - roześmiał się mężczyzna, pochylając nad wózkiem. Pogłaskał synka po główce, witając się z nim kilkoma zabawnymi słowami.

     Skwitowałam to uśmiechem, ale nagle do głowy przyszło mi pewne pytanie. Skoro nie miał dzisiaj w ogóle zajęć, to co robił przez te trzy godziny, kiedy powinien być w sierocińcu? Nigdy nie byłam podejrzliwa, ale wiedziałam, że nie da mi to spokoju. Wypowiedziałam swoje myśli na głos, z zaskoczeniem widząc jak Jace czerwienieje. Co jest grane, u licha? 

- Bo ja...Postanowiłem... To znaczy... Pomyślałem, że... - zaczął się plątać w słowach, a ja nabierałam coraz więcej podejrzeń. - Uch, co ja wygaduje?! Poczekaj chwilkę.

      Zdenerwowany wrócił z powrotem do samochodu i otworzył drzwi od strony pasażera. Zdezorientowana przeniosłam wzrok na Aidena, bo zaczął po cichu popłakiwać. Zakołysałam wózkiem, szepcząc uspakajające słowa. Ponownie spojrzałam na szatyna. Zbliżał się do mnie, chowając coś za plecami. 

- Co ty kombinujesz? - zapytałam podejrzliwie, starając się dojrzeć, co on tam ma. 

       Mężczyzna odetchnął głęboko, przymknął powieki i sprawiał wrażenie, jakby właśnie policzył do trzech. Otworzyłam usta ze zdziwienia.

- Coś nie tak? - zapytałam. Zaczynałam się bać. - Jace, zaraz oszaleję!

          Szatyn otworzył oczy, po czym delikatnie ujął moją dłoń. Wyjął z za pleców gromy bukiet czerwonych róż, a moje serce przyspieszyło.

- Leslie Carter, zechcesz zostać moją żoną? - zapytał drżącym głosem, podając mi kwiaty i klękając na jedno kolano. Czując łzy szczęścia pod powiekami, przejęłam bukiet obserwując jak ukochany sięga do kieszeni po małe, purpurowe pudełeczko. Otworzył je, a moim oczom ukazał się srebrny pierścionek z pięknym, oszlifowanym diamentem po środku. 

- Tak - wyszeptałam cicho, bo emocje dławiły mi głos. - Tak, tak, tak! 

       Jace roześmiał się uszczęśliwiony, po czym włożył mi ozdobę na palec. Rzuciłam mu się w ramiona, a kwiaty rozsypały się zapomniane na ziemię. Przewróciliśmy się na śnieg, śmiejąc się głośno. 

- Kocham cię! - zawołałam, ściskając go mocno na szyję. Chciałam to obwieścić całemu światu. 

- Ja ciebie bardziej. - odpowiedział, całując mnie w usta. 

       Oderwaliśmy się od siebie, słysząc ciche kwilenie dziecka w wózku. 

- Chodź - szepnął mężczyzna, podnosząc się i pomagając mi wstać. - Nasze małe szczęście wzywa. 

            Za każdym razem kiedy pytałam później Jace'a, o to, dlaczego tak nagle podjął tę decyzję, odpowiadał, że nie mógł już dłużej czekać. Zwlekał, bo strasznie się stresował, chociaż sam nie wiedział czemu. Przecież powinien być pewny, że nie odmówię. Kochałam go najmocniej na świecie, mieliśmy syna. Teraz planowaliśmy ślub i chrzest Aidena. Mei i Chris ochoczo przyłączyli się do pomocy, bawiąc nas swoimi kłótniami właściwie o nic.

      Nagle z moich sennych marzeń wyrwał mnie płacz dziecka. Jęknęłam cicho, po czym zaczęłam się już zbierać do wstawania. Kiedy już prawie byłam na nogach, do pokoju wszedł Jace z butelką w dłoni. Spojrzałam na niego zaskoczona. Czyżby Aiden płakał już wcześniej, a ja tego nie słyszałam?

- Śpij, skarbie, ja go nakarmię. - szepnął mężczyzna wyjmując dziecko z łóżeczka. - Chodź do tatusia, ty mały psotniku.

      Przesłałam im całusa dłonią, po czym z błogim uśmiechem, wróciłam z powrotem do poprzedniej pozycji. Jace był moim cichym Aniołem i już nie długo mieliśmy to przypieczętować już na zawsze.
_____________________________________________
Hej! :*

Tutaj już też przybywam z nowym rozdziałem. Miał być wczoraj, ale chciałam mu poświęcić trochę więcej czasu. :) Nie chciałam, żeby był napisany na odwal się, bo to bardzo ważne wydarzenia w życiu naszych bohaterów. Od razu mówię - ten zwyczajny, prosty sposób oświadczyn Jace'a był zaplanowany od samego początku. c; Nie chciałam żadnych kolacji przy świecach, muzyki skrzypcowej w tle itd. xd
W śniegu, przed domem, z dzieckiem w wózku obok. :D Zwyczajniej już się chyba nie dało. xd
Mam nadzieję, że przypadnie wam do gustu. c;

Do napisania! <3

PS. Za jakieś dwa dni powinnam dodać rozdział na bloga z Niallem. :)

wtorek, 5 sierpnia 2014

Rozdział IV

- Jace -

     Zastygłem po środku pokoju, nie wiedząc, co robić. Poczułem w brzuchu mdlący strach. No bo który facet odbiera poród swojej ukochanej na kanapie w salonie?! Złapałem się za głowę, patrząc, jak Leslie gnie się z bólu. Nie, zaraz, przemknęło mi przez głowę. Pogotowie!

- Mei, zadzwoń po pogotowie! - krzyknąłem w strony otępiałej dziewczyny, rozciągniętej na podłodze. Oboje z Chrisem wyglądali, jakby ich ktoś zdzielił młotkiem po głowie. Sam byłem pewnie nie lepszy.

- Kochanie, co mam zrobić? - zwróciłem się zrozpaczony, do wyjącej z bólu dziewczyny.

       Osunęła się na oparcie, dysząc ciężko i trzymając się za brzuch. Jej twarz była niewyobrażalnie blada,spływały po niej kropelki potu. Nie wiedziałem, co jej podać, co powiedzieć, ani nawet nie wiedziałem jak jej pomóc! Miałem zupełnie miękkie kolana. Wziąłem ją delikatnie za rękę i oczekiwałem odpowiedzi. 

- Ah...AUUU... Do szpitala! - Udało jej się powiedzieć, pomiędzy krzykami i łapaniem powietrza.

    Spojrzałem na przyjaciółkę, która gorączkowo biegała po mieszkaniu, szukając telefonu. Już miałem warknąć, żeby się ruszyła, gdy zauważyłem, że Chris wyciąga swój. Odetchnąłem, rzucając Mei poirytowane spojrzenie. Ustała obok chłopaka, wpatrując się w niego z napięciem i czekając na to, co powie. Chris był coraz bardziej blady, trzymając telefon przy uchu. Nikt nie odbierał, a po pokoju roznosił się rozpaczliwy szloch Leslie. 

- Co jest, do cholery? - warknąłem w ich kierunku.

- Skąd mam wiedzieć?! - odkrzyknął, ponownie wybierając numer. - Nikt nie podnosi słuchawki!

- Jak to nikt nie podnosi słuchawki? To pogotowiem, nie? - Włączyła się Mei, patrząc na Chrisa, jak na idiotę. Po chwili jej wzrok przeniósł się na Leslie, która przestała na chwilę krzyczeć. Spojrzałem na nią zatroskany. Ściskała moją rękę z całej siły. Pogłaskałem ją po czole.

- Czy to moja wina, że nie mogę się dodzwonić? - odparował szatyn, odgarniając włosy z czoła. 

- No nie wiem, postaraj się bardziej! - docięła mu Mei, po czym ukryła twarz w dłoniach.

- To może ja pójdę na to pogotowie i sam przyjadę karetką? - Zdenerwował się chłopak, ciskając telefonem o fotel.

- A nie wpadłeś na to, żeby pojechać samochodem do szpitala i zawieźć tam Leslie? - wydarła się Mei, celując w niego palcem.

    Chris złapał się za głowę i obkręcił wokół własnej osi.

- Czy ty w ogóle myślisz?! - wycedził przez zaciśnięte zęby. - W taką pogodę? Prędzej wpakowalibyśmy się w jakieś drzewo! Ale nie! Mei jest zawsze najmądrzejsza, do cholery!

- Haha! - zadrwiła z wściekłością. - I powiedział to...

- ZAMKNIJCIE SIĘ! - ryknąłem. - Nie pomagacie!

      Oboje rzucili mi obrażone spojrzenie, ale żadne z nich już się nie odezwało. Myślałem, że zaraz wykituje. Nie mogliśmy dodzwonić się na pogotowie, obstawiałem, że burza śnieżna pozrywała linie, ale wolałem się nie odzywać. Jeszcze Mei i Chris wciągnęli by mnie w swoją kłótnię, a w tamtej chwili nie miałem czasu na darcie z nimi kotów. Cały czas gorączkowo myślałem, co mogłem zrobić, ale kompletnie nic nie przychodziło mi do głowy. Leslie cały czas wiła się na kanapie, dwójka moich przyjaciół patrzyła na siebie wilkiem, a ja stałem jak idiota i rwałem włosy z głowy.

- Wody mi odeszły...- wysapała przerażona dziewczyna, patrząc pod siebie. - Jace, ja się boję.

      Myślałem, że zemdleję. Jak to odeszły jej wody?! Co ja miałem teraz zrobić?! Biec po nożyczki do obcięcie pępowiny, zacząć krzyczeć czy może wyskoczyć przez okno? Uderzyłem się w czoło, gorączkowo myśląc.

- Nie ma wyjścia! - warknąłem w końcu. - Trzeba jechać do szpitala, zbierajcie się!

- Co? - zapytał z niedowierzaniem Chris. - Czy ty chcesz nas wpakować do rowu? Przy takiej pogodzie widoczność jest praktycznie żadna!

- A mam inne wyjście? - zawołałem, biegając po mieszkaniu i szukając jakichś powierzchniowych okryć. Wszystko jak na złość leżało porozwalane po całym domu. Cholera!

     Wreszcie znalazłem kurtkę szalik, czapkę i rękawiczki Leslie. Złapałem jej kozaki, po czym podbiegłem, ubierając ją jak małe dziecko. Widziałem, jak bardzo cierpi, więc starałem się być strasznie delikatny. Zauważałem, że skurcze, co jakiś czas przemijają, ale jak na moje oko, były zbyt częste. To wszystko za szybko się działo! Gdy szatynka była już ubrana, rzuciłem Chrisowi kluczki do samochodu i spojrzałem na niego wymownie. Westchnął, ale kiwnął głową, po czym podszedł do mnie, pomagając mi podnieść Leslie. Wziąłem ją pod prawe ramię, zaś nasz przyjaciel pod lewe. Wstała ledwie, jęcząc cicho. Mei otworzyła drzwi wyjściowe, po czym wypuściła nas na zewnątrz.

     Wprost zachłysnąłem się lodowatym powietrzem niesionym z wiatrem. Nawierzchnia była strasznie oblodzona, a Leslie, która wprost leciała przez ręce, nie ułatwiała nam dojścia do samochodu. Kiedy wreszcie byliśmy na miejscu, przyjaciółka ponownie otworzyła nam drzwi. Razem z Chrisem usadziliśmy szatynkę na tylnym siedzeniu. Wsunąłem się delikatnie obok niej, a chłopak poszedł usiąść na fotelu kierowcy. Mei zajęła już miejsce pasażera.

     Widziałem, jak Chris się waha. Odpalił, co prawda samochód, ale czułem, że kłębią się w nim różne odczucia. Brał odpowiedzialność za całą naszą czwórkę. A właściwie to piątkę.

- Stary, błagam cię - wyjęczałem, wachlując dłonią cierpiącą Leslie. Naokoło samochodu kłębiły się białe płatki i sam musiałem przyznać, że sam niewiele widziałem mimo świateł, które próbowały przebić ciemność.

- No dobra - odrzekł Chris, po czym odblokował hamulec ręczny. Mei zakryła oczy dłonią. Szczerze? Ja też bałem się patrzeć.

- Mei -

      Podjechaliśmy pod szpital po półtoragodzinnej trasie. Normalnie powinniśmy jechać prawie godzinę krócej. Wysiadłam zgrabnie z samochodu, po czym pobiegłam otwierać z tyłu drzwi. Widziałam jak Jace jest na końcu wytrzymałości nerwowej, no ale co ja mogłam...? Do cholery, czy to dziecko nie mogło znaleźć sobie mniej ekstremalnych warunków do przychodzenia na świat? We trójkę jakoś wytaszczyliśmy Leslie z samochodu, po czym Chris z Jace'em ponownie zaczęli ją prowadzić. 

     Ja zamknęłam auto, po czym ruszyłam za nimi. Wpadliśmy do szpitala jak ścigani. Jace powiedział pielęgniarce w recepcji jaka jest sytuacja, a ta tylko pokiwała głową, po czym zawołała dwie kolejne pracownice służby zdrowia do pomocy. Zabrały Leslie na wózku. 

- Mogę iść z nią? - zapytał Willis, przeczesując grzywkę dłonią. Widziałam jak cały chodzi ze zdenerwowania. 

- Niestety nie. Poród odbywa się za wcześnie, a w takiej sytuacji ojciec nie może w nim uczestniczyć. - odpowiedziała oschle kobieta, chcąc już odejść.

    Że co?!

- Od kiedy ojciec nie może uczestniczyć przy porodzie? - krzyknęłam za nią oburzona. - Co za popieprzony szpi...

     Chris czym prędzej zakrył mi usta dłonią. Posłałam mu wściekłe spojrzenie, zastanawiając się czy nie odgryźć mu tej ręki. Awrrr! Wyrwałam się z jego uścisku, po czym zaczęłam ściągać z siebie kurtkę. Strasznie było tu gorąco. Kątem oka zauważyłam, że obecni ludzie przyglądają mi się przybyszce z innej planety. Prychnęłam, podążając w stronę porodówki. Jace już tam pobiegł, żeby chociaż poczekać pod drzwiami. 

       Mój przyjaciel szedł za mną. Nie powiem, byłam z niego dumna. Brawurowo poradził sobie z prowadzeniem samochodu. Ani razu nami nie zarzuciło. Jechał chyba z trzydzieści kilometrów na godzinę, ale biorąc spod uwagę sytuację...

   Usiadłam na krześle i nerwowo zaczęłam postukiwać czubkiem buta o podłogę. Wiem, że może niepotrzebnie naskoczyłam tak na tą pielęgniarkę, ale emocje strasznie się we mnie burzyły. Sama cholernie się martwiłam o Leslie i o dziecko. Poród odbył się trzy tygodnie za wcześnie. Niby nie dużo, ale...

     Rozejrzałam się. Chris stał oparty o ścianę i wpatrywał się zamyślony w przeciwległy róg podłogi. Jace niespokojnie miotał się od ściany do ściany. Przeczesałam włosy dłonią, wzdychając. Coś czuję, że sobie tutaj posiedzimy...

***

     Godziny mijały. Podskakiwałam już w miejscu, nie potrafiłam się uspokoić. Jace był na krańcu wytrzymałości. Opierał się czołem o ścianę i coś sobie mruczał pod nosem. Nawet Chris zaczął się powoli denerwować. Teraz on przejął role przyszłego ojca i kręcił się po korytarzu. Nagle z porodówki wyszła pielęgniarka. Cała nasza trójka zerwała się i podbiegła do niej.

- Wszystko jest w porządku. - powiedziała z uśmiechem, kierując wzrok na Jace'a. - Ma pan zdrowego synka. 

       Poczułam, że zaraz się popłaczę ze szczęścia! Matko, co za ulga! Roześmiałam się wesoło, przytulając do Chrisa, który szczerzył się jak dziki. Jakoś cała uraza ze mnie wyparowała. Z niego chyba też, bo odwzajemnił uścisk. Pielęgniarka sobie poszła, a mi coś zaczęło nie pasować. Jace stał tyłem do nas i ani drgnął. 

- Eee, stary? - powiedział Chris, odrywając się ode mnie. Też chyba zauważył, że coś jest nie tak, bo szturchnął go w ramię. - Wszystko gra? 

         Zamiast odpowiedzi, zauważyłam, że mężczyzna się chwieje. Wyciągnął rękę, żeby chyba czegoś się złapać, ale nie zdążył. Runął jak długi na podłogę.

- ACH! - wrzasnęłam dziko. Serce waliło mi jak oszalałe. - Matko, Chris, wołaj o pomoc...

      Upadłam obok leżącego na kolana, po czym nachyliłam się nad jego klatką piersiową. O ZGROZO. A co jeśli jego serce stanęło? Spojrzałam na jego twarz, ale zobaczyłam tylko bladą skórę oraz brak jakiegokolwiek wyrazu. Zaczęłam klepać go mocno po policzkach.

- Jace, Boże, Jace... Wstawaj, no! 

- Przestań go bić, to nic nie da! - zawołał Chris, który chyba od początku patrzył na mnie, jak na idiotkę i nie wiedział, czy ratować Jace'a, czy odciągać mnie od niego. - To nic poważnego, opanuj się, zemdlał ze szczęścia!

- A ty, co taki mądry się nagle zrobiłeś, co?! - ryknęłam na niego. Znowu zaczął mnie wpieniać. Pokręcił tylko głową i uniósł nogi przyjaciela do góry. Nie minęła minuta, a Jace otworzył oczy. 

    Poczułam niewysłowioną ulgę, ale jednocześnie zrobiło mi się głupio. Chyba czas nauczyć się nad sobą panować...

- Co jest? - zapytał nieprzytomnie nasz nowy tatuś. Chris roześmiał się, po czym odrzekł:

- Stary, Leslie urodziła. Możesz do niej iść. Chociaż może nie... Coś słabe masz te nerwy - zachichotał. Mogę mu przywalić?

- CO?! - ryknął mężczyzna, zrywając się z podłogi. - Gdzie?

        Pokazałam mu ręką drzwi, a on nie patrząc na nikogo ruszył przerażony w tamtym kierunku. 
__________________________________________
Hej! :*

Nie pobijecie mnie za te straszne opóźnienie, nie? ;c To wszystko przez te upały! Żyć się nie da!

Co do rozdziału, to sama nie wiem, co o nim myśleć... Nawet mi się podoba, choć troszkę dziwnie się czułam, opisując poród! :D To był mój debiut! xd

Cóż, to dziękuję za każdą opinię i widzimy się tutaj już wkrótce! :*

Pozdrawiam! <33