niedziela, 17 maja 2015

Rozdział XI

- Jace -

    Dotarcie do mojego domu zajęło nam około godziny. Cóż, jako duchy nie odczuwaliśmy zmęczenia, ale moje zniecierpliwienie z każdą chwilą wzrastało. Kiedy w końcu dopadłem swojego własnego podwórka moje ciało zalała fala ciepła i żalu. Kroki pana Henry'ego słyszałem za sobą, ale w tamtej chwili nie byłem w stanie się do niego odezwać. Podszedłem powoli do oświetlonego rzęsiście okna od salonu. Zamarłem, widząc Leslie, która siedziała na kanapie i tępym wzrokiem wgapiała się w ziemię. Chris krzątał się w aneksie kuchennym, robiąc herbatę. Nagle do środka weszła Mei z Aidenem zawiniętym w ręcznik. Mały machał wesoło rączką, ściskając w niej gumową zabawkę do kąpieli. Sam mu ją kupiłem. Przełknąłem ślinę i bezwiednie przysunąłem się bliżej, dotykając palcami kamiennego parapetu. Moje dłonie natychmiast przez niego przeniknęły. Blondynka coś powiedziała, a Leslie przeniosła na nich nieprzytomne spojrzenie. Uśmiechnęła się do dziecka, po czym wstała i przejęła je od przyjaciółki. Przytuliła go mocno do siebie, po czym poszli razem w kierunku sypialni. Mei usiadła na kanapie, zakrywając twarz dłońmi. Chris natychmiast usiadł obok niej, chyba zaczął pocieszać. Bynajmniej to wywnioskowałem z jego gestów. Spuściłem głowę.

- Ten chłopczyk to twój syn? - usłyszałem za sobą. Podskoczyłem gwałtownie; zdążyłem już zapomnieć, że niej jestem sam.

- Tak. - wychrypiałem, z powrotem patrząc w okno. - Ma dopiero roczek.

   Usłyszałem za sobą współczujące westchnięcie, po czym poczułem czyiś ciepły dotyk na ramieniu. Zacisnąłem zęby, starając się nie rozpłakać. Tęsknota, którą czułem sprawiała mi wręcz niewyobrażalny ból. Tak bardzo chciałem wejść teraz do domu, ot, normalnie, powróciwszy z zakupami, przytulić Aidena, pocałować Leslie, pośmiać się z przyjaciółmi... Zakryłem oczy dłonią. Łzy były tuż tuż. Jako duch nie mogłem płakać, tak jak człowiek, ale czułem wtedy to samo. Smutek. I ból. 

- Musisz być silny - powiedział pan Carlton. - Im też jest niewyobrażalnie ciężko, chociaż wiem, że to ty jesteś w gorszym położeniu. Niby jesteś, a cię nie ma. Wiem, co czujesz. Sam przez to przechodziłem. 

       Odetchnąłem głęboko, starając się opanować. Uniosłem wzrok, ale w salonie było już ciemno. Usłyszałem za to głosy na podwórku, przy drzwiach. Szybkim krokiem poszedłem zobaczyć, co się dzieje, gdyż weranda znajdowała się z drugiej strony domu. Wszyscy stali na schodkach.

- Jakby co, to dzwoń. - powiedziała Mei, przytulając się do Leslie. - Przyjedziemy natychmiast. 

- Jasne, jasne. Jedźcie ostrożnie. - odrzekła moja ukochana, po czym pożegnała się z Chrisem i zamknęła za nimi drzwi. 

     Patrzyłem za moimi przyjaciółmi i obserwowałem, jak bardzo ponure mają miny. Wsiedli do samochodu Chrisa, po czym odjechali. Czułem się dziwnie. W pewnym momencie wzrok Mei nawet o mnie zahaczył, ale nie wzbudziło to w niej żadnej reakcji. Przecież nie mogła mnie zobaczyć... Odwróciłem się, do swojego towarzysza, chcąc coś powiedzieć, ale nie było mi to dane. Mój wzrok przykuł jasny punkt, malujący się w półmroku na tle ciemnych krzaków, które oddzielały nasze podwórko od lasu. Czując narastające zdenerwowanie zrobiłem kilka kroków w tamtym kierunku, po czym stanąłem jak zaklęty. Ten jasny punkt to były włosy Jamesa. Tego sukinsyna, który zabrał mi wszystko. Wściekłość zalewała mnie wraz z paniką. Leslie była sama z Aidenem, a on obserwował nasz dom. Mógł w każdej chwili do niego wejść i dokończyć to, co już zaczął. Zniszczyć naszą rodzinę na zawsze. Teraz przyklęknąwszy, patrzył na okna od sypialni spod przymrużonych powiek.Warknąłem, robiąc kolejne kilka kroków.

- Co się dzieje? - zapytał zaniepokojony pan Henry. - Kto to jest? Co robisz? Jace!

- To jest osoba, która bez wahania się mnie pozbyła, a teraz czai się na moją rodzinę - wycedziłem, idąc powoli przed siebie. Nie myślałem rozsądnie, nie docierało do mnie, że i tak nic mu nie zrobię.  

- O, słodki Jezu! - jęknął starszy pan, ale po chwili poczułem stalowy uścisk na nadgarstku. - Stój. I tak nie jesteś w stanie niczego zdziałać, synu. 

- Ale on może w każdej chwili wejść do domu i ich zabić! - zawołałem, próbując wyszarpnąć rękę. Nic z tego. 

- Stój, powiedziałem. - powtórzył mężczyzna. - Po policję i tak nie zadzwonisz. 

- To co mam zrobić? - jęknąłem, nie spuszczając wzroku z wroga. 

- Nic. Na razie - odszepnął Henry, a ja krzyknąłem z oburzenia. Jak to nic?! - Nie zaatakuje, już by to zrobił. Po prostu patrzy. I się czai. Gdybyś potrafił podnosić i przesuwać przedmioty, mógłbyś go nastraszyć. Ale wiem, że nie potrafisz, bo zdążyłem już to zauważyć, idąc tu z tobą. Chciałeś kopnąć kamyk, pamiętasz? Nie udało ci się. 

- Ale, ale... - jąkałem się bez ładu i składu. - A pan potrafi to zrobić? On nie może tutaj być! 

- Potrafię, lecz w tej chwili nie mam wiele pola do popisu. Nie wlezę przecież w krzaki, uzna to za wiatr. Poza tym ludzie psychicznie chorzy postrzegają wszystko inaczej. - odrzekł ponuro starzec. - Poczekamy, zobaczymy. Jeśli wejdzie do domu... cóż, coś będziemy musieli wymyślić. 

       Moje obawy na szczęście okazały się zbędne. James powstał z klęczek, popatrzył jeszcze chwilę i z zadowolonym uśmiechem się wycofał. Podbiegłem kawałek, żeby zobaczyć, co będzie robił, ale on po prostu wszedł do lasu i zaczął się oddalać. Pewnie policja go szuka, a on łazi wszędzie, gdzie chcę, sukinsyn jeden, pomyślałem z irytacją, wracając do swojego towarzysza. 

- Poszedł sobie? - zapytał zaniepokojony. Widziałem, że też się zdenerwował. 

- Tak. - mruknąłem, wbijając ręce w kieszenie. - Pozwoli pan, że pójdę... na chwilę do domu? 

- Ależ oczywiście, ja tu poczekam! - odrzekł natychmiast mężczyzna. - Na wypadek, gdyby tamten zamierzał wrócić.

    Kiwnąłem z wdzięcznością głową, po czym powolnym krokiem podszedłem do wschodniej ściany domu. To tu była sypialnia. To tu codziennie budziło mi wschodzące słońce. Zagryzając wargi, zrobiłem krok do przodu, po czym znalazłem się w pomieszczeniu. Zamrugałem, usilnie powstrzymując łzy. Leslie siedziała przy łóżeczku Aidena i głaszcząc go równomiernie po główce, śpiewała cicho kołysankę. Podszedłem bliżej. Stanąłem tuż obok niej. Roniąc łzy przyklęknąłem, by po chwili spojrzeć na jej bladą twarz. Z jej spierzchniętych ust wydobywało się ciche nucenie. Patrzyła czule na usypiające powoli dziecko, mając łzy w oczach. Wyciągnąłem rękę, chcąc dotknąć jej policzka, ale w popłochu ją opuściłem. Nie chciałem, żeby moja dłoń znalazła się w środku jej głowy. Zauważyłem, że miała na sobie mój sweter. Ten, w którym najczęściej chodziłem. Westchnąłem cicho, po czym wstałem i spojrzałem na dziecko. Na mojego kochanego synka, który nawet nie będzie pamiętał, że miał ojca. Mały leżał na wznak i spoglądając w sufit, przymykał powieki, a potem na chwilę znowu je otwierał. Ssał zawzięcie smoczka. Pochyliłem się nad nim, nie mogąc oderwać wzroku. Tak bardzo chciałem go przytulić...

     W pewnym momencie dziecko wpatrzyło się w moje oczy. Uśmiechnął się, wypuszczając smoczek, po czym w pełni świadomie powiedział:

- Tata!

    Zgłupiałem, po czym wyprostowałem się gwałtownie. Malec patrzył na mnie z radością, a w pewnym momencie wyciągnął nawet rączkę, jakby chciał mnie dotknąć.

- Hm? - podniosła głowę Leslie, patrząc zdziwiona na dziecko. - Co powiedziałeś?

- Tatatatatatatatatata! - zawrzasnęło uszczęśliwione dziecko, przenosząc wzrok na matkę. - Tu!

    Spojrzałem szybko na Leslie. Okrągłymi oczami patrzyła w miejsce, które wskazywał jej Aiden, czyli tam, gdzie dokładnie stałem. Jej wzrok wyrażał zaskoczenie... i zniecierpliwienie? Myślałem, że się przestraszy, słysząc to wyznanie z ust chłopczyka, ale ona tylko zdenerwowała się, że niczego nie widzi. Po chwili w jej oczach stanęły łzy.

- Kochanie... - powiedziała do dziecka, które uśmiechało się do mnie. Odwzajemniałem ten uśmiech z zachwytem, jednocześnie, czując słony płyn na twarzy.  - Tutaj... tutaj nikogo nie ma.

- Ale ja tu jestem! - jęknąłem bezsilinie, a mój uśmiech powoli gasł. - Jak mam to udowodnić?

     Aiden natomiast patrzył zdziwiony na matkę, marszcząc brewki, lecz po chwili przeniósł na mnie z powrotem wzrok.

- Tata. - oświadczył stanowczo, wskazując na mnie palcem.

   Leslie rozpłakała się. Łkając, uniosła dziecko do góry, po czym przytuliła do siebie. Mały niecierpliwie się wykręcał i machał rączką, jakby chciał mnie poklepać. Odsunąłem się jednak na bezpieczną odległość, by po chwili bezsilnie usiąść na podłodze. Patrzyłem na ten widok z rozpaczą, czując jak moje martwe serce rozpada się na kawałki. Już nigdy nie miało być tak jak dawniej.

    Po kilku minutach moje ukochana uspokoiła się w końcu, po czym ucałowała zrezygnowanego i przysypiającego Aidena w czółko, po czym odłożyła go do łóżeczka i przykryła kołderką. Natychmiast przymknął powieki, co jakiś czas ssąc lekko smoczek. Podniosłem się, widząc, że Leslie zmierza w kierunku naszego łóżka. Usiadła na nim ciężko, po czym rozejrzała się bezradnie. Ostrożnie usiadłem obok. Wystarczyło, że wyciągnąłbym rękę i już mógłbym dotknąć jej ramienia. Westchnąłem jednak i nie zrobiwszy tego, nie mogłem oderwać od niej wzroku. Była taka piękna.

    W pewnej chwili podniosła rękę i odsunęła szufladę szafki nocnej. Wyjęła z niej małe pudełeczko. Zamarłem. Otworzyła je delikatnie, po czym wyjęła z niego jedną z obrączek. Te większą i szerszą, która miała być moja. Nie nałożyła jej na palec. Zamiast tego wpatrywała się w nią, a łzy moczyły mój sweter. Pocałowała w końcu złoty krążek i odłożywszy go na miejsce, wzięła w palce tę mniejszą. Bez zastanowienia, powoli, wsunęła ją sobie na palec serdeczny prawej dłoni. Pociągając nosem, oceniła efekt, po czym łkając cicho schowała pudełko z powrotem do szuflady. Położyła się na wznak na łóżku i wpatrzyła w sufit.

    Zerwałem się na równe nogi i czując targającą mną rozpacz, wybiegłem przed dom.

- Panie Carlton, muszę nauczyć się przesuwać przedmioty! Od tego wszystko zależy.
_____________________________
Hejka! ;*
Jak ładnie się wyrobiłam, jeju, byłam pewna, że nie uda mi się dzisiaj opublikować tego rozdziału. A tu o! Suprise! :D

Jak już Wam wspomniałam, blog ten 30 kwietnia obchodził swoje pierwsze urodziny! ♥ Jeju, jak to szybko zleciało. Chciałam dodać rozdział z tej okazji, ale niestety nie wyszło. Za to dodaje teraz! c;

Wiecie, że do końca tego bloga zostały 3-4 rozdziały + epilog? Będę płakać. ;-; Z resztą ryczałam jak głupia, pisząc ten rozdział. Coraz bardziej żałuje, że uśmierciłam Jace'a. Mogłam go wprowadzić w jakąś śpiączkę albo coś, a nie... Już nie da się tego odwrócić. ;( To takie smutne.

Hm... to chyba wszystko. Kolejny rozdział postaram się dodać pod koniec maja i obiecuje, że znowu zacznie się dziać. :)

Pozdrawiam! ;*

PS. Widzicie ten piękny szablon? *-* Jest cudny!