sobota, 22 listopada 2014

Rozdział VII

 - Leslie -

      Otaczała mnie ciemność. Dusząca ciemność. Nie wiedziałam, gdzie jestem. Nie miałam pojęcia, co się stało. Czułam tylko niewypowiedziany niepokój. Przez sen zmarszczyłam brwi. Coś mi się nie zgadzało. Dzisiaj miał być najważniejszy dzień mojego życia, a ja czułam niepokój? Nie otwierając oczu przetarłam je dłonią. Westchnęłam głęboko i chciałam pogłaskać Jace'a ramieniu. Sięgnęłam dłonią na prawą stronę łóżka. Opadła ona bezwładnie na pościel. Usiadłam gwałtownie, otwierając powieki i łapiąc głośno powietrze. Zwaliły się na mnie wydarzenia z wczorajszego dnia.

     James. Wystrzał. Krew.

     Co ja robiłam u nas w domu? Przecież wczoraj byłam przy ukochanym... Odrzuciłam gwałtownie koc i wybiegłam z ciemnej sypialni. Zatrzymałam się z przerażeniem przed lustrem. Moja kremowa sukienka, którą miałam wczoraj na sobie była cała we krwi. Włosy wisiały w skołtunionych strąkach, a po moim policzku biegł czerwony, długi ślad. Oparłam się o ścianę, oddychając głośno. Na gładkiej tafli lustra była przyczepiona kartka. W otępieniu odkleiłam ją i zaczęłam czytać:

    Leslie, jesteśmy z Chrisem w szpitalu u Jace'a. Aidenem zajmuje się moja mama. Nie denerwuj się, przyjeżdżaj.
Mei
     Poniżej znajdował się adres szpitala. Wstrzymałam oddech. W szpitalu u Jace'a... Czyli żył. Jak ukłuta szpilką spojrzałam na słowa, że moim dzieckiem zajmuje się mama Mei. Nie pomyślałam kompletnie, gdzie on może być. Odrzuciłam kartkę i pobiegłam w stronę drzwi wejściowych, w przelocie rejestrując, że jest w pół do siódmej rano. 

    Nie obchodziło mnie to, jak wyglądam. Musiałam po prostu zobaczyć na własne oczy, co się dzieje z moim narzeczonym. A potem biegiem do synka. Spojrzałam załamana przez okno. Po szybie spływały krople deszczu. A potem wypadłam z domu, nie zatrzaskując nawet drzwi,

***

     Biegłam przez jasno oświetlony korytarz. Moje obcasy głośno uderzały o posadzkę, a torba majtała się na wszystkie strony. Zdyszana szukałam OIOM-u. Łzy nie przestały spływać po moich policzkach. Nagle w oddali zobaczyłam Chrisa, opierającego się o ścianę. Wstrzymując oddech przebiegłam ostatnie kilka metrów. Podniósł głowę i spojrzał na mnie. W tym spojrzeniu był smutek, żal i współczucie jednocześnie... Szukałam tam jakiegoś pocieszania albo iskierki nadziei, ale nadaremnie. Wpiłam w niego spojrzenie, a on ponownie spuścił głowę i pokręcił głową.

- Nie... - szepnęłam. - On nie umarł.

      Nogi zaczęły się pode mną uginać. Usiadłam gwałtownie na podłodze, patrząc przed siebie, jakbym w kawałku ściana szukała pocieszenia. Wbiłam paznokcie w ziemię. Mieliśmy dzisiaj wziąć ślub. Teraz właśnie powinnam siedzieć u fryzjera i czesać się na idealną pannę młodą. Spojrzałam z rozpaczą na Chrisa. 

- Gdzie on jest? - zapytałam. Dalej się nie odzywał. Po prostu wskazał ręką na przeszklone drzwi w końcu korytarza.

     Resztkami sił podźwignęłam się z ziemi i ruszyłam przed siebie powoli, bez życia. Oparłam się czołem o szklaną tafle, patrząc na ukochanego. Na moją prawdziwą, jedyną miłość, która leżała nieprzytomna na szpitalnym łóżku. Z jego ust wystawała przezroczysta rurka. Nie oddychał samodzielnie. Kilku lekarzy stało naokoło niego. Rozmawiali. Jeden pokręcił głową. Drugi przetarł oczy. A trzeci spojrzał na mnie i zmierzył mnie spojrzeniem od góry do dołu. Powiedział coś do swoich towarzyszy, a oni wszyscy odwrócili się w moją stronę, jakby ich ktoś zawołał. Wyglądali na poruszonych i... smutnych? Ponownie coś między sobą powiedzieli. Widziałam, że o coś się sprzeczają. W końcu jeden z nich, najstarszy, wyglądający jak mój dziadek, wyszedł na korytarz. Nie odzywałam się. Czekałam na jego słowa, drżąc ze strachu.

- Przykro mi - powiedział w końcu, patrząc w ziemię. - Nie było nawet czego zszywać. Wszystko porozrywane. Zostało kilka godzin. Może się pani pożegnać z narzeczonym... Państwa przyjaciele wszystko nam opowiedzieli.

       Czas stanął w miejscu. Nic dla mnie nie istniało. Nie. Nie Nie. Niech ten okropny człowiek odwoła te słowa. To niemożliwe, Jace by nas tak nie zostawił. Złapałam się za głowę i zaszlochałam. Osunęłam się na kolana, ukrywając twarz w dłoniach i płacząc głośno. Usłyszałam za sobą szybkie kroki. Nie miałam siły się odwracać. Moje ciało ledwo zarejestrowało, że Mei wymawia moje imię. Dopiero, gdy Aiden przysunął się do mnie, objęłam go mocno i przytuliłam.

     Płakałam długo. Straciłam rachubę czasu. Mimo to synek nie wyrywał się, tylko cały czas obejmował mnie swoimi drobnymi rączkami. To nie miało sensu. To nie było możliwe. Przecież dzisiaj... miał być najszczęśliwszy dzień w naszym życiu. On nie mógł tak po prostu odejść. Wstałam gwałtownie i oddałam Aidena, płaczącej Mei. Nie przejmując się nikim ani niczym wtargnęłam na OIOM. Podbiegłam do łóżka i podparłam się o nie. Wpatrując się w twarz Jace'a szukałam na niej jakiejkolwiek oznaki życia. Nic. Zero. Był blady. Jego uchylone usta sine. Ręce spoczywały bezwładnie wzdłuż ciała. Jakieś dziwne przewody zostały do niego podłączone.

- Hej, skarbie... - szepnęłam delikatnie, dotykając jego policzka. Łzy ściekały mi po policzkach. - Nie wygłupiaj się. Musisz żyć. Co ze mną, co z naszym synkiem? Jace, proszę Cię...

     Słone krople skapywały na jego twarz, która nawet nie drgnęła. Wydawał się być dziwnie spokojny.

- Kochany, tak bardzo... - zaszlochałam. - Tak bardzo cię kocham. Zostań ze mną. Proszę...

      Przejechałam dłonią po jego roztrzepanych włosach. Zawsze się na niego złościłam, że chodzi taki zarośnięty, ale w tamtej chwili... Mógł mieć włosy nawet do pasa.

- Proszę, zostań. - Jedna z moich łez spadła na jego prawe oko. Powoli zaczęła spływać po jego policzku. Wyglądało to, jakby sam płakał.

       Nagle usłyszałam długi przeciągły pisk. Nie spuszczając oczu z jego twarzy zrobiłam krok do tyłu. Wpadłam na jakąś szafkę. Z grzechotem pospadały z niej różne rzeczy. To był koniec. On odszedł.
______________________________________________________

Cześć!

Wiem, że strasznie długo mnie tu nie było, ale to nie było zamierzone... Szkoła robi swoje. Mam nadzieję, chociaż w to wątpię, że ktoś tu jeszcze został. I przeczyta ten rozdział. c; Jest on zamierzenie krótki. xd Ma tylko 3 str w Wordzie, ale następny będzie dwa razy dłuższy. Ten opisujący ten... straszny moment miał być króciuśki od samego początku. Jestem wrakiem...

Pozdrawiam. c;

sobota, 13 września 2014

Rozdział VI

- Leslie -

         Stałam pośrodku pokoju i błyszczącymi oczami przypatrywałam się pięknej, białej sukni, wiszącej na specjalnym manekinie. Panie ze sklepu nam go pożyczyły, aby kreacja nie uległa jakiemuś wypadkowi. 

- Jest cudowna. Mówiłam ci, że dobrze wybrałyśmy. - odezwała się nagle przyjaciółka, stojąc obok mnie i również podziwiając suknię. 

- Masz rację - odpowiedziałam. - Boże, Mei, jak ja się stresuję, że coś pójdzie nie tak... Że się przewrócę... Albo zemdleje akurat jak będę miała powiedzieć "tak" i narobię obciachu.

      Przyjaciółka roześmiała się, po czym przytuliła mnie mocno. Przez ostatnie dni ona i Chris bardzo nam pomagali. Oczywiście, mieli zostać naszymi świadkami, a za tydzień także rodzicami chrzestnymi Aidena. Sprzeczali się w sumie o wszystko, ale razem z Jace'm byliśmy do tego już tak przyzwyczajeni, że nie zwracaliśmy na to uwagi. Z tego, co wiedziałam, Chris pomagał wybierać mojemu narzeczonemu obrączki, ale żaden z nich nie chciał zdradzać działań poczynionych w sprawie ślubu i wesela, które miały odbyć się już jutro. Zamknęłyśmy się z Mei w pokoju, aby dokonać ostatniej przymiarki, a Jace i Chris zostali w salonie razem z Aidenem. Słońce chyliło się już ku zachodowi, a przez otwarte okno do pokoju wpadało letnie, sierpniowe powietrze.

- Przesadzasz - odpowiedziała kobieta, gładząc mnie po plecach. - Ale w razie czego kopnę cię dyskretnie w tyłek i na pewno się ockniesz.

     Roześmiałyśmy się głośno, po czym od siebie odsunęłyśmy. Obydwie byłyśmy umówione na rano do fryzjera i kosmetyczki. Ceremonia zaplanowana była na siedemnastą, a wesele miało zacząć się zaraz po niej w wynajętym lokalu. Od dawna wyobrażałam sobie, jak będzie cudownie, ale za każdym razem czułam strach, że coś tam odstawię i zepsuję najpiękniejszy dzień w moim życiu. 

- Wracamy już do nich? - zapytała Mei, okrywając sukienkę specjalną płachtą. Wedel zwyczaju pan młody nie mógł zobaczyć kreacji przed ślubem, a ja ściśle się tego trzymałam. 

- Pewnie. 

      Wyszłyśmy z sypialni, po czym skierowałyśmy nasze kroki do salonu. Dochodziły stamtąd wesołe śmiechy i piski Aidena. Ustałam w drzwiach gestem nakazując Mei, aby też się zatrzymałam. Jace i Chris siedzieli na podłodze razem z moim synkiem, starając się nakarmić go zupką ze słoika. Mój ukochany trzymała ubrudzonego i przeszczęśliwego chłopczyka, a nasz przyjaciel starał się trafić łyżeczką do jego zaślinionej buzi. Panowie byli już wyraźnie zmęczeni i zrezygnowani wielokrotnymi próbami nakarmienia dziecka. 

- Mały, no chociaż jedną łyżeczkę, proszę! - jęknął zrozpaczony Chris, przybliżając pokarm do twarzy dziecka. Aiden machnął rączką i cała zawartość łyżki wylądowała na podłodze oraz spodniach Jace'a. Chłopczyk zaczął się śmiać.

- Tata prosi, no zjedz! - dołączył się Jace, przejmując od Chrisa pełną łyżeczkę. - Samolocik, brrr, leci, leci, leci i na lotnisko... No otwórz buzie, no! 

   Aiden nie zwracając uwagi na rozpaczliwe próby Jace'a ponownie się zaśmiał, po czym wyrwał ojcu łyżkę i rzucił nią prosto w twarz Chrisa. Oboje z Mei gruchnęłyśmy śmiechem, widząc zdezorientowaną minę szatyna. Jace próbował zachować powagę, ale widziałam, że nie za bardzo mu to wychodzi. Chris zadziwiająco spokojnie, wziął ściereczkę i wytarł z oczu pomarańczową papkę. 

- Dobra, poddaję się. Aiden jest silniejszy! - powiedział, po czym podniósł się podłogi, posyłając nam poirytowane spojrzenie. 

      Z uśmiechem zbliżyłam się do Jace'a i wyciągnęłam ręce.

- Chodź, kochanie, mamusia cię umyje - Mężczyzna z uśmiechem podał mi dziecko, po czym sam też wstał. Poszłam z synkiem do kuchennego zlewu i umyłam mu buźkę. Zdjęłam też zabrudzony śliniak, odkładając go na blat.

- Mogę? - Usłyszałam za sobą Mei. Wyciągała ręce po Aidena, robiąc do mnie maślane oczy. Z uśmiechem podałam jej malucha.

         Chłopczyk rósł jak na drożdżach. Kilka dni temu skończył równe sześć miesięcy. Oboje kochaliśmy go najmocniej na świecie. Ja powoli obserwowałam jak powoli staje się podobny do ojca. Czoło i ułożenie oczu miał identyczne, tyle, że ich kolor nie był taki jak mój, czy Jace'a, czyli brązowy. Aiden miał krystalicznie czyste, niebieskie tęczówki. Czasami zastanawialiśmy się, po kim je odziedziczył, ale w końcu doszliśmy do wniosku, że to jakieś dalsze pokolenie musiało mu je przekazać.

        Mei podążyła z dzieckiem do salonu, mówiąc coś do niego wesoło i bawiąc się jego rączką. Kątem oka zauważyłam Jace'a, który stanął koło mnie. Uśmiechnęłam się, widząc jak usilnie próbuje wyczyścić z dżinsów pomarańczową papkę.

- Co cię tak bawi? - mruknął, sam również się śmiejąc. - Mały coraz bardziej stawia na swoje. Ma to po tobie.

      Mrugnął do mnie łobuzersko, a ja żartobliwie uderzyłam go w ramię.

- Czemu po mnie? - zapytałam zmysłowym tonem, obejmując go w pasie. Mężczyzna zaśmiał się, odłożył mokrą ścierkę na blat, po czym odwzajemnił uścisk.

- Hm... - Udał, że się zastanawia i spojrzał w sufit. - No nie wiem, może dlatego, że ty...

     Nie dałam mu dokończyć, złączając nasze usta w czułym pocałunku. Będąc blisko niego cały stres jutrzejszym dniem od razu odpływał. Wiedziałam, że będzie tam ze mną i razem ze mną będzie przeżywał jeden z najpiękniejszych dni naszego życia. Z jednej strony niby się bałam, ale z drugiej strasznie mogłam się doczekać, kiedy zapadnie to sakramentalne "tak". Jace oświadczył mi się w lutym, ale wspólnie stwierdziliśmy, że ślub odbędzie się w miesiącu, w którym się poznaliśmy, czyli w sierpniu. Dokładnie dwa dni po czwartej rocznicy naszego pierwszego spotkania...

- Ych, czy wy naprawdę musicie to robić przy nas? - Oderwaliśmy się od siebie i spojrzeliśmy na Chrisa, który właśnie oparł się o wyspę i nalewał sobie soku.

- A mamy inne wyjście? - odpowiedział ironicznie Jace, unosząc brwi. - Mam wrażenie, że nie długo u nas zamieszkacie.

- Dobry pomysł, rozpatrzę go - odrzekł szatyn, podnosząc szklankę z napojem i upijając łyk. - Hm... Może ma ktoś ochotę na mały spacerek? Przewietrzmy się przed snem, jutro trzeba rano wstać.

- Jestem za! - zawołała Mei z salonu, obserwując Aidena raczkującego po dywanie.

- No to co? - powiedział Jace zacierając ręce. - Zbieramy się.

***

        Słońce właśnie zachodziło za chmurami. Jace prowadził wózek z Aidenem, a ja obejmowałam go za ramię. Mei i Chris szli obok. Cała nasza czwórka paplała wesoło o nadchodzącym wydarzeniu. Przyjaciel podśmiewał się, że Jace powinien być teraz na jakimś wieczorze kawalerskim, a nie spacerować jak stateczny staruszek. Mei docinała mu, że może on by się w końcu ustatkował, a nie gadał jak rozwydrzony nastolatek. Oczywiście skończyło się to na sprzeczce, więc razem z Jace'm szliśmy w milczeniu i ignorując przyjaciół, cieszyliśmy się sobą.

- Patrzcie! - krzyknęła nagle Mei, podskakując i wyciągając palec wskazujący przed siebie.

     Oboje spojrzeliśmy we wskazanym kierunku, a naszym oczom ukazała się furgonetka z lodami w sporym oddaleniu od nas. Nie miałam pojęcia jakim cudem blondynka ją wypatrzyła. 

- Ja chcę loda - powiedziała od razu, grzebiąc po kieszeniach. Chris chrząknął rozbawiony, a ja załapałam, że chodziło mu o pewne skojarzenie. - Leslie, Jace, chcecie też? 

- Ej, a ja?! - zawołał od razu szatyn, patrząc obrażony na przyjaciółkę. 

- Na twoje dziwne zachcianki mnie nie stać. - odcięła się Mei, przeliczając drobniaki, które udało jej się wydłubać. - Cholera, że też musiałam zostawić torebkę! Dobra mam trochę kasy... Idziemy? 

- To my to pospacerujemy, a wy z Chrisem idźcie - zaproponowałam, poprawiając kocyk, którym okryty był Aiden. - Weźcie Małemu sam ten wafelek. 

- Okej! - zawołała kobieta, po czym rzuciła się biegiem. - Kto ostatni ten ciapa! 

     Szatyn wnerwiony ruszył za nią, a my zaczęliśmy się śmiać. Odwróciliśmy się w przeciwną stronę do nich i żółwim krokiem zaczęliśmy iść przed siebie. 

- O matko, ale jestem zmęczony! - ziewnął mężczyzna. Spojrzałam na niego i dostrzegłam dwa sine cienie pod oczami. Sama pewnie też byłam nie lepsza. Aiden wolał spanie w dzień niż w nocy.  Objęłam go mocniej i wspinając się na palce, pocałowałam w policzek.

- O, za co to? - Uśmiechnął się, patrząc na mnie czule.

- Po prostu... Za to, że cię mam. - Spojrzałam mu w oczy, czując zalewającą mnie falę szczęścia. 

     Nagle spomiędzy drzew usłyszałam stłumiony męski śmiech. Zesztywniałam. Po chwili echem rozniósł się dźwięk bicia braw. 

- Doprawdy piękny widok! - odezwał się tajemniczy osobnik, wychodząc z cienia. Spojrzałam na jego twarz, a moim ciałem wstrząsnął głęboki dreszcz. James stał oparty o jeden z dębów i patrzył na nas z fałszywym uśmiechem na ustach. Jego oczy błyszczały dziwnie. 

     Mój oddech momentalnie przyspieszył. Spojrzałam na Jace'a, który też zastygł bez ruchu. Patrzył nienawistnie na blondyna i zaciskając ręce w pięści. Obejrzałam się szybko na naszych towarzyszy, ale weszliśmy w małą alejkę i stąd nie mogłam ich dostrzec.

- Chodź stąd, Jace, proszę - szepnęłam ledwo słyszalnie, ciągnąc go lekko za ramię. Panicznie bałam się Jamesa. Mimo, że od tamtego dnia minęły już cztery lata.

- Czego od nas chcesz? - Mruknął groźnie mój narzeczony, całkowicie mnie ignorując. - Nagle wylazłeś z ukrycia? Od roku o tobie nie słyszałem. 

       Od roku...? Jak to? Przecież to było cztery lata temu... Spojrzałam szybko na Jace'a, po czym znowu przeniosłam wzrok na intruza. 

- Hm, powiedzmy, że doszedłem do wniosku, że wysyłanie anonimów to lekkomyślny pomysł - odrzekł mężczyzna tonem towarzyskiej konwersacji. - Sądzę, że lepiej dać o sobie zapomnieć i wyciszyć pamięć co niektórych. Nie znaczy, że nie wiedziałem o tym, co się u was dzieje.

    Facet roześmiał się cicho, podrzucając w dłoni coś, czego nie umiałam dostrzec. 

- O nie, cały czas byłem na bieżąco... - Wyprostował się, a jak rozbiegany wzrok padł na Aidena, który niczego nie świadomy, żuł grzechotkę. - Słodki maluch, doprawdy. Mogę potrzymać? 

      Zaczerpnęłam głośno powietrza, po czym schyliłam się szybko i wyciągnęłam dziecko z wózka. Objęłam go ciasno ramionami i nieświadomie zasłoniłam włosami. Na słowa mężczyzny w moim ciele obudziła się dziwna wściekłość. Nie oddam syna, choćbym sama miała ponieść za to konsekwencje. 

- Oj, Leslie, spokojnie! - zaszczebiotał James, zbliżając się do mnie powoli z wyciągniętą ręką. Automatycznie cofnęłam się do tyłu, a po chwili przed sobą zobaczyłam plecy Jace'a, który zasłonił nas własnym ciałem.

- On ma pistolet, idźcie stąd - szepnął do mnie kątem ust. Zesztywniałam. Pistolet? Boże, to jakiś koszmar.

- Mam pistolet, mam - pokiwał energicznie głową. - Mimo to mam cichą, lecz marną nadzieję, że nie zmuście mnie do użycia go. 

- Czego chcesz? - warknął Jace. 

- Dziecka. - Odpowiedział prosto James, wsadzając dłonie do kieszeni. 

- Dziecka? - zapytał mój ukochany groźnym tonem. - W życiu. Wynoś się stąd i zostaw moją rodzinę w spokoju.

      Blondyn zacmokał, a ja mocniej przycisnęłam Aidena do siebie. 

- Czemu nie? - zapytał, patrząc na nas szeroko otwartymi oczami. - Prosto z mostu powiem, że jedyne czego chcę to zemsta. A ten berbeć będzie wręcz idealny, żeby zniszczyć wam życie. No wiecie... Kochająca się rodzinka i te sprawy. Wszystko się rozpadnie. Zwłaszcza, że słyszałem, że jutro bierzecie ślub. 

- Jace, chodź stąd, proszę! - powtórzyłam, ciągnąc go za bluzę. Kolana wręcz się pode mną uginały, kiedy obserwowałam Jamesa, podrzucającego broń. - Proszę, błagam, uciekajmy stąd. 

- Nie pójdziecie stąd - warknął nagle rozwścieczony mężczyzna. - Nie uciekniesz mi drugi raz, suko. 

         Wszystko działo się jak w zwolnionym tempie. Jace rzucił się na blondyna, łapiąc go za szyję. Wrzasnęłam przeraźliwie. Aiden przerażony hałasem zaczął płakać. Nagle głuchym echem, po parku potoczył się strzał... Zacisnęłam powieki, bojąc się je otworzyć. W moim gardle zbierał się szloch. Usłyszałam, jak czyjeś ciało upada na ziemię z jękiem bólu. Uchyliłam powieki, widząc obleśny uśmiech Jamesa. Jace leżał bezwładnie na ziemi. Mężczyzna zbliżył się do mnie, rozkładając ręce. 

- Nie, nie, nie! - Krzyczałam, cofając się szybko do tyłu. - Odsuń się, zostaw... 

        Nagle za sobą usłyszeliśmy szybko zbliżające się kroki. James spojrzał w tamtym kierunku, po czym posyłając mi ostatni uśmiech, zniknął w ciemnościach. Zza drzew wyłonili się Mie i Chris, trzymając lody w dłoniach. Na ich twarzach malowało się przerażenie.

- Leslie, co się...  - zaczęła Mei, ale potem jej wzrok padł na Jace'a. Upuściła trzymany deser na ziemię. 

    Szlochając postawiłam Aidena na ziemi i pobiegłam do leżącego. Porwałam go w ramiona, kładąc sobie jego głowę na kolana. Był przytomny, a jego twarz wykrzywiał grymas bólu. 

*proszę, włączcie*

- Boże, kochanie - wyjęczałam patrząc przerażona na jego twarz. Lśniły na niej kropelki potu. Kurczowo ściskał się za brzuch. Spojrzałam tam i zastygłam. Spomiędzy jego dłoni wypływała obficie szkarłatna krew. 

- Pogotowie! - wrzasnęłam, łkając do stojących bez ruchu przyjaciół. Chris trzęsącymi się dłońmi sięgnął po telefon. - Wytrzymasz! Słyszysz? Nic się nie stanie. Wytrzymasz... Musisz! 

      Płakałam rozpaczliwie, trzymając jego twarz w dłoniach. Patrzył na mnie z niewyobrażalnym smutkiem w załzawionych oczach. 

- Przepraszam - wydyszał a po jego policzku popłynęła samotna łza  i skapnęła na ziemię. - Przepraszam. 

- Nie mów nic! - zaszlochałam, nie wierząc w to, co się właśnie działo. - Wytrzymasz, zrób to dla mnie i dla Aidena. Nie zostawisz nas... nie możesz...

    Plątałam się w słowach. Z kącika ust mężczyzny zaczęła sączyć się krew. Zakasłał. Czerwieni było coraz więcej. Jego powieki zaczęły powoli opadać. Zaczęłam krzyczeć. Z niewyobrażalnym wysiłkiem zmusił oczy do spojrzenia na mnie jeszcze raz. Nagle moją uwagę przykuł cichy szum z tyłu. To Aiden przysunął się do nas na czworakach. 

- Ta-ta? - powiedział, klepiąc ojca po ustach. Twarz Jace'a wykrzywiła się w grymasie rozpaczy. Pocałował szybko małą rączkę dziecka, po czym ostatni raz spojrzał na mnie. 

- K- kocham cię. - wyszeptał przerywanym głosem. - Najmocniej na świecie... N-nie bój się. Będę zawsze z w-wami. 

      Potem jego głowa opadła na moje ramię. Patrzyłam na jego  bladą twarz umazaną we krwi, nie wierząc, że to się właśnie stało. To jakiś koszmar, zły sen... Obudźcie mnie, proszę! Szlochając głośno, przytuliłam jego głowę do swojej twarzy. Czułam zapach jego włosów... Zaczęłam płakać głośniej. Nagle poczułam na sobie małe rączki. To Aiden objął mnie od tyłu. 
___________________________________________

...

Mogę pozostawić to bez komentarza? Przepraszam. Nie umiem. Ledwie siedzę na krześle. Stało się. Stało się to, co i tak odwlekałam.  

Pozdrawiam. 

niedziela, 24 sierpnia 2014

Rozdział V

- Jace -

        Wszedłem powoli do sali szpitalnej. Widziałem wszystko za lekką mgłą, a nogi się pode mną uginały. Byłem ojcem... To tak dziwnie brzmiało w mojej głowie. Ja ojcem? Przecież dni, kiedy sam byłem dzieckiem, pamiętałem jakby to było wczoraj. Mój wzrok padł na łóżko, które znajdowało się w centrum sali. Leżała na nim spocona, blada, ale szczęśliwa Leslie. Uśmiechnęła się do mnie, a po jej policzku spłynęła łza. W rękach trzymała małe, białe zawiniątko. Powoli zbliżyłem się do niej... a właściwie, to do nich. Czując wzruszenie ściskające mnie za gardło, nachyliłem się, aby zobaczyć swojego synka. Mała, zapuchnięta buźka wynurzała się z białego kocyka. Dziecko nie płakało, tylko delikatnie poruszało rączkami. Uśmiechnąłem się szeroko, czując zalewającą mnie falę szczęścia. 

- Chcesz go potrzymać? - wyszeptała szatynka, patrząc na mnie błyszczącymi oczyma.

      Niepewnie skinąłem  głową. Bałem się, że zrobię mu krzywdę, ale jednocześnie wiedziałem, że najmocniej na świecie pragnę go przytulić. Leslie powoli uniosła zawiniątko, a ja ułożyłem ręce w niezdarną kołyskę. Kobieta położyła chłopczyka na moich rękach, a ja poczułem, jak zalewa mnie fala ciepła. Miałem swoją ukochaną rodzinę.

- Cześć, mały - wyszeptałam, śmiejąc się cicho i delikatnie poruszając jego zaciśniętą piąstką. - Jestem twoim tatą, wiesz? 

        Szatynka roześmiała przez łzy. Spojrzałem jej w oczy. Były zaszklone, ale widziałem w nich wszystko.. Miłość, spokój, ciepło... Perspektywę przyszłych dni. Przeniosłem wzrok z powrotem na małe zawiniątko. Dziecko powoli uniosło powieki, ukazując świat niebieskie oczka. Czułem jak pod powiekami zbierają mi się łzy szczęścia, ale nie chciałem, aby mi się wymknęły.

       Nagle do sali wpadli Mei i Chris. Dosłownie wpadli.Jak zwykle o coś się kłócili. Momentalnie syknąłem na nich, aby zachowywali się cicho. Oboje spojrzeli na mnie zmieszani, po czym dalej weszli na palcach. Blondynka momentalnie nachyliła się nad moim ramieniem.

- O matko, jaki śliczny! - rozczuliła się, patrząc na chłopczyka. - Podobny do Leslie. Chyba...

- Nie prawda, do Jace'a - włączył się Chris. - Spójrz na nos i policzki.

     Mei prychnęła.

- A ty na usta i czoło. Wykapana mama. - powiedziała groźnie, co śmiesznie kontrastowało z jej rozanielonym uśmiechem, kiedy patrzyła na dziecko.

- Wybacz, ale ty już chyba kompletnie oślepłaś. - dociął jej szatyn. - Uważam, że...

      Nie dane było mu skończyć, bo Leslie wkroczyła do akcji. Dzięki Bogu, jeszcze chwila i znowu zaczęliby się drzeć. 

- Spokojnie, przestańcie. - powiedziała, patrząc na nich po kolei. W jej oczach tańczyło rozbawienie. - Jeszcze nie bardzo możemy stwierdzić do kogo jest podobny, bo jest za mały. Ale pokłócicie się o to za parę miesięcy, obiecuję!

       Zaczęliśmy się śmiać. Starałem się jak najmniej przy tym trząść, aby nie przeszkadzać dziecku. Chyba mi się to udało, bo mały dalej leżał spokojnie i wpatrywało się przed siebie. Zakołysałem nim delikatnie.

- Jak go nazwiecie? - zapytała Mei, siadając na brzegu łóżka Leslie. Chris zajął drugie krzesło, stawiając je obok mojego.

- Matko, kompletnie wyleciało mi z głowy, że przecież trzeba nadać mu jakieś imię! - przestraszyła się szatynka. Miałem ochotę się roześmiać, ale sam byłem nie lepszy. Przez cały ten stres też o tym zapomniałem.

- Nieźli z was rodzice! - zakpił Chris, patrząc z uśmiechem na dziecko w moich ramionach. - Ale spokojnie, zaraz coś wymyślę. Hm... Może Chris? Zapewniam was, że to najzajebistsze imię na świecie.

        Ponownie się zaśmialiśmy. Mei popukała się w głowę, ale widziałem, że sama intensywnie się zastanawia.

- A może Nathan? - zaproponowała Leslie, patrząc na nas pytająco.

- O nie! - zawołałem cicho. - To imię jest tak popularne, że aż mi obrzydło. Jake?

- To jest jeszcze gorsze! - Szatynka pokazała mi język.

- MAM! - wrzasnęła Mei, zrywając się na równe nogi. Cała nasza trójka automatycznie syknęła, chcąc ją uciszyć. - Aiden!

        Spojrzeliśmy na nią razem z Leslie. Mi to imię bardzo się spodobało. Było rzadko spotykane, a tego chciałem od samego początku. Do tego bardzo ładnie brzmiało. Zerknąłem pytająco na ukochaną. Z uśmiechem pokiwała głową.

- Nasz mały Aiden. - wyszeptała szatynka, obejmując nas delikatnie ramieniem. Oparłem się czołem o jej ramię. Byłem najszczęśliwszym facetem na całym świecie.

Dwa miesiące później

- Leslie - 

           Spałam smacznie przytulona do poduszki. Od kilku tygodni mój sen ograniczał się do kilku godzin dziennie. Nasz kochane słoneczko nieźle dawało popalić po nocach, ale mimo to nie oddałabym tych dni za nic w świecie. Żyliśmy w końcu jak prawdziwa rodzina. Wychodziliśmy razem na spacery, spędzaliśmy ze sobą całe dnie. Niedawno Jace dopełnił naszego szczęścia. Oświadczył mi się w najmniej oczekiwanym momencie. Za każdym razem, kiedy przypominałam sobie ten dzień, czułam, że większe szczęście nie mogło mnie spotkać... 

       Zimowe słońce wpadało do salonu, oświetlając pomieszczenie swoimi promieniami. Krzątałam się energicznie wokół niemowlęcia, szykując go na mały spacerek w mroźnym powietrzu. Podobno takie było zimną najzdrowsze. Aiden leżał na kanapie i energicznie wymachiwał nóżkami. Z uśmiechem wzięłam z suszarki na ubrania biały kaftanik, po czym zbliżyłam się na do dziecka.

- Idziemy na spacelek, tak? - powiedziałam radośnie, głaszcząc maluszka po brzuszku. - A kto idzie na spacelek? No kto? 

        Chłopczyk uśmiechnął się do mnie, po czym zaczął wymachiwać rączkami i coś cichutko mruczeć, śliniąc się przy tym okropnie. Roześmiałam się, po czym wróciłam do ubierania. Po kilku minutach Aiden był gotowy. Włożyłam go do wózka, po czym sama pobiegłam założyć kurtkę. Nie chciałam, aby się zagrzał. Zapięłam botki, obwiązałam się szalikiem i po chwili byliśmy już przed domem. Przekręcałam właśnie klucz w drzwiach, gdy nagle usłyszałam samochód podjeżdżający na podjazd. Odwróciłam się zaskoczona, widząc nasze auto, a za kierownicą Jace'a. Z pracy powinien wrócić za jakieś dwie godziny. Zniosłam wózek z kilku schodków, po czym z uśmiechem pomachałam ukochanemu. Odmachał, po czym zaparkował przed wjazdem do garażu. 

- Cześć, słoneczka! - zawołał wysiadając. Zatrzasnął drzwiczki, po czym truchtem do nas podbiegł.

- Cześć - odpowiedziałam, cmokając go w zimny policzek. - Co dzisiaj tak wcześniej? 

- Ferie się dzisiaj zaczynają i dyrektor stwierdził, że odpuści dzieciakom plastykę! - roześmiał się mężczyzna, pochylając nad wózkiem. Pogłaskał synka po główce, witając się z nim kilkoma zabawnymi słowami.

     Skwitowałam to uśmiechem, ale nagle do głowy przyszło mi pewne pytanie. Skoro nie miał dzisiaj w ogóle zajęć, to co robił przez te trzy godziny, kiedy powinien być w sierocińcu? Nigdy nie byłam podejrzliwa, ale wiedziałam, że nie da mi to spokoju. Wypowiedziałam swoje myśli na głos, z zaskoczeniem widząc jak Jace czerwienieje. Co jest grane, u licha? 

- Bo ja...Postanowiłem... To znaczy... Pomyślałem, że... - zaczął się plątać w słowach, a ja nabierałam coraz więcej podejrzeń. - Uch, co ja wygaduje?! Poczekaj chwilkę.

      Zdenerwowany wrócił z powrotem do samochodu i otworzył drzwi od strony pasażera. Zdezorientowana przeniosłam wzrok na Aidena, bo zaczął po cichu popłakiwać. Zakołysałam wózkiem, szepcząc uspakajające słowa. Ponownie spojrzałam na szatyna. Zbliżał się do mnie, chowając coś za plecami. 

- Co ty kombinujesz? - zapytałam podejrzliwie, starając się dojrzeć, co on tam ma. 

       Mężczyzna odetchnął głęboko, przymknął powieki i sprawiał wrażenie, jakby właśnie policzył do trzech. Otworzyłam usta ze zdziwienia.

- Coś nie tak? - zapytałam. Zaczynałam się bać. - Jace, zaraz oszaleję!

          Szatyn otworzył oczy, po czym delikatnie ujął moją dłoń. Wyjął z za pleców gromy bukiet czerwonych róż, a moje serce przyspieszyło.

- Leslie Carter, zechcesz zostać moją żoną? - zapytał drżącym głosem, podając mi kwiaty i klękając na jedno kolano. Czując łzy szczęścia pod powiekami, przejęłam bukiet obserwując jak ukochany sięga do kieszeni po małe, purpurowe pudełeczko. Otworzył je, a moim oczom ukazał się srebrny pierścionek z pięknym, oszlifowanym diamentem po środku. 

- Tak - wyszeptałam cicho, bo emocje dławiły mi głos. - Tak, tak, tak! 

       Jace roześmiał się uszczęśliwiony, po czym włożył mi ozdobę na palec. Rzuciłam mu się w ramiona, a kwiaty rozsypały się zapomniane na ziemię. Przewróciliśmy się na śnieg, śmiejąc się głośno. 

- Kocham cię! - zawołałam, ściskając go mocno na szyję. Chciałam to obwieścić całemu światu. 

- Ja ciebie bardziej. - odpowiedział, całując mnie w usta. 

       Oderwaliśmy się od siebie, słysząc ciche kwilenie dziecka w wózku. 

- Chodź - szepnął mężczyzna, podnosząc się i pomagając mi wstać. - Nasze małe szczęście wzywa. 

            Za każdym razem kiedy pytałam później Jace'a, o to, dlaczego tak nagle podjął tę decyzję, odpowiadał, że nie mógł już dłużej czekać. Zwlekał, bo strasznie się stresował, chociaż sam nie wiedział czemu. Przecież powinien być pewny, że nie odmówię. Kochałam go najmocniej na świecie, mieliśmy syna. Teraz planowaliśmy ślub i chrzest Aidena. Mei i Chris ochoczo przyłączyli się do pomocy, bawiąc nas swoimi kłótniami właściwie o nic.

      Nagle z moich sennych marzeń wyrwał mnie płacz dziecka. Jęknęłam cicho, po czym zaczęłam się już zbierać do wstawania. Kiedy już prawie byłam na nogach, do pokoju wszedł Jace z butelką w dłoni. Spojrzałam na niego zaskoczona. Czyżby Aiden płakał już wcześniej, a ja tego nie słyszałam?

- Śpij, skarbie, ja go nakarmię. - szepnął mężczyzna wyjmując dziecko z łóżeczka. - Chodź do tatusia, ty mały psotniku.

      Przesłałam im całusa dłonią, po czym z błogim uśmiechem, wróciłam z powrotem do poprzedniej pozycji. Jace był moim cichym Aniołem i już nie długo mieliśmy to przypieczętować już na zawsze.
_____________________________________________
Hej! :*

Tutaj już też przybywam z nowym rozdziałem. Miał być wczoraj, ale chciałam mu poświęcić trochę więcej czasu. :) Nie chciałam, żeby był napisany na odwal się, bo to bardzo ważne wydarzenia w życiu naszych bohaterów. Od razu mówię - ten zwyczajny, prosty sposób oświadczyn Jace'a był zaplanowany od samego początku. c; Nie chciałam żadnych kolacji przy świecach, muzyki skrzypcowej w tle itd. xd
W śniegu, przed domem, z dzieckiem w wózku obok. :D Zwyczajniej już się chyba nie dało. xd
Mam nadzieję, że przypadnie wam do gustu. c;

Do napisania! <3

PS. Za jakieś dwa dni powinnam dodać rozdział na bloga z Niallem. :)

wtorek, 5 sierpnia 2014

Rozdział IV

- Jace -

     Zastygłem po środku pokoju, nie wiedząc, co robić. Poczułem w brzuchu mdlący strach. No bo który facet odbiera poród swojej ukochanej na kanapie w salonie?! Złapałem się za głowę, patrząc, jak Leslie gnie się z bólu. Nie, zaraz, przemknęło mi przez głowę. Pogotowie!

- Mei, zadzwoń po pogotowie! - krzyknąłem w strony otępiałej dziewczyny, rozciągniętej na podłodze. Oboje z Chrisem wyglądali, jakby ich ktoś zdzielił młotkiem po głowie. Sam byłem pewnie nie lepszy.

- Kochanie, co mam zrobić? - zwróciłem się zrozpaczony, do wyjącej z bólu dziewczyny.

       Osunęła się na oparcie, dysząc ciężko i trzymając się za brzuch. Jej twarz była niewyobrażalnie blada,spływały po niej kropelki potu. Nie wiedziałem, co jej podać, co powiedzieć, ani nawet nie wiedziałem jak jej pomóc! Miałem zupełnie miękkie kolana. Wziąłem ją delikatnie za rękę i oczekiwałem odpowiedzi. 

- Ah...AUUU... Do szpitala! - Udało jej się powiedzieć, pomiędzy krzykami i łapaniem powietrza.

    Spojrzałem na przyjaciółkę, która gorączkowo biegała po mieszkaniu, szukając telefonu. Już miałem warknąć, żeby się ruszyła, gdy zauważyłem, że Chris wyciąga swój. Odetchnąłem, rzucając Mei poirytowane spojrzenie. Ustała obok chłopaka, wpatrując się w niego z napięciem i czekając na to, co powie. Chris był coraz bardziej blady, trzymając telefon przy uchu. Nikt nie odbierał, a po pokoju roznosił się rozpaczliwy szloch Leslie. 

- Co jest, do cholery? - warknąłem w ich kierunku.

- Skąd mam wiedzieć?! - odkrzyknął, ponownie wybierając numer. - Nikt nie podnosi słuchawki!

- Jak to nikt nie podnosi słuchawki? To pogotowiem, nie? - Włączyła się Mei, patrząc na Chrisa, jak na idiotę. Po chwili jej wzrok przeniósł się na Leslie, która przestała na chwilę krzyczeć. Spojrzałem na nią zatroskany. Ściskała moją rękę z całej siły. Pogłaskałem ją po czole.

- Czy to moja wina, że nie mogę się dodzwonić? - odparował szatyn, odgarniając włosy z czoła. 

- No nie wiem, postaraj się bardziej! - docięła mu Mei, po czym ukryła twarz w dłoniach.

- To może ja pójdę na to pogotowie i sam przyjadę karetką? - Zdenerwował się chłopak, ciskając telefonem o fotel.

- A nie wpadłeś na to, żeby pojechać samochodem do szpitala i zawieźć tam Leslie? - wydarła się Mei, celując w niego palcem.

    Chris złapał się za głowę i obkręcił wokół własnej osi.

- Czy ty w ogóle myślisz?! - wycedził przez zaciśnięte zęby. - W taką pogodę? Prędzej wpakowalibyśmy się w jakieś drzewo! Ale nie! Mei jest zawsze najmądrzejsza, do cholery!

- Haha! - zadrwiła z wściekłością. - I powiedział to...

- ZAMKNIJCIE SIĘ! - ryknąłem. - Nie pomagacie!

      Oboje rzucili mi obrażone spojrzenie, ale żadne z nich już się nie odezwało. Myślałem, że zaraz wykituje. Nie mogliśmy dodzwonić się na pogotowie, obstawiałem, że burza śnieżna pozrywała linie, ale wolałem się nie odzywać. Jeszcze Mei i Chris wciągnęli by mnie w swoją kłótnię, a w tamtej chwili nie miałem czasu na darcie z nimi kotów. Cały czas gorączkowo myślałem, co mogłem zrobić, ale kompletnie nic nie przychodziło mi do głowy. Leslie cały czas wiła się na kanapie, dwójka moich przyjaciół patrzyła na siebie wilkiem, a ja stałem jak idiota i rwałem włosy z głowy.

- Wody mi odeszły...- wysapała przerażona dziewczyna, patrząc pod siebie. - Jace, ja się boję.

      Myślałem, że zemdleję. Jak to odeszły jej wody?! Co ja miałem teraz zrobić?! Biec po nożyczki do obcięcie pępowiny, zacząć krzyczeć czy może wyskoczyć przez okno? Uderzyłem się w czoło, gorączkowo myśląc.

- Nie ma wyjścia! - warknąłem w końcu. - Trzeba jechać do szpitala, zbierajcie się!

- Co? - zapytał z niedowierzaniem Chris. - Czy ty chcesz nas wpakować do rowu? Przy takiej pogodzie widoczność jest praktycznie żadna!

- A mam inne wyjście? - zawołałem, biegając po mieszkaniu i szukając jakichś powierzchniowych okryć. Wszystko jak na złość leżało porozwalane po całym domu. Cholera!

     Wreszcie znalazłem kurtkę szalik, czapkę i rękawiczki Leslie. Złapałem jej kozaki, po czym podbiegłem, ubierając ją jak małe dziecko. Widziałem, jak bardzo cierpi, więc starałem się być strasznie delikatny. Zauważałem, że skurcze, co jakiś czas przemijają, ale jak na moje oko, były zbyt częste. To wszystko za szybko się działo! Gdy szatynka była już ubrana, rzuciłem Chrisowi kluczki do samochodu i spojrzałem na niego wymownie. Westchnął, ale kiwnął głową, po czym podszedł do mnie, pomagając mi podnieść Leslie. Wziąłem ją pod prawe ramię, zaś nasz przyjaciel pod lewe. Wstała ledwie, jęcząc cicho. Mei otworzyła drzwi wyjściowe, po czym wypuściła nas na zewnątrz.

     Wprost zachłysnąłem się lodowatym powietrzem niesionym z wiatrem. Nawierzchnia była strasznie oblodzona, a Leslie, która wprost leciała przez ręce, nie ułatwiała nam dojścia do samochodu. Kiedy wreszcie byliśmy na miejscu, przyjaciółka ponownie otworzyła nam drzwi. Razem z Chrisem usadziliśmy szatynkę na tylnym siedzeniu. Wsunąłem się delikatnie obok niej, a chłopak poszedł usiąść na fotelu kierowcy. Mei zajęła już miejsce pasażera.

     Widziałem, jak Chris się waha. Odpalił, co prawda samochód, ale czułem, że kłębią się w nim różne odczucia. Brał odpowiedzialność za całą naszą czwórkę. A właściwie to piątkę.

- Stary, błagam cię - wyjęczałem, wachlując dłonią cierpiącą Leslie. Naokoło samochodu kłębiły się białe płatki i sam musiałem przyznać, że sam niewiele widziałem mimo świateł, które próbowały przebić ciemność.

- No dobra - odrzekł Chris, po czym odblokował hamulec ręczny. Mei zakryła oczy dłonią. Szczerze? Ja też bałem się patrzeć.

- Mei -

      Podjechaliśmy pod szpital po półtoragodzinnej trasie. Normalnie powinniśmy jechać prawie godzinę krócej. Wysiadłam zgrabnie z samochodu, po czym pobiegłam otwierać z tyłu drzwi. Widziałam jak Jace jest na końcu wytrzymałości nerwowej, no ale co ja mogłam...? Do cholery, czy to dziecko nie mogło znaleźć sobie mniej ekstremalnych warunków do przychodzenia na świat? We trójkę jakoś wytaszczyliśmy Leslie z samochodu, po czym Chris z Jace'em ponownie zaczęli ją prowadzić. 

     Ja zamknęłam auto, po czym ruszyłam za nimi. Wpadliśmy do szpitala jak ścigani. Jace powiedział pielęgniarce w recepcji jaka jest sytuacja, a ta tylko pokiwała głową, po czym zawołała dwie kolejne pracownice służby zdrowia do pomocy. Zabrały Leslie na wózku. 

- Mogę iść z nią? - zapytał Willis, przeczesując grzywkę dłonią. Widziałam jak cały chodzi ze zdenerwowania. 

- Niestety nie. Poród odbywa się za wcześnie, a w takiej sytuacji ojciec nie może w nim uczestniczyć. - odpowiedziała oschle kobieta, chcąc już odejść.

    Że co?!

- Od kiedy ojciec nie może uczestniczyć przy porodzie? - krzyknęłam za nią oburzona. - Co za popieprzony szpi...

     Chris czym prędzej zakrył mi usta dłonią. Posłałam mu wściekłe spojrzenie, zastanawiając się czy nie odgryźć mu tej ręki. Awrrr! Wyrwałam się z jego uścisku, po czym zaczęłam ściągać z siebie kurtkę. Strasznie było tu gorąco. Kątem oka zauważyłam, że obecni ludzie przyglądają mi się przybyszce z innej planety. Prychnęłam, podążając w stronę porodówki. Jace już tam pobiegł, żeby chociaż poczekać pod drzwiami. 

       Mój przyjaciel szedł za mną. Nie powiem, byłam z niego dumna. Brawurowo poradził sobie z prowadzeniem samochodu. Ani razu nami nie zarzuciło. Jechał chyba z trzydzieści kilometrów na godzinę, ale biorąc spod uwagę sytuację...

   Usiadłam na krześle i nerwowo zaczęłam postukiwać czubkiem buta o podłogę. Wiem, że może niepotrzebnie naskoczyłam tak na tą pielęgniarkę, ale emocje strasznie się we mnie burzyły. Sama cholernie się martwiłam o Leslie i o dziecko. Poród odbył się trzy tygodnie za wcześnie. Niby nie dużo, ale...

     Rozejrzałam się. Chris stał oparty o ścianę i wpatrywał się zamyślony w przeciwległy róg podłogi. Jace niespokojnie miotał się od ściany do ściany. Przeczesałam włosy dłonią, wzdychając. Coś czuję, że sobie tutaj posiedzimy...

***

     Godziny mijały. Podskakiwałam już w miejscu, nie potrafiłam się uspokoić. Jace był na krańcu wytrzymałości. Opierał się czołem o ścianę i coś sobie mruczał pod nosem. Nawet Chris zaczął się powoli denerwować. Teraz on przejął role przyszłego ojca i kręcił się po korytarzu. Nagle z porodówki wyszła pielęgniarka. Cała nasza trójka zerwała się i podbiegła do niej.

- Wszystko jest w porządku. - powiedziała z uśmiechem, kierując wzrok na Jace'a. - Ma pan zdrowego synka. 

       Poczułam, że zaraz się popłaczę ze szczęścia! Matko, co za ulga! Roześmiałam się wesoło, przytulając do Chrisa, który szczerzył się jak dziki. Jakoś cała uraza ze mnie wyparowała. Z niego chyba też, bo odwzajemnił uścisk. Pielęgniarka sobie poszła, a mi coś zaczęło nie pasować. Jace stał tyłem do nas i ani drgnął. 

- Eee, stary? - powiedział Chris, odrywając się ode mnie. Też chyba zauważył, że coś jest nie tak, bo szturchnął go w ramię. - Wszystko gra? 

         Zamiast odpowiedzi, zauważyłam, że mężczyzna się chwieje. Wyciągnął rękę, żeby chyba czegoś się złapać, ale nie zdążył. Runął jak długi na podłogę.

- ACH! - wrzasnęłam dziko. Serce waliło mi jak oszalałe. - Matko, Chris, wołaj o pomoc...

      Upadłam obok leżącego na kolana, po czym nachyliłam się nad jego klatką piersiową. O ZGROZO. A co jeśli jego serce stanęło? Spojrzałam na jego twarz, ale zobaczyłam tylko bladą skórę oraz brak jakiegokolwiek wyrazu. Zaczęłam klepać go mocno po policzkach.

- Jace, Boże, Jace... Wstawaj, no! 

- Przestań go bić, to nic nie da! - zawołał Chris, który chyba od początku patrzył na mnie, jak na idiotkę i nie wiedział, czy ratować Jace'a, czy odciągać mnie od niego. - To nic poważnego, opanuj się, zemdlał ze szczęścia!

- A ty, co taki mądry się nagle zrobiłeś, co?! - ryknęłam na niego. Znowu zaczął mnie wpieniać. Pokręcił tylko głową i uniósł nogi przyjaciela do góry. Nie minęła minuta, a Jace otworzył oczy. 

    Poczułam niewysłowioną ulgę, ale jednocześnie zrobiło mi się głupio. Chyba czas nauczyć się nad sobą panować...

- Co jest? - zapytał nieprzytomnie nasz nowy tatuś. Chris roześmiał się, po czym odrzekł:

- Stary, Leslie urodziła. Możesz do niej iść. Chociaż może nie... Coś słabe masz te nerwy - zachichotał. Mogę mu przywalić?

- CO?! - ryknął mężczyzna, zrywając się z podłogi. - Gdzie?

        Pokazałam mu ręką drzwi, a on nie patrząc na nikogo ruszył przerażony w tamtym kierunku. 
__________________________________________
Hej! :*

Nie pobijecie mnie za te straszne opóźnienie, nie? ;c To wszystko przez te upały! Żyć się nie da!

Co do rozdziału, to sama nie wiem, co o nim myśleć... Nawet mi się podoba, choć troszkę dziwnie się czułam, opisując poród! :D To był mój debiut! xd

Cóż, to dziękuję za każdą opinię i widzimy się tutaj już wkrótce! :*

Pozdrawiam! <33


niedziela, 13 lipca 2014

Rozdział III

- Leslie -

      Siedziałam na kanapie i monotonnie przerzucałam programy. Śnieg prószył za oknem, a ja byłam coraz bardziej zdenerwowana. Ściemniało się już, a Jace'a jeszcze nie było. Poleciał gdzieś dwie godziny temu i powiedział, że wróci za godzinę. Za godzinę! Minęły dwie! I nic. Ojeju, co ta ciąża ze mną robi?, pomyślałam przerażona, po czym podźwignęłam się z kanapy. Przeciągnęłam się, czując ból w krzyżu. Uff, ósmy miesiąc powoli dobiegał końca, a ja czułam się koszmarnie. Często wymiotowałam, mdlałam w najmniej oczekiwanych momentach i do tego chodziłam rozdrażniona. Znajomi śmieli się, że to chłopczyk, ale ja po cichu wierzyłam, że może będzie córeczka. Chociaż nieważne, najważniejsze jest zdrowie dziecka. 

      Poszłam powoli do kuchni, owijając się ciaśniej swetrem. Od lasu strasznie wiało, a ja nie mogłam zamknąć wszystkich okien, bo jak nic zrobiłoby mi się słabo i zemdlałabym, będąc sama w domu. Otworzyłam lodówkę gładząc się z uśmiechem po brzuchu. 

- To na co masz dziś ochotę, maluszku? - zapytałam i z namysłem zaczęłam przeczesywać wzrokiem zawartość lodówki. 

     Nagle usłyszałam brzęk kluczy i zamykanie drzwi wejściowych. Odetchnęłam z ulgą. Właśnie sięgałam do lodówki po słoik ogórków kiszonych, gdy do kuchni wszedł roześmiany Jace, otrzepując się ze śniegu.

- Witaj, królowo, wyglądasz dzisiaj olśniewająco! - przywitał się, stawiając na ziemi jakieś toboły. Cmoknął mnie w policzek, po czym wrócił do przedpokoju, żeby się rozebrać. Roześmiałam się, ładując porządne warzywo do buzi.

- Nie sądzę, niedługo nie zmieszczę się w drzwiach przez ten brzuch! - odkrzyknęłam, odwracając się ze słoikiem w dłoniach. Ukochany roześmiał się głośno, a po chwili wrócił z powrotem do kuchni. Jego włosy były wilgotne i sterczały we wszystkie strony.

- Nie będzie tak źle. - Uśmiechnął się do mnie i zaczął wypakowywać przeróżne produkty z toreb. Patrzyłam na to ze zdziwieniem, podjadając swoją przekąske. Strasznie dużo tego kupił.

- Hm, skarbie - zaczęłam powoli. - Wiem, że jem dużo, ale bez przesady...

     Ponownie się zaśmiał, nie przerywając swojego zajęcia.

- Zapomniałem ci powiedzieć, że Chris dzisiaj dzwonił. Stwierdził, że razem z Mei chętnie wpadną, bo się za nami stęsknili.  - powiedział wesoło, próbując upchnąć do lodówki to, co już się nie mieściło. - Powinni być za jakieś pół godziny.

      Zamarłam z ogórkiem w dłoni, który był w połowie drugi do moich ust. Na chwilę obecną mój ubiór przedstawiał się następująco: za duża flanelowa koszula, którą kupiłam sobie dla wygody, rozwleczony sweter i długie, luźne skarpety. Odstawiłam naczynie na blat, trzepnęłam Jace'a w ucho, po czym pobiegłam do łazienki. Hm, to znaczy poszłam na tyle szybko, na ile pozwalał mi mój stan.

- Za co? - zawołał za mną zaskoczony szatyn.

- Za to, że mówisz mi o tym dopiero teraz! - krzyknęłam, wyplątując się z ubrań. Ściągnęłam ze sznurka dresowe rurki i dżinsową koszulę. Był to mój ulubiony strój, który kupiłam podczas ciąży. W reszcie ubrań czułam się strasznie szeroka. Związałam włosy w kitkę, po czym nałożyłam trochę podkładu na twarz. Pomalowałam jeszcze rzęsy i wyszłam z łazienki.

-  Masz szczęścia! - mruknęłam z uśmiechem do Jace'a, który wkładał naczynia do zmywarki. 

- Uff, już się bałem! - Zażartował mężczyzna, mrugając do mnie. 

       Zaśmiałam się. Odkąd byłam w błogosławionym stanie, Jace stał się aniołem. Wszystko za mnie robił. Sprzątał, jeździł na zakupy, pocieszał w chwilach, w których tak strasznie się bałam, że nie dam rady jako matka, łapał, gdy mdlałam, trzymał włosy, gdy wymiotowałam... Te drobne, niektórym mogące wydać się dziwaczne rzeczy, sprawiały, że kochałam go jeszcze bardziej. Był najlepszym, co mnie w życiu spotkało i nigdy nie mogło się to zmienić.

       Usiadłam na kanapie, wzięłam jakąś gazetę dla przyszłych mam, po czym zaczęłam ją przeglądać dla zabicia czasu w oczekiwaniu na przyjaciół. Mei znałam od podstawówki, razem siedziałyśmy w jednej ławce. Pamiętam jak zadręczałam ją zwierzeniami, gdy zaczynałam zakochiwać się w panu Wilsonie. Mimo tego, że w kółko gadałam to samo, ona nie przestawała mnie wspierać, choć nie raz dostałam po głowie, za "głupoty", które ponoć wygadywałam. Natomiast Chris był najlepszym kumplem Jace'a. Poznali się, gdy mojemu ukochanemu zepsuł się samochód, gdyż Chris był mechanikiem. Szybko złapali wspólny język. Jak się później okazało oni znali się oraz przyjaźnili już od dawna i doprowadzili do sytuacji, w której chłopak po raz pierwszy raz mnie pocałował. 

    Nagle u drzwi zadźwięczał dzwonek. Jace pobiegł otworzyć, a ja wstałam (z niemałym trudem) i odgarnęłam grzywkę z czoła. Do salonu weszli nasi rozgadani i zaśnieżeni goście.

- O matko, ale sypie! - zawołał Chris z niedowierzaniem, ściągając czapkę i otrzepując ją na głowę Mei. Dziewczyna spojrzała na niego morderczym wzrokiem, a ja nie potrafiłam powstrzymać się od śmiechu. Niestety chodziła na gołą głowę, więc tak czy siak wyglądała jakby ktoś na jej głowę wysypał pióra z poduszki. 

-Jeszcze się zemszczę!- mruknęła Mei do mojego ucha, kiedy podeszła przytulić się na przywitanie. - Cześć, kochana. Jak się czujesz? 

- Hm, bywało gorzej. - odpowiedziałam z uśmiechem. - Dzisiaj wyjątkowo dobrze, choć czuję się coraz bardziej jak słoń. 

      Ostatnie zdanie zabrzmiało bardzo markotnie, a zarazem zabawnie. Roześmiałyśmy się obie. Chris podszedł mnie przytulić, a ja odwzajemniłam uścisk. 

- Witam pannę Wilson! - zawołał, pokazując język Jace'owi. - Ja to nie wiem, wy wiecznie chcecie żyć na kocią łapę? Czy może kiedyś się odważysz i się jej oświadczysz? 

- Może chcielibyście się wysuszyć? - Odpowiedział Jace, ignorując zaczepki przyjaciela. Mimo to widziałam, że na jego ustach igrał uśmieszek. Stał oparty o blat z rękami założonymi na piersi i czekał aż nasi goście się zadomowią. 

- Mogę iść do łazienki? - zapytała Mei, patrząc na Chrisa zmrużonymi oczami.

- Pewnie - odrzekłam z zaskoczeniem zauważając, że przyjaciółka po drodze zwinęła szklankę z blatu. Chyba tylko ja to zauważyłam, bo nikt się nawet nie odezwał. 

    Razem z przyjacielem zasiadłam na kanapie tyłem drzwi, a mój ukochany usadowił się na fotelu na przeciwko nas. Jace i Chris wzięli piwa, a ja dostałam soczek. Ech, co ja bym dała, żeby napić się czegokolwiek innego, co nie jest herbatą ani soczkiem. Zaczęliśmy rozmawiać i zaśmiewać się z opowieści Chrisa o tym, jak Mei w drodze tutaj wpadła do rowu, bo poślizgnęła się na oblodzonej nawierzchni. Podobno nie mogła się z niego wygrzebać, a chłopak zamiast jej pomóc, sam prawie do tam wpadł, nie wyrabiając ze śmiechu.

      Nagle kątem oka zauważyłam dziewczynę, która z morderczym wyrazem twarzy stała na korytarzu. Chowała coś za plecami. Za każdym razem, gdy widziałam jej rozwścieczoną minę, nie mogłam powstrzymać się od śmiechu. Zakryłam usta dłonią, po czym odsunęłam się jak najdalej od Chrisa. Skojarzyłam szklankę z łazienką. Dziewczyna na migi pokazała mi, że mam zając chłopaka rozmową. Jace też chyba ją zauważył, bo szybko odwrócił wzrok, parskając śmiechem w stuloną dłoń.

- Na zdrowie, kochanie! - zawołałam, widząc pytające spojrzenie szatyna. - Eee, jak tam w warsztacie, Chris? Dużo macie pracy?

- Em, sporo - odrzekł podejrzliwie, obserwując Jace'a, który zjechał z fotela, udając, że upuścił ciastko. Siedział naprzeciwko drzwi, więc najlepiej widział Mei, która po cichu skradała się w naszą stronę. Obejrzałam się nieznacznie do tyłu, a przyjaciółka na migi pokazała mi, że mam być cicho.

- Dobra, zaczynam się was... - zaczął Chris, ale nie dokończył. Moja przyjaciółka wylała mu na głowę szklankę wody, po czym wrzasnęła dziko:

- Tu cię mam, ty konowale! Haha! I kto się śmieje ostatni! - zaczęła tańczyć po kuchni, a ja z Jacem wybuchnęliśmy dzikim śmiechem. Szatyn siedział na kanapie mokry i zły. 

        W pewnej chwili poderwał się na nogi, po czym chciał złapać przyjaciółkę za nadgarstki. Ta sprytnie mu się wymknęła, po czym zaczęła zwiewać. Zaczęli się ganiać, a my z Jace'm krzyczeć, gwizdać i ich dopingować. Dziewczyna jakimś cudem wskoczyła mu na plecy, śmiejąc się głośno. Chris też już się śmiał. Nagle poczułam rwący ból w dole brzucha. Zacisnęłam powieki, po czym zaczęłam głęboko oddychać, czekając aż mi przejdzie. Po chwili jednak zrozumiałam, że już mi chyba nie przejdzie...

- Kochanie, co się stało? - zapytał przestraszony Jace, wstając i biorąc mnie delikatnie za rękę. Towarzystwo umilkło przestraszone, zamierając w dziwnej pozycji.

- Chyba... To już - wyjęczałam, czując, jakby ktoś rozrywał mnie od środka. 

- CO?! - Trzy głosy zadały jedno, przerażone pytanie. Usłyszałam huk, podejrzewając, że Mei spadła na podłogę.

      Zaczęłam rodzić.
_____________________________________________

Hej! ;*

Wiem, że chyba spóźniłam się dwa dni z tym rozdziałem, ale jakoś się rozleniwiłam przez te wakacje. xd Musicie wybaczyć. Mam nadzieję, że rozdział Wam się spodoba, a ja chciałabym go zadedykować Mai i Panu Starszemu. :* Za tyle miłych słów, za wsparcie i za to, że jeszcze nie macie dosyć Waszej Panny Młodszej. <3 Dziękuję! ^^

Zabijcie mnie za tą złą końcówkę, haha. :D

Do zobaczenia za 10 dni. :)

Pozdrawiam <33


poniedziałek, 30 czerwca 2014

Rozdział II

- Jace -

    Ocknąłem się, słysząc budzik pikający po mojej lewej stronie. Otworzyłem powieki i ledwo uniosłem się na łokciu. Nie wyspałem się. Już miałem podnieść się z łóżka, by iść do pracy, gdy nagle uświadomiłem sobie, że jest sobota. Wolna sobota. Uradowany wyłączyłem urządzenie, po czym obejrzałem się na Leslie. Spała przytulona do jaśka, a jej ciemne włosy rozsypały się na pościeli. Mimowolnie uśmiechnąłem się i delikatnie podniosłem jeden z jedwabistych kosmyków i w zamyśleniu zakręciłem go na palec. Dziewczyna przez sen uniosła kąciki ust do góry, po czym złapała moją dłoń. Parsknąłem cichym śmiechem. Jakoś nagle odechciało mi się spać. 

     Wyplątałem się delikatnie z uścisku ukochanej i wstałem z łóżka. Nakryłem ją kołdrą, bo okno było całą noc otwarte i mimo letniej pory zrobiło się zimno. Przeciągnąłem się, ruszając do kuchni. Przeczesałem włosy dłonią i zajrzałem do lodówki. Hm... Pusto. Trzeba będzie iść do sklepu, pomyślałem. Przeszedłem do łazienki, dokonałem porannej toalety i wyszedłem z domu. Zacząłem iść boczną drogą. Mieszkaliśmy na przedmieściach Londynu i do sklepu był kawałek drogi. Nie chciałem jednak brać samochodu, bo była zbyt piękna pogoda.

     Po jakichś dwudziestu minutach dotarłem do małego spożywczaka. Przywitałem się kulturalnie z ekspedientką, choć nie bardzo ją lubiłem. Miała ponad czterdzieści lat, była starą panną i jak na moje oko ubierała się zbyt wyzywająco. Rzucało się to strasznie w oczy. Gdy podszedłem do lady, klnąc w duchu, że sklep nie jest samoobsługowy, zmierzyła mnie spojrzeniem ze sztucznym uśmiechem na ustach.

- Dzień dobry, panie Jace. - zaszczebiotała z radością. - Jak samopoczucie?

- Dobrze, dziękuję. - odrzekłem znudzony. - Poproszę chleb, mleko...

- A jak się czuję pańska narzeczona? - przerwała mi kobieta. Spojrzałem na nią krzywo.

- Leslie jeszcze nie jest moją narzeczoną. - odpowiedziałem sucho, po czym dokończyłem wymienianie potrzebnych produktów.

- Ależ kochany! - zawołała oburzona, podając rzeczy i nabijając je na kasie. - Powinnieneś się pospieszyć, bo nigdy nie wiadomo, co się może stać! Jednego dnia...

- Tak, tak! - przerwałem szybko, pakując produkty do reklamówki. - Dziękuję za troskę. Ile płacę?

    Ekspedientka podała mi sumę,wyraźnie obrażona przez moje zachowanie. Szczerze? Zwisało mi to. Zapłaciłem, pożegnałem się i obciażony reklamówkami, wyszedłem ze sklepu. Słońce przyjemnie przygrzewało, a ja zacząłem planować, co zrobię na śniadanie. Wyobraziłem sobie minę Leslie, gdy budzę ją z tacą wypchaną jedzeniem i na mojej twarzy zakwitł mimowolny uśmiech.

        Nagle usłyszałem za plecami odgłos biegu i czyiś zdyszany głos.

- Panie Willis, proszę zaczekać! - Odwróciłem się zaskoczony, zauważając listonosza, który biegł do mnie z listami w ręku.

- Ojeju, dogoniłem pana! - wydyszał starszy mężczyzna, opierając się dłońmi o kolana i dysząc ciężko. - Tak to musiałbym biec aż do pańskiego domu!

   Roześmiałem się, patrząc przyjaźnie na pana Thomsona. Odkąd pamiętam przynosił nam listy i kilka razy został nawet na herbatę. Był szczupłym mężczyzną po sześćdziesiątce z wielkimi, siwymi wąsami.

- No to przynajmniej pan się nie zmęczy! - powiedziałem wesoło, podając mu dłoń na powitanie. - Ou, widzę, że dzisiaj sporo tego dla nas?


      Mężczyzna uścisnął ją serdecznie, po czym podał mi plik listów.

- Ano sporo! - Uśmiechnął się. - Uch, ta pogoda jest okropna. Strasznie mi gorąco w tym uniformie. Na szczęście jutro zmianę ma kto inny. Do widzenia, panie Willis, miłego dnia!

    Listonosz odwrócił się i pośpieszył w przeciwnym kierunku do mojego.

- Do widzenia! - zawołałem za nim, po czym ruszyłem z powrotem przed siebie, jedną ręką przeglądając listy. Rachunek, rachunek, rachunek... Nagle natrafiłem na jakiś list zaadresowany do mnie. Pomagając sobie zębami otworzyłem kopertę, po czym wyjąłem z niej mały, brudny świstek. Przystanąłem zaskoczony, widząc literki powycinane z gazet i zacząłem czytać.

"PiLnuj swojej laleczkI WilliS. SiebIe samegO LepiEj też. J.l"

      J.L? Kto to u diaska jest? pomyślałem. A potem spłynęło na mnie olśnienie. James Lewis. Były Leslie. Zagotowało się we mnie. Zmiąłem list w małą kulkę i rzuciłem go na ziemie. Nie bałem się go. Jeśli tylko tknie ją jeszcze raz, wtedy go zabije. Zabije jak psa. Ruszyłem do domu, dwa razy szybszym tempem niż poprzednio. Po drodze postanowiłem, że nie powiem nic Leslie, będę udawał, że nic się nie stało.

   Otworzyłem drzwi od domu, odnosząc reklamówki do kuchni. Dalej targały mną nerwy. Zajrzałem do sypialni. Dziewczyna jeszcze spała z głową na mojej poduszce. Nagle poczułem jak wszystkie złe emocje we mnie opadają. Miałem ją i to w zupełności mi wystarczało.

- Leslie -

      Obudziłam się, słysząc jakieś odgłosy dochodzące z kuchni. Przeciągnęłam się z uśmiechem na ustach, po czym uniosłam się na łokciu. Spojrzałam na zegarek; dziesiąta piętnaście. Podniosłam się, ziewając, owinęłam szlafrokiem i na boso podreptałam do kuchni. Jace stał przy zlewie, polewając dłoń zimną dłoń i klnąc pod nosem, a na kuchni spoczywała patelnia z czymś, co chyba miało być naleśnikiem. Zmarszczyłam brwi.

- Kochanie, co się stało? - Podeszłam do niego, starając się spojrzeć mu w oczy. Zawsze potrafiłam z nich wszystko wyczytać. 

- Nic, księżniczko. - opowiedział, obejmując mnie drugą ręką. Widziałam, że stara się na mnie nie patrzeć. Czułam, że jego mięśnie są spięte.

- Nie oszukuj, widzę przecież, że coś jest nie tak. - odrzekłam surowo.

- Ależ naprawdę nic. - Uśmiechnął się, spoglądając na mnie. Zakręcił wodę i objął mnie w talii, przyciągając do siebie. - Chciałem Ci zrobić niespodziankę, ale jestem takim łamagą, że nic z tego nie wyszło.

- Liczy się gest. - szepnęłam, złączając nasze usta w pocałunku. Odwzajemnił go. Nagle poczułam, że znajduję się na kuchennym blacie. Roześmiałam się cicho, odrywając się od niego.

- Jest rano. - mruknęłam, obejmując go za szyję. - Nie przesadzajmy.

- Nie ważne. Kocham cię tak samo, niezależnie od pory dnia. - odpowiedział. Poczułam jego oddech na swoich ustach. Cmoknęłam go w nos, po czym wyplątałam z jego objęć.

- Idę się wykąpać, zapaleńcu. - powiedziałem z uśmiechem. - A ty może spróbuj uratować nasze śniadanie.

- Zrobię, co w mojej mocy. - Mrugnął do mnie, a ja przesłałam mu buziaka dłonią i wyszłam

      Podążyłam do łazienki. Od razu wzięłam szybki prysznic, umyłam włosy i zęby. Założyłam czystą bielizną, po czym otworzyłam szafkę, chcąc wziąć suszarkę. Nagle mój wzrok padł na coś, co kupiłam jakiś tydzień temu. Wzięłam do ręki małe, niebieskie opakowanie i w zamyśleniu zaczęłam obracać je w dłoni. Od jakiegoś czasu dziwnie się czułam. Mdliło mnie, miałam jakieś dziwne zachcianki jeśli chodziło o jedzenie. Nic nie mówiłam Jace'owi i starałam się, aby tego nie zauważył, ale... 

    Rozpakowałam test ciążowy, po czym drżącymi rękami zaczęłam postępować zgodnie z instrukcją. Dwie kreski. Spanikowana, jeszcze raz przeczytałam instrukcję. Boże, co?! Wydałam z siebie głośny pisk.

- Co się stało? - Usłyszałam pod drzwiami głos Jace'a. Stałam bezruchu patrząc na małe, białe urządzenie. - Kochanie, otwórz drzwi, proszę.

    Jak robot podeszłam do wyjścia i przekręciłam zamek. Nie obchodziło mnie, że byłam tylko w staniku i dolnej bieliźnie. Nie wiedziałam, co mam robić.

- Księżniczko? - zapytał, unosząc moją brodę dwiema palcami, starając się spojrzeć mi w oczy. - Co się dzieje?

   Bez słowa pokazałam mu test. Wziął go do rąk i długo się w niego wpatrywał. Łzy zaczęły mi się zbierać pod powiekami, gdy tak czekałam na jego reakcję.

- Boże, nawet nie wiesz jak się cieszę! - zawołał nagle, po czym upuścił urządzenie na podłogę i porwał mnei na ręce. Zaczął kręcić się ze mną po całym domu, całując i ściskając.

- Będą tatą! - krzyknął uradowany, a ja zaśmiałam się głośno. Powoli docierała do mnie perspektywa przyszłych dni. Będziemy prawdziwą rodziną!

- Kocham cię. - szepnęłam, patrząc mu w błyszczące z radości oczy. - I nic tego nie zmieni.

_____________________________________________
Hej! :D

Wyrobiłam się jeszcze w czerwcu, mimo że do dwunastej zostały trzy minuty. :) Teraz rozdziały będą pojawiać się, co dziesięć dni ^^

Nie spodziewaliście się takiego zwrotu akcji, co? ;> Ou, teraz to dopiero będzie się działo!

Pozdrawiam i dziękuję za każdą opinię! <33

piątek, 23 maja 2014

Rozdział I


-Leslie-

         Przez szeroko otwarte drzwi od tarasu wpadało duszne, letnie powietrze. Lekki wieczorny wiaterek kołysał firankami. Z ulgą powitałam tę zmianę. Ostatnie, upalne dni strasznie mnie wymęczyły. Z uśmiechem na ustach stałam przy kuchennej wyspie i przygotowywałam kolację. Jace jeszcze nie wrócił z pracy, ale lada chwila miało to nastąpić. Na pewno był bardzo głodny po tylu godzinach.

         Był artystą, malarzem. Pracował w domu, malując obrazy, by później je sprzedać, ale ostatnio dorabiał jako nauczyciel plastyki w sierocińcu. Wiedziałam, że dzieci go uwielbiały. Zawsze cierpliwego, miłego pana Willisa nie dało się nie lubić.

       Schrupałam plasterek ogórka i odwróciłam się do szafki po talerze. Poszłam nakryć mały stół w salonie otwartym na kuchnie. Gdy skończyłam, wróciłam do wyspy, po czym zaczęłam układać przygotowane kanapki na talerzu. 

W drzwiach zazgrzytał klucz. Uśmiechnęłam się mimowolnie.

- Jestem, skarbie! - zawołał Jace od progu. Słyszałam jak zdejmuje buty i idzie po skrzypiących deskach w moją stronę. Stanął za mną i objął w pasie, kładąc brodę na moim ramieniu. Odchyliłam delikatnie głowę i przymknęłam powieki.

- Cześć, królewno - wyszeptał mi do ucha. - Tęskniłaś? 

- Okropnie - wymruczałam, odkręcając się i odnajdując jego usta. Uwielbiałam jego zapach. Pachniał subtelnie i delikatnie. Przejechałam dłonią po jego gęstych włosach.

- Oj, chyba nie mogę zostawiać cię więcej na tak długo - szepnął, a ja poczułam jego oddech na swoich ustach.

- No, chyba nie - zaśmiałam się cicho. 

        Bardzo go kochałam. Był dla mnie wszystkim. Poznaliśmy się jeszcze jako dzieciaki, mieliśmy po jakieś osiemnaście, dziewiętnaście lat. Mieszkałam z rodzicami nad brzegiem jeziora. Lubiłam chodzić po małej plaży i wpatrywać się w spokojną toń. Pewnego dnia nasze małe miasteczko zawrzało, bo do sąsiedniego domu wprowadziła się jakaś rodzina. Ze względu na wielkość miejscowości każda taka sytuacja była wielką nowiną. Ja jako nieszczęśliwa dziewczyna, nie zwróciłam na to uwagi... 

    Szłam powoli brzegiem jeziora, patrząc na zachodzące słońce i zastanawiając się, czy moje życie jeszcze ma sens. Starałam się ukryć się przed rodzicami siniak na moim policzku, nakładając tony podkładu i chowając twarz za włosami. James znowu mnie uderzył. Lecz tym razem byłam na tyle silna by to zakończyć. Zerwałam z nim i uciekłam... bojąc się kolejnego ciosu. Nie wiem czy mnie gonił, biegłam ile sił w nogach. 

     Otarłam zbłąkaną łzę na moim policzku. Doszłam jakoś do mojego ulubionego miejsca, łkając cicho. Dlaczego mnie tak krzywdził? Kochałam go, ufałam mu... A on mnie bił, chcąc się wyżyć, za coś, czemu ja nie byłam winna. Zawsze potem mnie przepraszał, ale po kilku dniach historia zataczała koło. 

     Płakałam coraz głośniej. Mój rozpaczliwy szloch niósł się daleko po wodzie. Siedziałam skulona w kłębek, mnąc w dłoni rękaw za dużego swetra. Nagle usłyszałam za sobą jakiś szelest. Otarłam łzy i podniosłam się przerażona. Nie, nie, nie... Znalazł mnie. 

- Tu jesteś - zasyczał rozwścieczony. Po moich plecach przeszedł zimny dreszcz. Nie, proszę... - Wiedziałem, że cię tu znajdę, zawsze tu przyłazisz.

- Zostaw mnie, odejdź, błagam - wyszeptałam, płacząc. Zamiast mnie posłuchać, zbliżył się jeszcze bardziej.

- Myślałaś, że mi zwiejesz, kochanie? - Złapał mnie za nadgarstki i ścisnął mocno, patrząc z pożądaniem na moją twarz. Spuściłam wzrok, zastanawiając się czy wołanie o pomoc ma sens. - Skoro chcesz końca, to czemu by nie? Ten ostatni raz, skarbie. Tak namiętnie, jak tylko potrafisz...

- Nie, nie, zostaw! - wrzasnęłam, gdy jego ręka powędrowała do moich piersi. 

- Cii, malutka... Tu nikogo nie ma - wyszeptał, uciszając mnie brutalnym pocałunkiem, wpychając język między moje wargi.

      Czułam, jak rozpinał moje spodnie, podciągał sweter i nachalnie jeździł dłońmi moim ciele. Płakałam, czekając na najgorsze. Nagle poczułam, że ktoś go ode mnie odrywa. Upadłam na piach, czując, że cała się trzęsę. Spojrzałam na to, co się działo przede mną. Jakiś ciemnowłosy chłopak uderzył Jamesa prosto w twarz. Blondyn zatoczył się na piach, by po chwili oddać mojemu obrońcy. Chłopak otarł krew z ust, po czym z zacięciem na twarzy natarł na Jamesa. Upadli na piach, a ja wrzasnęłam głośno, po czym poderwałam się do góry.

- Przestańcie! - pisnęłam, widząc, że biją się nie na żarty. 

- Ty gnoju... - zasyczał chłopak, podnosząc Jamesa za kark i dając mu z pięści w brzuch. Blondyn zatoczył się na piach, po czym upadł, obejmując się dłońmi. Mój wybawca stał obok niego, nadal gotów do walki. James spojrzał na niego mściwie, oceniając swoje szansę. Przeczołgał się w bok, wstał i spojrzał na mnie.

- To jeszcze nie koniec. Pamiętaj o mnie, bo ja o tobie nie zapomnę nigdy - wysyczał z nienawiścią, która przerażająco kłóciła się z bezczelnym uśmiechem na jego ustach. Zniknął w lesie, a ja odwróciłam przerażony wzrok na chłopaka, który tak bohatersko mnie obronił.

- Boże, nic ci nie zrobił? Przepraszam, ja... Ty krwawisz... - Podeszłam do niego zaniepokojona, odejmując jego dłoń od wargi. Wyjęłam chusteczkę z kieszeni, dokładając do ust chłopaka. Dyszał głośno i wpatrywał się we mnie zaniepokojony. Dopiero teraz mu się przyjrzałam. Miał półdługie, ciemne włosy i oczy w odcieniu ciepłej czekolady. 

- Nie przejmuj się mną, jak się czujesz? Nic ci nie zrobił? - zapytał, delikatnie zabierając moją dłoń. 

- Nie zdążył - odpowiedziałam, spuszczając wzrok na jego śnieżnobiałą koszulę, poplamioną krwią. 

- Na pewno? - Powtórzył, pochylając głowę i wpatrując mi się w oczy. 

- Tak - Uniosłam wzrok. Czułam się przy nim bezpieczna...

      Uniosłam głowę, słysząc, że Jace coś do mnie mówi.

- Hm? - zapytałam rozkojarzona.- Możesz powtórzyć?

     Chłopak roześmiał się, myjąc ręce w kuchni.

- Pytałem nad czym tak dumasz - odpowiedział, puszczając mi oczko.

- A nad niczym - odrzekłam szybko. - Tak po prostu się zamyśliłam.

    Wzięłam talerz z kanapki i poszłam z nim do salonu. Jace podążał za mną. Mieszkaliśmy w małym domu, niedaleko lasu (na początku z przerażeniem wpatrywałam się w jego ciemną ścianę). Gdy pierwszy raz go zobaczyliśmy był kompletną ruiną. Na szczęście udało nam się go dość szybko "postawić na nowo". Parterowy budyneczek tworzył nasze gniazdko już od roku. Mieliśmy kuchnię, salon, łazienkę, dwa pokoje, a Jace swoją małą pracownię. Dla nas w sam raz.

- Mmm, jakie pyszności - zamruczał Jace, biorąc jedną z kanapek. Uśmiechnęłam się do niego, po czym zaczęliśmy jeść razem.

    Po skończonym posiłku chłopak opowiedział mi jak dwóch chłopców postanowiło zrobić makijaż jednej z dziewczynek, gdy ta usnęła na ławce. Użyli plakatówek, a biedna mała, płakała całe dwie godziny dopóki opiekunowie nie zdołali jej tego zmyć.

      Śmiałam się do rozpuku, a Jace razem ze mną. Siedzieliśmy obok siebie, więc nasze ciała zaczęły się o siebie delikatnie ocierać. Chłopak zamruczał gardłowo, po czym przejechał nosem po mojej szyi. Zaśmiałam się uszczęśliwiona. Szatyn pocałował mnie delikatnie w usta, a ja poczułam, że moje ciało delikatnie unosi się do góry. Ukochany zaniósł mnie do sypialni, a ja po raz kolejny stwierdziłam, że jest najlepszym, co mnie w życiu spotkało.
_______________________________________
Hej ^^
Powiedzmy, że 23 to połowa maja xd Wybaczcie, ale muszę się trochę ratować z ocenami na koniec roku. Cóż, mam nadzieję, że rozdział Wam się spodoba. Mi, jak nigdy podoba się bardzo :D Jest takim wstępem do życia Leslie i Jace'a. Najlepiej pisało mi się to migawkę z przeszłości. Robiłam coś takiego pierwszy raz w życiu i jestem usatysfakcjonowana ^^
Pozdrawiam i dziękuję za każdą opinię :*

środa, 30 kwietnia 2014

Prolog

          Muzyka

            Wpatrywałam się w szybę, po której powoli spływały krople deszczu i zgniatałam chusteczkę w dłoni. Czułam, że moje serce zaraz pęknie z żalu. Kolejna łza. Kolejna noc. Kolejny cios w moje serce. Dni mijały, a ja nie przestawałam tęsknić. Wiedziałam, że jest ze mną. W snach czułam go przy sobie, czułam jak jego ciepłe palce błądzą po moim ciele, jego mocne ramiona chronią przed całym złem tego świata, a jego wargi delikatnie muskają moje. 



            Załkałam głośno. Dlaczego? Dlaczego do cholery musiał odejść i zostawić mnie samą? Tak dobrze pamiętałam spojrzenie jego oczu, te ostatni błysk światła... Tą miłość, którą mi w nim okazał. Objęłam się ciasno ramionami, bo czułam, że fala wewnętrznego bólu znowu chce mnie rozerwać. Nic nie było w stanie ukoić mojego żalu i tęsknoty. 


            Siedziałem za nią, słysząc jak płacze i co chwila szepcze moje imię. Objęty ramionami, kołysałem się do przodu i do tyłu. Nie miałem pojęcia, co zrobić. Mogłem jedynie patrzeć, jak cierpi i cierpieć razem z nią. Oddałbym wszystko, żeby choć na chwilę stać się człowiekiem.Tylko po to, by jej dotknąć. Choć na chwilę...
______________________________

Em... Dobry Wieczór? ^^
Witam po raz kolejny na nowym blogu, pod kolejnym prologiem. Możecie myśleć, że Melodia zwariowała. A co tam! Też tak sądzę, ale stwierdziłam, że dopóki mam pomysły, możliwe przeze mnie do zrealizowania to będę to robić. Osobiście jestem tak pochłonięta swoimi dwoma opowiadaniami, że sama jestem zdziwiona. To będzie trzecie, z pewnością ostatnie, póki tych nie skończę. Wiem, że pewnie macie już dosyć moich pomysłów i tego, że co chwila zapraszam Was na coś innego, ale każda Wasza opinia jest dla mnie bardzo cenna. Z resztą bez sensu jest pisanie czegoś tylko dla siebie xd 
Może w skrócie. Oglądaliście kiedyś film "Uwierz w ducha" z Patrickiem Swayze i Demi Moore w rolach głównych? Od razu mówię, że opowiadanie jest zainspirowane tym filmem i niektóre sytuacje będą podobne lub takie same :) Wtedy zawsze Wam o tym powiem, bo nie chce przypisywać sobie czegoś, co nie jest moje. Oczywiście fabuła sporo różnie się od filmu. Mam nadzieję, że ktoś to przeczyta ten zwięzły prolog, na którym płakałam, jak głupia. Po filmie nie potrafiłam się uspokoić, ale może to pomińmy xd Polecam wejść do zakładki O blogu, bo jest tam istotna informacja o tym, kiedy rozgrywa się akcja c:
Hm... Co by tu jeszcze? A! Tak. Przecudowny szablon pochodzi od kochanej Mei, która zgodziła się go dla mnie wykonać ^^ Jego urok mnie oczarował!
Zwiastun pochodzi od kochanej Rosie, której wyszedł on dużo lepiej niż mi ^^ Zajrzyjcie proszę do zakładki zwiastun po lewej stronie, jeżeli chcecie go obejrzeć c:
Pierwszy rozdział? Pewnie w połowie maja ^^
Jeśli chodzi o jakieś zaległości u Was to chyba wszystko mam zaliczone, ale jeśli o kimś zapomniałam, śmiało pisać (:
Pozdrawiam gorąco, Melodia <3