sobota, 13 września 2014

Rozdział VI

- Leslie -

         Stałam pośrodku pokoju i błyszczącymi oczami przypatrywałam się pięknej, białej sukni, wiszącej na specjalnym manekinie. Panie ze sklepu nam go pożyczyły, aby kreacja nie uległa jakiemuś wypadkowi. 

- Jest cudowna. Mówiłam ci, że dobrze wybrałyśmy. - odezwała się nagle przyjaciółka, stojąc obok mnie i również podziwiając suknię. 

- Masz rację - odpowiedziałam. - Boże, Mei, jak ja się stresuję, że coś pójdzie nie tak... Że się przewrócę... Albo zemdleje akurat jak będę miała powiedzieć "tak" i narobię obciachu.

      Przyjaciółka roześmiała się, po czym przytuliła mnie mocno. Przez ostatnie dni ona i Chris bardzo nam pomagali. Oczywiście, mieli zostać naszymi świadkami, a za tydzień także rodzicami chrzestnymi Aidena. Sprzeczali się w sumie o wszystko, ale razem z Jace'm byliśmy do tego już tak przyzwyczajeni, że nie zwracaliśmy na to uwagi. Z tego, co wiedziałam, Chris pomagał wybierać mojemu narzeczonemu obrączki, ale żaden z nich nie chciał zdradzać działań poczynionych w sprawie ślubu i wesela, które miały odbyć się już jutro. Zamknęłyśmy się z Mei w pokoju, aby dokonać ostatniej przymiarki, a Jace i Chris zostali w salonie razem z Aidenem. Słońce chyliło się już ku zachodowi, a przez otwarte okno do pokoju wpadało letnie, sierpniowe powietrze.

- Przesadzasz - odpowiedziała kobieta, gładząc mnie po plecach. - Ale w razie czego kopnę cię dyskretnie w tyłek i na pewno się ockniesz.

     Roześmiałyśmy się głośno, po czym od siebie odsunęłyśmy. Obydwie byłyśmy umówione na rano do fryzjera i kosmetyczki. Ceremonia zaplanowana była na siedemnastą, a wesele miało zacząć się zaraz po niej w wynajętym lokalu. Od dawna wyobrażałam sobie, jak będzie cudownie, ale za każdym razem czułam strach, że coś tam odstawię i zepsuję najpiękniejszy dzień w moim życiu. 

- Wracamy już do nich? - zapytała Mei, okrywając sukienkę specjalną płachtą. Wedel zwyczaju pan młody nie mógł zobaczyć kreacji przed ślubem, a ja ściśle się tego trzymałam. 

- Pewnie. 

      Wyszłyśmy z sypialni, po czym skierowałyśmy nasze kroki do salonu. Dochodziły stamtąd wesołe śmiechy i piski Aidena. Ustałam w drzwiach gestem nakazując Mei, aby też się zatrzymałam. Jace i Chris siedzieli na podłodze razem z moim synkiem, starając się nakarmić go zupką ze słoika. Mój ukochany trzymała ubrudzonego i przeszczęśliwego chłopczyka, a nasz przyjaciel starał się trafić łyżeczką do jego zaślinionej buzi. Panowie byli już wyraźnie zmęczeni i zrezygnowani wielokrotnymi próbami nakarmienia dziecka. 

- Mały, no chociaż jedną łyżeczkę, proszę! - jęknął zrozpaczony Chris, przybliżając pokarm do twarzy dziecka. Aiden machnął rączką i cała zawartość łyżki wylądowała na podłodze oraz spodniach Jace'a. Chłopczyk zaczął się śmiać.

- Tata prosi, no zjedz! - dołączył się Jace, przejmując od Chrisa pełną łyżeczkę. - Samolocik, brrr, leci, leci, leci i na lotnisko... No otwórz buzie, no! 

   Aiden nie zwracając uwagi na rozpaczliwe próby Jace'a ponownie się zaśmiał, po czym wyrwał ojcu łyżkę i rzucił nią prosto w twarz Chrisa. Oboje z Mei gruchnęłyśmy śmiechem, widząc zdezorientowaną minę szatyna. Jace próbował zachować powagę, ale widziałam, że nie za bardzo mu to wychodzi. Chris zadziwiająco spokojnie, wziął ściereczkę i wytarł z oczu pomarańczową papkę. 

- Dobra, poddaję się. Aiden jest silniejszy! - powiedział, po czym podniósł się podłogi, posyłając nam poirytowane spojrzenie. 

      Z uśmiechem zbliżyłam się do Jace'a i wyciągnęłam ręce.

- Chodź, kochanie, mamusia cię umyje - Mężczyzna z uśmiechem podał mi dziecko, po czym sam też wstał. Poszłam z synkiem do kuchennego zlewu i umyłam mu buźkę. Zdjęłam też zabrudzony śliniak, odkładając go na blat.

- Mogę? - Usłyszałam za sobą Mei. Wyciągała ręce po Aidena, robiąc do mnie maślane oczy. Z uśmiechem podałam jej malucha.

         Chłopczyk rósł jak na drożdżach. Kilka dni temu skończył równe sześć miesięcy. Oboje kochaliśmy go najmocniej na świecie. Ja powoli obserwowałam jak powoli staje się podobny do ojca. Czoło i ułożenie oczu miał identyczne, tyle, że ich kolor nie był taki jak mój, czy Jace'a, czyli brązowy. Aiden miał krystalicznie czyste, niebieskie tęczówki. Czasami zastanawialiśmy się, po kim je odziedziczył, ale w końcu doszliśmy do wniosku, że to jakieś dalsze pokolenie musiało mu je przekazać.

        Mei podążyła z dzieckiem do salonu, mówiąc coś do niego wesoło i bawiąc się jego rączką. Kątem oka zauważyłam Jace'a, który stanął koło mnie. Uśmiechnęłam się, widząc jak usilnie próbuje wyczyścić z dżinsów pomarańczową papkę.

- Co cię tak bawi? - mruknął, sam również się śmiejąc. - Mały coraz bardziej stawia na swoje. Ma to po tobie.

      Mrugnął do mnie łobuzersko, a ja żartobliwie uderzyłam go w ramię.

- Czemu po mnie? - zapytałam zmysłowym tonem, obejmując go w pasie. Mężczyzna zaśmiał się, odłożył mokrą ścierkę na blat, po czym odwzajemnił uścisk.

- Hm... - Udał, że się zastanawia i spojrzał w sufit. - No nie wiem, może dlatego, że ty...

     Nie dałam mu dokończyć, złączając nasze usta w czułym pocałunku. Będąc blisko niego cały stres jutrzejszym dniem od razu odpływał. Wiedziałam, że będzie tam ze mną i razem ze mną będzie przeżywał jeden z najpiękniejszych dni naszego życia. Z jednej strony niby się bałam, ale z drugiej strasznie mogłam się doczekać, kiedy zapadnie to sakramentalne "tak". Jace oświadczył mi się w lutym, ale wspólnie stwierdziliśmy, że ślub odbędzie się w miesiącu, w którym się poznaliśmy, czyli w sierpniu. Dokładnie dwa dni po czwartej rocznicy naszego pierwszego spotkania...

- Ych, czy wy naprawdę musicie to robić przy nas? - Oderwaliśmy się od siebie i spojrzeliśmy na Chrisa, który właśnie oparł się o wyspę i nalewał sobie soku.

- A mamy inne wyjście? - odpowiedział ironicznie Jace, unosząc brwi. - Mam wrażenie, że nie długo u nas zamieszkacie.

- Dobry pomysł, rozpatrzę go - odrzekł szatyn, podnosząc szklankę z napojem i upijając łyk. - Hm... Może ma ktoś ochotę na mały spacerek? Przewietrzmy się przed snem, jutro trzeba rano wstać.

- Jestem za! - zawołała Mei z salonu, obserwując Aidena raczkującego po dywanie.

- No to co? - powiedział Jace zacierając ręce. - Zbieramy się.

***

        Słońce właśnie zachodziło za chmurami. Jace prowadził wózek z Aidenem, a ja obejmowałam go za ramię. Mei i Chris szli obok. Cała nasza czwórka paplała wesoło o nadchodzącym wydarzeniu. Przyjaciel podśmiewał się, że Jace powinien być teraz na jakimś wieczorze kawalerskim, a nie spacerować jak stateczny staruszek. Mei docinała mu, że może on by się w końcu ustatkował, a nie gadał jak rozwydrzony nastolatek. Oczywiście skończyło się to na sprzeczce, więc razem z Jace'm szliśmy w milczeniu i ignorując przyjaciół, cieszyliśmy się sobą.

- Patrzcie! - krzyknęła nagle Mei, podskakując i wyciągając palec wskazujący przed siebie.

     Oboje spojrzeliśmy we wskazanym kierunku, a naszym oczom ukazała się furgonetka z lodami w sporym oddaleniu od nas. Nie miałam pojęcia jakim cudem blondynka ją wypatrzyła. 

- Ja chcę loda - powiedziała od razu, grzebiąc po kieszeniach. Chris chrząknął rozbawiony, a ja załapałam, że chodziło mu o pewne skojarzenie. - Leslie, Jace, chcecie też? 

- Ej, a ja?! - zawołał od razu szatyn, patrząc obrażony na przyjaciółkę. 

- Na twoje dziwne zachcianki mnie nie stać. - odcięła się Mei, przeliczając drobniaki, które udało jej się wydłubać. - Cholera, że też musiałam zostawić torebkę! Dobra mam trochę kasy... Idziemy? 

- To my to pospacerujemy, a wy z Chrisem idźcie - zaproponowałam, poprawiając kocyk, którym okryty był Aiden. - Weźcie Małemu sam ten wafelek. 

- Okej! - zawołała kobieta, po czym rzuciła się biegiem. - Kto ostatni ten ciapa! 

     Szatyn wnerwiony ruszył za nią, a my zaczęliśmy się śmiać. Odwróciliśmy się w przeciwną stronę do nich i żółwim krokiem zaczęliśmy iść przed siebie. 

- O matko, ale jestem zmęczony! - ziewnął mężczyzna. Spojrzałam na niego i dostrzegłam dwa sine cienie pod oczami. Sama pewnie też byłam nie lepsza. Aiden wolał spanie w dzień niż w nocy.  Objęłam go mocniej i wspinając się na palce, pocałowałam w policzek.

- O, za co to? - Uśmiechnął się, patrząc na mnie czule.

- Po prostu... Za to, że cię mam. - Spojrzałam mu w oczy, czując zalewającą mnie falę szczęścia. 

     Nagle spomiędzy drzew usłyszałam stłumiony męski śmiech. Zesztywniałam. Po chwili echem rozniósł się dźwięk bicia braw. 

- Doprawdy piękny widok! - odezwał się tajemniczy osobnik, wychodząc z cienia. Spojrzałam na jego twarz, a moim ciałem wstrząsnął głęboki dreszcz. James stał oparty o jeden z dębów i patrzył na nas z fałszywym uśmiechem na ustach. Jego oczy błyszczały dziwnie. 

     Mój oddech momentalnie przyspieszył. Spojrzałam na Jace'a, który też zastygł bez ruchu. Patrzył nienawistnie na blondyna i zaciskając ręce w pięści. Obejrzałam się szybko na naszych towarzyszy, ale weszliśmy w małą alejkę i stąd nie mogłam ich dostrzec.

- Chodź stąd, Jace, proszę - szepnęłam ledwo słyszalnie, ciągnąc go lekko za ramię. Panicznie bałam się Jamesa. Mimo, że od tamtego dnia minęły już cztery lata.

- Czego od nas chcesz? - Mruknął groźnie mój narzeczony, całkowicie mnie ignorując. - Nagle wylazłeś z ukrycia? Od roku o tobie nie słyszałem. 

       Od roku...? Jak to? Przecież to było cztery lata temu... Spojrzałam szybko na Jace'a, po czym znowu przeniosłam wzrok na intruza. 

- Hm, powiedzmy, że doszedłem do wniosku, że wysyłanie anonimów to lekkomyślny pomysł - odrzekł mężczyzna tonem towarzyskiej konwersacji. - Sądzę, że lepiej dać o sobie zapomnieć i wyciszyć pamięć co niektórych. Nie znaczy, że nie wiedziałem o tym, co się u was dzieje.

    Facet roześmiał się cicho, podrzucając w dłoni coś, czego nie umiałam dostrzec. 

- O nie, cały czas byłem na bieżąco... - Wyprostował się, a jak rozbiegany wzrok padł na Aidena, który niczego nie świadomy, żuł grzechotkę. - Słodki maluch, doprawdy. Mogę potrzymać? 

      Zaczerpnęłam głośno powietrza, po czym schyliłam się szybko i wyciągnęłam dziecko z wózka. Objęłam go ciasno ramionami i nieświadomie zasłoniłam włosami. Na słowa mężczyzny w moim ciele obudziła się dziwna wściekłość. Nie oddam syna, choćbym sama miała ponieść za to konsekwencje. 

- Oj, Leslie, spokojnie! - zaszczebiotał James, zbliżając się do mnie powoli z wyciągniętą ręką. Automatycznie cofnęłam się do tyłu, a po chwili przed sobą zobaczyłam plecy Jace'a, który zasłonił nas własnym ciałem.

- On ma pistolet, idźcie stąd - szepnął do mnie kątem ust. Zesztywniałam. Pistolet? Boże, to jakiś koszmar.

- Mam pistolet, mam - pokiwał energicznie głową. - Mimo to mam cichą, lecz marną nadzieję, że nie zmuście mnie do użycia go. 

- Czego chcesz? - warknął Jace. 

- Dziecka. - Odpowiedział prosto James, wsadzając dłonie do kieszeni. 

- Dziecka? - zapytał mój ukochany groźnym tonem. - W życiu. Wynoś się stąd i zostaw moją rodzinę w spokoju.

      Blondyn zacmokał, a ja mocniej przycisnęłam Aidena do siebie. 

- Czemu nie? - zapytał, patrząc na nas szeroko otwartymi oczami. - Prosto z mostu powiem, że jedyne czego chcę to zemsta. A ten berbeć będzie wręcz idealny, żeby zniszczyć wam życie. No wiecie... Kochająca się rodzinka i te sprawy. Wszystko się rozpadnie. Zwłaszcza, że słyszałem, że jutro bierzecie ślub. 

- Jace, chodź stąd, proszę! - powtórzyłam, ciągnąc go za bluzę. Kolana wręcz się pode mną uginały, kiedy obserwowałam Jamesa, podrzucającego broń. - Proszę, błagam, uciekajmy stąd. 

- Nie pójdziecie stąd - warknął nagle rozwścieczony mężczyzna. - Nie uciekniesz mi drugi raz, suko. 

         Wszystko działo się jak w zwolnionym tempie. Jace rzucił się na blondyna, łapiąc go za szyję. Wrzasnęłam przeraźliwie. Aiden przerażony hałasem zaczął płakać. Nagle głuchym echem, po parku potoczył się strzał... Zacisnęłam powieki, bojąc się je otworzyć. W moim gardle zbierał się szloch. Usłyszałam, jak czyjeś ciało upada na ziemię z jękiem bólu. Uchyliłam powieki, widząc obleśny uśmiech Jamesa. Jace leżał bezwładnie na ziemi. Mężczyzna zbliżył się do mnie, rozkładając ręce. 

- Nie, nie, nie! - Krzyczałam, cofając się szybko do tyłu. - Odsuń się, zostaw... 

        Nagle za sobą usłyszeliśmy szybko zbliżające się kroki. James spojrzał w tamtym kierunku, po czym posyłając mi ostatni uśmiech, zniknął w ciemnościach. Zza drzew wyłonili się Mie i Chris, trzymając lody w dłoniach. Na ich twarzach malowało się przerażenie.

- Leslie, co się...  - zaczęła Mei, ale potem jej wzrok padł na Jace'a. Upuściła trzymany deser na ziemię. 

    Szlochając postawiłam Aidena na ziemi i pobiegłam do leżącego. Porwałam go w ramiona, kładąc sobie jego głowę na kolana. Był przytomny, a jego twarz wykrzywiał grymas bólu. 

*proszę, włączcie*

- Boże, kochanie - wyjęczałam patrząc przerażona na jego twarz. Lśniły na niej kropelki potu. Kurczowo ściskał się za brzuch. Spojrzałam tam i zastygłam. Spomiędzy jego dłoni wypływała obficie szkarłatna krew. 

- Pogotowie! - wrzasnęłam, łkając do stojących bez ruchu przyjaciół. Chris trzęsącymi się dłońmi sięgnął po telefon. - Wytrzymasz! Słyszysz? Nic się nie stanie. Wytrzymasz... Musisz! 

      Płakałam rozpaczliwie, trzymając jego twarz w dłoniach. Patrzył na mnie z niewyobrażalnym smutkiem w załzawionych oczach. 

- Przepraszam - wydyszał a po jego policzku popłynęła samotna łza  i skapnęła na ziemię. - Przepraszam. 

- Nie mów nic! - zaszlochałam, nie wierząc w to, co się właśnie działo. - Wytrzymasz, zrób to dla mnie i dla Aidena. Nie zostawisz nas... nie możesz...

    Plątałam się w słowach. Z kącika ust mężczyzny zaczęła sączyć się krew. Zakasłał. Czerwieni było coraz więcej. Jego powieki zaczęły powoli opadać. Zaczęłam krzyczeć. Z niewyobrażalnym wysiłkiem zmusił oczy do spojrzenia na mnie jeszcze raz. Nagle moją uwagę przykuł cichy szum z tyłu. To Aiden przysunął się do nas na czworakach. 

- Ta-ta? - powiedział, klepiąc ojca po ustach. Twarz Jace'a wykrzywiła się w grymasie rozpaczy. Pocałował szybko małą rączkę dziecka, po czym ostatni raz spojrzał na mnie. 

- K- kocham cię. - wyszeptał przerywanym głosem. - Najmocniej na świecie... N-nie bój się. Będę zawsze z w-wami. 

      Potem jego głowa opadła na moje ramię. Patrzyłam na jego  bladą twarz umazaną we krwi, nie wierząc, że to się właśnie stało. To jakiś koszmar, zły sen... Obudźcie mnie, proszę! Szlochając głośno, przytuliłam jego głowę do swojej twarzy. Czułam zapach jego włosów... Zaczęłam płakać głośniej. Nagle poczułam na sobie małe rączki. To Aiden objął mnie od tyłu. 
___________________________________________

...

Mogę pozostawić to bez komentarza? Przepraszam. Nie umiem. Ledwie siedzę na krześle. Stało się. Stało się to, co i tak odwlekałam.  

Pozdrawiam. 

16 komentarzy:

  1. Pierwsza pierwsza pierwsza!:O
    No więc tak...kochana, jedyna, niepowtarzalna, najlepsza Melodyjko, chyba się tam zaraz do ciebie wybiorę i uduszę....
    Jak mogłaś mi to zrobić? ;__;
    Zawsze zaskakiwałaś, że jest super sielanka i w ogóle, a za chwile buuuuum i prawie nas pozabijałaś, no ale tego się w tym życiu nie spodziewałam!
    Oni mieli brać jutro ślub, a teraz co? Leslie się załamie, a ma synka, z którym została sama....dziecko nie ma ojca! Tutaj już chyba nigdy nie będzie wesoło ;(
    Zapewne gdyby nie Aiden to Leslie skończyłaby w jednym grobie z Jace'm, ale musi żyć dla niego i mam nadzieję, że nie zrobi głupstwa.
    A najlepiej to niech się okaże, że to rzeczywiście jest sen, no proszę...
    Ale zapewne tak nie zrobisz więc nie ma co...ja idę, bo już mi po prostu słów brakuje na to co się tutaj dzieje. Widzisz, nawet sprawiłaś, że napisałam pierwsza komentarz, czyli jest ze mną tragicznie!
    Po prostu mnie tym zabiłaś no, nie mam słów.
    Czekam na kolejny, pozdrawiam:c

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A, zapomniałabym, tego James'a, żeby nie powiedzieć skurwysyna (Boże wybacz) to chyba bym rozszarpała na miejscu, mogę?

      Usuń
  2. Wiem, że powinnam teraz powiedzieć, że Cię "nienawidzę". Wrzeszczeć "jak mogłaś zepsuć ich piękną miłość oraz rodzinę" i takie tam, ale...
    Boże, ten rozdział jest czysto piękny. Jest to jeden z najlepszych jakie do tej pory pisałaś. I skłamię jeśli powiem, że nie płakałam.
    Ryczałam jak bóbr i nadal chce mi się płakać.
    Bo to co zrobił Jace, było po prostu piękne i cudowne. Poświęcił siebie, aby uratować mu bliskich. Dla mnie on jest bohaterem.
    Nawet sobie nie wyobrażam co by się stało, gdyby to dziecko dostało? Albo Leslie?
    Matko Boska, nie wiem co gorsze...
    Nie wyobrażam sobie tego bólu, jaki wszyscy muszą teraz przeżywać.
    Najsmutniejszym jednak momentem, od samego postrzału, była chwila, kiedy malusieńki ich syneczek, Aiden ukochany, powiedział "Ta-ta".
    To jest tak dramatycznie tragiczne, że po tym musiałam przerwać na moment, aby doczytać do końca.
    Bo cholera jasna. Usłyszeć pierwsze słowo dziecka, tuż przed śmiercią? Jak wstrząsające to musiało być.

    Dziewczyno, nie wiem jak ty dotrwałaś do końca rozdziału, ale należy Ci się cholerna pochwała, uwielbienie i matko, obyś skończyła w niebie (jeżeli gdzieś tam jest), a zastęp aniołów niech ześle na Ciebie łaskę, bo tak cholernie Ci się to wszystko należy.
    Nawet nie wyobrażam sobie, co ty musiałaś czuć pisząc ten rozdział, ani ile łez wylałaś...

    Szczerze mówiąc nie wiem, co jeszcze mogłabym napisać.
    Jesteś po prostu cudowna, wiesz?
    Należy Ci się wielki pokłon.
    Albo ze trzy...
    Dzieści...
    Tysięcy...

    Pozdrawiam (dzisiaj krótko, w jeszcze lekkim szoku),
    Mei.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję ślicznie za opinię! ;*
      Pozdrawiam! ;)

      Usuń
  3. Wczoraj nie mogłam się zebrać do tego komentarza, ale dzisiaj chyba już pozbierałam się z podłogi, choć nie obiecuję, że ten komentarz będzie chociaż trochę ogarnięty.
    Pomijając fakt, że już wcześniej wiedziałam, jak to wszystko się potoczy, to i tak mnie zaskoczyłaś. To jak to opisałaś sprawiło, że spadłam z łóżka zanosząc się płaczem, a tata wszedł i stwierdził, że odjebało mi do reszty. Jak Ty to robisz, że jak coś opisujesz to czuję się tak jakbym była tam i czuła to razem z bohaterami?
    Boooooże, najbardziej rozbiło mnie to jak Aiden powiedział "Ta-ta". No wtedy to już się posypałam do reszty i do dziś się zbierałam. Ech, nie mam weny na ten komentarz! Tak mnie rozbiłaś, idę sobie.
    Pisz następny, chcę wiedzieć jak Leslie sobie poradzi, bo musi! Przecież ma synka!
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję ślicznie za opinię! ;*
      Pozdrawiam! ;)

      Usuń
  4. Po prostu... jestem pod takim wrażeniem, że sama nie wiem, jak ja jeszcze trafiam w klawisze. I ta subtelność. Każdą wielką scenę potrafisz opisać tak, żeby jej nie skazić nadmierną dramaturgią, żeby nie przeszła w sztampę, a poraziła Czytelnika tak, by przez jeszcze miesiąc chodził tak roztrzęsiony, że nie wiem. Budzisz emocje, wielkie emocje. Boże, jak ja bym chciała mieć taki talent, jak Ty masz.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z tym talentem chyba ciut przesadzasz...
      Dziękuję ślicznie za opinię! ;*
      Pozdrawiam! ;)

      Usuń
  5. Dwa słowa, które doskonale ujmują moje emocje w tej chwili: Jak to?
    Po prostu nie wierzę, że ten rozdział tak się zakończył.
    Nie wierzę, że takie nieszczęście stało się w dzień przed ich ślubem.
    Pomimo dłuższej przerwy związałam się z tymi bohaterami i naprawdę ciężko powstrzymać mi się teraz od płaczu.
    To jest po prostu okropne. Rozumiem, że James jest zły nie właściwie to nie rozumiem. Za o ma być zły? Za to, że Leslie odeszła od niego bo był okropny? Za to, że postanowiła ratować siebie? James do cholerci jasnej wierzyłam, że się zmienisz, ale teraz to najchętniej poszłabym Ci przetłumaczyć nieco do rozumu!
    On musi przeżyć, przeżyje prawda?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję ślicznie za opinię! ;*
      Pozdrawiam! ;)

      Usuń
  6. Nie wierzę, że to się stało... Miałam nadzieję, że jednak zmienisz bieg tej historii. Nigdy tak się nie poryczałam przy czytaniu rozdziału. Jeszcze ta muzyka... Jak z filmu... Tak polubiłam tych bohaterów, tak wczułam się w ich życie, że teraz cholernie mi smutno i źle. Nie wierzę... Po prostu nie wierzę... Nie mam siły nic pisać. Nie jestem po prostu w stanie skleić porządnego komentarza. Mam nadzieję, że mnie rozumiesz. Taka tragedia... Taka masakra... Tak mi źle...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję ślicznie za opinię! ;*
      Pozdrawiam! ;)

      Usuń