sobota, 11 lipca 2015

Epilog


      Patrzyłam przed siebie z zachwytem. Wszystko było takie jasne. Tak lekko mi się oddychało. Tak szybko mogłam się poruszać. Od dawna nie czułam się tak młodo... Stawiając lekkie kroki, cieszyłam się chwilą. Moją głowę zalał korowód wspomnień. Te piękne z życia bez Jace'a były inne. Niby szczęśliwe, ale nie do końca. Pierwsze kroki Aidena, jego pierwszy dzień w szkole, potem w gimnazjum, liceum, studia. W końcu ślub z jego ukochaną narzeczoną. Moment, kiedy zostałam babcią wspaniałych bliźniaków. Teraz oboje wybierali się na studia, a Aiden razem z żoną wiedli spokojne życie. Mogłam być z siebie dumna. Wychowałam syna na dobrego człowieka. Nie pozwoliłam, aby zapomniał o swoim ojcu. Widziałam, że mimo jego nieobecności, kocha go równie mocno, jak mnie.
   
     Westchnęłam, po czym spojrzałam na swoje dłonie. Nie były już pomarszczone i brunatne, tylko gładkie i blade, takie jak w młodości. W obrączce odbił się jakiś zagubiony refleks. Z zaskoczeniem dotknęłam swojej twarzy. Ona również była gładka, a włosy...ojej! znowu gęste i brązowe. Rozejrzałam się dookoła. Wszystko zaczynało powoli nabierać konturów, ale nie zdążyłam im się przyjrzeć.

- Leslie! - Usłyszałam za sobą, a moje ciało przeszedł przyjemny dreszcz.

   Odwróciłam się, po czym go ujrzałam. Stał nieopodal i wyciągał ręce w moją stronę. Bez zastanowienia puściłam się biegiem, by po chwili znaleźć się w jego ciepłych ramionach.
___________________________________________________________

Witam!

To już jest koniec. Definitywny koniec tego opowiadania, z którym bardzo się związałam. Prolog opublikowany został 30 kwietnia 2014r. Ja w ogóle nie czuję, że minął już rok. :C
Eh... Jak zwykle. Należałoby wygłosić jakąś twórczą pożegnalną mowę, a ja jak zwykle nie mam do tego głowy.
Powiem tylko, że cały zamysł tego opowiadania zrodził się w mojej głowie, kiedy po raz pierwszy obejrzałam film "Uwierz w ducha". Nie wyobrażacie sobie nawet, jak ja wtedy ryczałam. Oczywiście mojej histerii po Titanicu nic nie przebije, ale to było bliskie temu. Kiedy zaczynałam pisać cała fabuła w mojej głowie wyglądała zupełnie inaczej, była bardziej podobna do filmu, ale udało mi się ją zmodyfikować i myślę, że oprócz głównego wątku aż tak bardzo nie ściągałam. :)
Muszę przyznać, że to opowiadania potrafiło rozstroić mnie emocjonalnie tak bardzo, że chwilami nie miałam siły go pisać. Któregoś razu złapał mnie tak duży kryzys, że chciałam zawieszać, zamykać i nie wiadomo, co jeszcze. Ale udało mi się zebrać i mogę tę historię zakończyć tak, jak na to zasłużyła.
Pokochałam wszystkich moich bohaterów (hm, może z wyjątkiem Jamesa, ale dla niego starałam się być wyrozumiała; przecież był chory :c) i bardzo ciężko mi się z nim rozstawać. Ale myślę, że zostawiam ich w dobrym i bezpiecznym stanie. :)
Dziękuję serdecznie Naomi, Mosquito, Mei oraz Karmelkowi. <3 Komentowałyście wiernie, a ja za każdym razem po opublikowaniu każdego rozdziału nie mogłam doczekać się opinii od Was!
Dziękuję wszystkim czytelnikom, którzy czytali, ale nigdy się nie ujawnili. :D
A teraz... do widzenia! <3 Mam nadzieję, że będziecie tęsknić za tym blogiem tak samo, jak ja. :*

PS. Myślicie, że takie dobre duszki Naszych Bliskich są wśród nas? Zdradzę Wam, że ja całym sercem w to wierzę. c;

środa, 1 lipca 2015

Rozdział XII

Miesiąc później...
 
- Jace -
 
      Krzyknąłem sfrustrowany, po czym ze złością wsadziłem ręce do kieszeni. Od wielu dni  próbowałem przesunąć palcem kamyk i ani razu mi się to nie udało. Pan Carlton był bardzo cierpliwym nauczycielem, za to ja niecierpliwym uczniem. Cały ten czas przebywałem na naszym podwórku, zaglądając do domu, aby popatrzeć na Leslie i Aidena. Coraz bardziej mnie bolało to, że nie mogę ich dotknąć.
 
- Spokojnie. - powiedział po raz enty tej nocy. - Twoje ciało nie istnieje, więc nie dasz rady niczego poruszyć. To jest w twoim umyśle. Musisz się tylko skoncentrować. Wyobraź sobie, że dotykasz ten kamień. Poczuj go w swojej dłoni. Widzisz?
 
 
     Po tych słowach po prostu pochylił się i podniósł kawałek skały. Westchnąłem, po czym skinąłem głową i po raz kolejny przykucnąłem, tym razem chcąc zerwać źdźbło trawy. Przymknąłem na chwilę powieki, po czym zacząłem wyobrażać sobie fakturę trawy. Jej gładkość, cienkość... Odetchnąłem głęboko, po czym wyciągnąłem dłoń. Powoli zacząłem przybliżać palce do rośliny. Dasz radę, dasz radę...
 
- Mam! - krzyknąłem triumfalnie. - Widzi pan? Udało się!
 
   Wyprostowałem się dumnie, patrząc z radością na kawałek trawy, który udało mi się zerwać. Cieszyłem się jak małe dziecko, które właśnie dostało upragnioną zabawkę.
 
- Brawo, chłopcze! - zawołał staruszek, niemniej ode mnie uradowany.
 
- Czy teraz... czy teraz będę mógł dotknąć Leslie? - zapytałem niepewnie.
 
   Mężczyzna westchnął.
 
- Z dotykaniem ludzi jest dużo ciężej. Potrzeba do tego ogromu wyobraźni oraz silnej woli. Mimo wszystko przynajmniej teraz jesteś w stanie udowodnić jej, że istniejesz.
 
- Och...- jęknąłem zawiedziony. - A jeśli naprawdę się postaram?
 
- Nie mam pojęcia. Ja nigdy nie miałem potrzeby zbliżania się do ludzi, ale słyszałem od innych duchów, że to nie jest taka prosta sprawa. - odrzekł smętnie pan Carlton, po czym usiadł ciężko na konarze jakiegoś drzewa, które leżało na brzegu naszego podwórka.
 
    Przysiadłem obok, po czym wpatrzyłem się w ciemne okna naszego domu. Musiało być już coś koło drugiej w nocy. Księżyc świecił jasno oświetlając wszystko wkoło. Już miałem się podnosić, aby jak zwykle popatrzeć na śpiącą rodzinę, gdy nagle usłyszałem w krzakach jakiś szelest. Poderwałem się czujnie i spojrzałem w tamtym kierunku. W pierwszej chwili mignęło mi coś jasnego, a potem cały zmartwiałem. James. Znowu tu był. Znowu podglądał mój dom. Tylko co on robił w nocy, kiedy wszyscy spali?
 
- O Chryste... - jęknął staruszek, który chyba też zauważył to, co ja.
 
    Moje ciało oblało natychmiastowe gorąco. James wyszedł pewnie z krzaków, po czym zaczął skradać się w stronę domu. Zagotowało się we mnie. Puściłem się biegiem, by po chwili jednym susem znaleźć się w domu. Wszędzie było ciemno  i cicho. Pobiegłem do sypialni, żeby sprawdzić, czy może Leslie nie śpi. To ułatwiłoby całą sytuację. Niestety spała wtulona w kołdrę.
 
- Do licha! - warknąłem cicho, by po chwili przebiec do kuchni.
 
  Ustałem na środku, po czym po krótkim wahaniu zacząłem wywalać wszystko z szafek, żeby zrobić jak największy hałas. Brałem talerze po jedynym, po czym rzucałem nimi o podłogę. Nagle zobaczyłem, że kuchnie zalewa światło pochodzące z żarówki. Zastygłem z talerzem w ręku, po czym się odwróciłem. To Leslie stała w wejściu do pomieszczenia i otulona moim swetrem, szeroko otwartymi oczami wpatrywała się w naczynie, które trzymałem. Widziała tylko przedmiot zawieszony w powietrzu. Rozejrzałem się gorączkowo za kartką i długopisem. Upuściłem kolejny talerz z wrażenia, a kobieta krzyknęła krótko. Dopadłem do stolika w salonie, po czym porwałem z niego notes i ołówek.
 
Leslie, to ja.
 
   Nabazgrałem szybko, po czym podsunąłem jej kartkę. Wyglądało na przerażoną, ale wyciągnęła dłoń i złapała świstek.
 
- Jace? - jęknęła, rozglądając się dookoła. Łzy zaczęły spływać jej po policzkach. - Gdzie jesteś?
 
    Jej głos zlał się w jedno z odgłosami kroków.
 
- Spiesz się chłopcze, już majstruje przy zamku! - zawołał trwożnie pan Carlton, wyglądając z przedpokoju. Stał dosłownie obok Leslie.

   Czułem łzy tuż pod powiekami. Jak miałem ich ochronić? Co miałem zrobić? Nie chciałem patrzeć na śmierć moich najbliższych. Nie wytrzymałbym tego. Patrząc na całą grozę sytuacji, a zarazem jej niedorzeczność chciało mi się krzyczeć z bezsilności. Byłem martwy, obok mnie stał inny duch, a ja próbowałem porozumieć się z ukochaną za pomocą kartki. Spojrzałem na nią. Nadal rozglądała się na wszystkie strony. Zacząłem pisać.

To teraz nieistotne. Kochanie, posłuchaj. Musisz wziąć Aidena i uciekać. Tylko szybko... James tutaj jest.

   Przerwałem, po czym uniosłem głowę, czując przerażenie. Usłyszałem jak ktoś rzeczywiście bawi się klamką. Dałem kartkę Leslie, a kiedy ta ją wzięła popatrzyłem niespokojnie na pana Carltona.

- Niech pan go spróbuje zatrzymać, cokolwiek. Błagam.

- Postaram się - odrzekł staruszek drżącym głosem, by po chwili wyjść z kuchni.

   Przeniosłem wzrok z powrotem na ukochaną. Stała jak sparaliżowana, wpatrując się w świstek. Jęknąłem. Zabrałem jej kartkę, po czym dopisałem dwa słowa.

Szybko, błagam.

     Uniosła głowę, patrząc w miejsce, gdzie stałem, po czym ocierając łzy odwróciła się i pobiegła do sypialni. Pobiegłem za nią, kątem oka rejestrując, że pan Carlton dosunął do drzwi komodę oraz krzesło. Miałem nadzieję, że chociaż go to spowolni.

- Leslie -
 
    Drżałam na całym ciele, kiedy wyjmowałam zaspanego Aidena z łóżeczka. Nie wierzyłam w to, co się właśnie działo. Kiedy usłyszałam jakieś odgłosy przy drzwiach wejściowych zrobiło mi się zimno. Do tego... Jace tu był. Jak to w ogóle możliwe? Nie potrafiłam tego zrozumieć. Nie potrafiłam tego jakkolwiek ogarnąć. Tak bardzo chciałam go zobaczyć.
 
     Przytuliłam dziecko do siebie, po czym zarzuciłam na niego jeszcze koc. Otworzył oczka, po czym popatrzył na mnie zdziwiony. W jednej chwili jednak przeniósł wzrok na przestrzeń znajdującą się za mną, po czym uśmiechnął się i wyciągnął rączki.
 
- Tata! - zawołał, a ja znowu zaczęłam płakać. Obejrzałam się za siebie, widząc, że ołówek znowu śmiga po papierze.
 
 
Musicie uciekać. Tylnym wyjściem. Weź telefon i zadzwoń na policje. SZYBKO!!!
 
    Złapałam komórkę ze stolika nocnego, po czym wybiegłam na korytarz. Nie oglądając się za siebie pobiegłam z powrotem do kuchni, gdzie było drugie wyjście. Złapałam za klamkę, po czym spostrzegłam, że drzwi są zamknięte. Po drugiej stronie domu usłyszałam jakiś huk. Aiden przytulił się do mnie mocno.
 
- Są zamknięte! - krzyknęłam do Jace'a, rozpaczliwie szarpiąc za klamkę. - Nie wiem, gdzie jest klucz!
 
   Zobaczyłam jak notes upada na podłogę wraz z ołówkiem, a potem patrzyłam tylko jak wszystkie przedmioty w pokoju zmieniają swoje miejsce położenia. Chłopak najwyraźniej szukał tych kluczy. Wszystkie poduszki z kanapy zostało zwalone na podłogę, a bibeloty, stojące na komodzie zostały poprzestawiane. W końcu klucze triumfalnie zawisły w powietrzu, by po chwili być już przy mnie. Nadal zszokowana tym wszystkim, wzięłam je do ręki. W domu rozległ się huk, jakby ktoś przewrócił jakiś mebel. Zadrżałam, po czym wsadziłam kluczyk w dziurkę i przekręciłam. Trzymając mocno synka wybiegłam za dom, jednocześnie starając się wybrać numer na policję.
 
- Jace -
 

   Usłyszałem straszny huk, a potem tylko głos pana Carltona:

- Uważaj! Wszedł!

- Cholera jasna - zakląłem głośno, po czym wybiegłem mu na spotkanie.

    Rzeczywiście. Mój oprawca znajdował się właśnie w przedpokoju w moim domu i rozglądał się czujnie. Spojrzał pogardliwie na rozwaloną komodę, która leżała przewrócona pod drzwiami. Zacisnąłem pięści, widząc, że zagląda do sypialni. Zapalił światło, po czym oparł się o framugę drzwi. Nadal się uśmiechając podszedł  do łóżka, po czym usiadł na nim i rozejrzał się.

- Wynoś się. - wysyczałem, zapominając, że i tak mnie nie słyszy. - Wypierdalaj z mojego domu.
  
    Zbliżałem się do niego powoli, patrząc nań z nienawiścią. Tak bardzo żałowałem, że nie mogę go uderzyć. Zapewnić mu tego samego, co on zapewnił mnie. Z zaskoczeniem dostrzegłem, że podnosi bluzkę Leslie, którą ta niedbale rzuciła obok łóżka. Przytulił ją do twarzy z błogim uśmiechem na ustach, po czym powąchał kołnierzyk.

- Znajdę cię. Daleko mi nie uciekłaś, kochanie. - wymruczał, po czym wyjął coś z kieszeni kurtki.

   Zachłysnąłem się powietrzem, po czym cofnąłem odruchowo do tyłu. Miał pistolet. Zamarłem. No tak, przecież mogłem się tego spodziewać. Nie miałem pojęcia, co mam zrobić. Mężczyzna podniósł się, po czym jeszcze raz przytulił bluzkę mojej ukochanej. Nie namyślając się długo porwałem z szafki jakąś zabawkę Aidena i cisnąłem nią w jego kierunku. Z wielkim łomotem walnęła w ścianę tuż nad jego głową. Rozejrzał się zdezorientowany, unosząc pistolet.

- Kto tutaj jest? - krzyknął przestraszony, a ja mimowolnie się uśmiechnąłem.

   Uniosłem kolejną zabawkę, po czym zacząłem przerzucać ją z ręki do ręki, obserwują przerażony wzrok Jamesa, który skakał za zabawką. Zaśmiałem się, czując dziwną satysfakcję. Rzuciłem ją tak, aby trafiła go w brzuch. Wrzasnął z przerażeniem, po czym strzelił w nieokreślonym kierunku. Dźwięk strzału sprawił, że moim ciałem wstrząsnął dreszcz. To znaczy może nie moim ciałem, ale poczułem, że się trzęsę. Tak bardzo nienawidziłem tego dźwięku.

- Co, idioto? - syknąłem, obchodząc jego przerażoną sylwetkę. - Boisz się, co?

   Rozglądał się jak dziecko we mgle, cały czas mierząc z pistoletu. Poczułem tak wielką wściekłość, że nie namyślając się za bardzo wyciągnąłem ręce i uderzyłem go ramię. Podskoczył jak oparzony, po czym znowu strzelił. Zachichotałem, uderzając go gdzie popadnie. Wcale nie wymagało to ode mnie takiego wysiłku, jak mówił pan Carlotn, który nawiasem mówiąc gdzieś mi się w tamtej chwili zapodział. Liczyłem, że poszedł sprawdzić, co z Leslie i Aidenem.

- Jeszcze raz? - zamruczałem, dając mu w twarz.

    Wrzasnął, strzelając we wszystkie strony.

- Kto tutaj jest?! - krzyknął, cofając się i upadając na łóżko.

   Z uśmiechem na ustach podszedłem do szafki, gdzie leżały kredki Aidena. Wyciągnąłem jedną z nich, po czym obserwując pobladłą twarz Jamesa podszedłem do ściany i napisałem na niej swoje imię drukowanym literami.

- Zostaw mnie, zostaw mnie! - krzyczał, a na czoło wystąpiły mu kropelki potu. - Zabiję ją, przysięgam. Zabiję oboje, jeśli mnie nie zostawisz.
 
   I tak byś ich zabił, pomyślałem z pogardą, po czym zacząłem rysować po ścianie jakieś niezidentyfikowane zygzaki. Mężczyzna poderwał się, po czym wybiegł z pokoju. Ruszyłem za nim. Biegł w stronę tylnego wyjścia.

- Znajdę ich i zapierdole! Słyszysz?! - krzyknął przy drzwiach. - ZNAJDĘ I ZABIJĘ.

   Wybiegł przed dom i ruszył przed siebie. Puściłem się za nim. Biegł szybko, roztrącając gałęzie i krzaki. Modliłem się w duchu, aby Leslie zdążyła uciec jak najdalej i zadzwonić na policję. Wiedziałem, że dojazd radiowozu do nas zajmie dużo czasu.

- Panie Carlton! - zawołałem, nie zwalniając. - Gdzie pan jest?!

   Nie usłyszałem żadnej odpowiedzi.

- Leslie -
 
 
   Odbiegłam od domu spory kawałek, po czym przykucnęłam ze zmęczenia za jakimś rozłożystym drzewem. Po raz pierwszy w życiu pożałowałam, że mieszkam tak daleko cywilizacji. Była ciemna noc, a ja w piżamie i na boso znajdowałam się w lesie z dzieckiem na rękach, które zaczęło cicho pojękiwać. Kołysałam go jednocześnie mając duszę na ramieniu. Co chwila jakieś zwierzęta bądź ptaki dawały o sobie znać, a ja za każdym razem podskakiwałam do góry, budząc przysypiającego Aidena. Na policję już zadzwoniłam, ale teraz do głowy przyszedł mi inny pomysł. Wykręciłam numer do Mei, licząc, że ta odbierze telefon, chociaż była ciemna noc.
 
- Halo? - usłyszałam zaspany głos w słuchawce i momentalnie do oczu napłynęły mi łzy.
 
- Mei? - zapłakałam cicho, tuląc synka ciaśniej do siebie. - Czy... możecie z Chrisem do mnie przyjechać? 

- Leslie, czy ty płaczesz? - zapytała z zaniepokojeniem przyjaciółka, a w jej głosie nie było już śladu senności.

       Załkałam cicho, nie potrafiąc nad tym zapanować.

- Nie wchodźcie tylko do domu, bo James... - Dalej nie byłam w stanie mówić.

    W słuchawce coś upadło.

- CO?! Leslie, gdzie ty jesteś? Gdzie jest Aiden? Dzwoniłaś po policje? Już jedziemy. CHRIS!! WSTAWAJ DO CHOLERY!

- W lesie, mały jest ze mną. Pospieszcie się, błagam. Jace stara się go chyba zat...

- Kto? - krzyknęła Mei, a ja widziałam ją już z jedną nogą zaplątaną w dżinsy.

- Po prostu przyjedźcie! - Poprosiłam jeszcze, po czym chciałam jeszcze coś dodać. Nie było mi to jednak dane.

    Usłyszałem za sobą czyjeś kroki, a kiedy się obejrzałam telefon wysunął mi się z dłoni i upadł na trawę. Słyszałam, jak Mei jeszcze mnie woła, ale nie potrafiłam się nad tym skoncentrować. Podniosłam się powoli, nie spuszczając wzroku z błyszczących oczu Jamesa. Przytuliłam Aidena tak mocno, jak tylko mogłam, ale żeby też nie zrobić mu krzywdy.

- Mówiłem, że ją znajdę! - wrzasnął, rozglądając się na wszystkie strony. - Nic mi nie możesz zrobić, bo... jesteś martwy! Rozumiesz?! MARTWY.
 
    Po tych słowach zaczął się histerycznie śmiać, a ja powoli odsuwać nadal nie spuszczając z niego wzroku. Nie wierzyłam, że mamy jakąkolwiek szanse na ucieczkę, ale nie chciałam po prostu stać i czekać aż nas zabije. Cały czas bezgłośnie płakałam. Nie bałam się śmierci, ale nie chciałam patrzeć na śmierć własnego dziecka. Nie zniosłabym tego. W mojej głowie zapaliła się lampka, że choćby nie wiem co, będę bronić małego do końca. Dopóki starczy mi sił.

- Czego chcesz? - warknęłam, a raczej wychrypiałam, tak ledwo słyszalny miałam głos. - Zostaw nas.

    James zacmokał, wyjmując z kieszeni pistolet. To koniec, przemknęło mi przez głowę.

- Dokończyć to, co zacząłem. - powiedział, po czym wycelował. - Nie mam zamiaru się z tobą bawić. Pożegnaj się z życiem, słoneczko.

    Wycelował, a ja odwróciłam się szybko, aby osłonić Aidena. Usłyszałam strzał, ale nie poczułam bólu. Otworzyłam powieki, które nieświadomie zacisnęłam, po czym z zaskoczeniem usłyszałam ciało upadające na trawę. Obróciłam delikatnie głowę i dojrzałam Jamesa leżącego na ziemi... Szamotał się bez ładu i składu, wyrywając pistolet niewidzialnemu komuś. A więc Jace jeszcze tu był... Wiedziałam, że powinnam wykorzystać tę szansę i zacząć uciekać, ale byłam jak sparaliżowana. Nie mogłam się poruszyć.

- Leslie! Leslie, gdzie jesteś?! - Usłyszałam głos Mei z oddali.

   Zamarłam, nie chciałam, aby cokolwiek im się stało. Spojrzałam ponownie na blondyna. Usłyszał nadchodzących i wdziałam, że szamocze się z jeszcze większą zaciętością. W pewnej chwili pistolet poleciał do góry, po czym spadł... obok moich stóp. James obejrzał się za nim, ale nie zrobił nic, aby go odzyskać. Wyglądał teraz tak, jakby ktoś okładał go po twarzy. Drżąc na całym ciele przesadziłam sobie Aidena na barana, a kiedy siedział już w miarę stabilnie otulony w koc schyliłam się, nie spuszczając wzroku z naszego wroga. Moje ciało zalał smutek, żal i wściekłość jednocześnie. Podniosłam chłodny metal. W końcu mogłam się zemścić za zniszczenie naszego cudownego życia. Za zabranie mi wszystkich marzeń, za zabranie ukochanego. Uniosłam dłonie, trzymając mocno pistolet. Nie miałam pojęcia, jak udało mi się wycelować, ale kiedy w końcu pociągnęłam za spust James wrzasnął dziko, po czym upadł na trawę. Zastygłam.

- Leslie! - krzyknęła przerażona Mei, a ja dostrzegłam jej sylwetkę, wynurzającą się z lasu. Za nią biegł Chris.

    Trzęsącymi się dłońmi wypuściłam pistolet z rąk. Upadł głucho na trawę. Gdzieś daleko usłyszałam syreny samochodów policyjnych. Widziałam wszystko jak w zwolnionym tempie. Przyjaciółka podbiegła do mnie, po czym zdjęła ze mnie płaczącego Aidena, przytulając mnie mocno jedną ręką. Ja jednak nie zwróciłam na to uwagi. Wpatrywałam się w nieruchome ciało, które leżało nieopodal. Wyplątałam się z objęć dziewczyny, po czym powoli zaczęłam podchodzić do mojej byłej miłości. Jak to możliwe, że kiedyś byliśmy tacy szczęśliwi? Stanęłam nad nim,  czując łzy pod powiekami. On też płakał, trzymając się za krwawiące miejsce na piersi. Patrzył mi w oczy, a ja znowu mogłam dostrzec w nich tego Jamesa, którego kiedyś poznałam.

- Przepraszam... - zaszlochał. - Przepraszam cię, Leslie.

     Załkałam, odsuwając się krok w tył. Mężczyzna zamknął oczy, a jego twarz wygięła się w grymasie rozpaczy.

- Wybacz mi, proszę. - wyszeptał jeszcze, po czym jego ciało znieruchomiało, a twarz zaczęła się wygładzać. Wyciągnęłam rękę w jego kierunku, ale potem szybko ją cofnęłam, robiąc kilka kroków w tył.

Muzyka

- Nie płacz, kochanie... Już po wszystkim. - Usłyszałam za sobą tak dobrze znany i ukochany mi głos. Zastygłam, czując kolejne łzy.

- Jace? - zawołałam, po czym odwróciłam się powoli.

   Oślepił mnie blask niesamowicie jasnego światła. Mimo to byłam w stanie go zobaczyć. Stał nieopodal i patrzył na mnie zszokowany. Zaszlochałam głośno, po czym zatkałam sobie usta dłonią, robiąc kilka kroków do przodu.

- Ty... ty mnie słyszysz? - zapytał z niedowierzaniem, a na jego dziwnie świecącej się twarzy zobaczyłam łzy. - Kochanie...

    Nie patrząc na nic ani na nikogo rzuciłam się biegiem w jego kierunku, a on tylko otworzył ramiona. Skoczyłam na niego, czując, że jest niesamowicie zimny. Przytulił mnie mocno, a ja zaczęłam płakać w jego ramię. Po chwili podniosłam głowę i zaczęłam obcałowywać jego nos, usta, policzki i czoło. Tak bardzo za nim tęskniłam, tak bardzo mi go brakowało. Nie miałam pojęcia skąd bierze się to nienaturalne światło ani dlaczego jestem w stanie go zobaczyć i dotknąć. Liczyło się tylko, że mogłam go zrobić. Mężczyzna nie pozostawał mi dłużny, całując moją rozpaloną i zapłakaną twarz.

- Chłopcze, na nas już czas. - Usłyszałam czyiś łagodny głos, po czym uniosłam głowę, nie wypuszczając ukochanego z objęć.

   Nieopodal, oświetlony takim samym światłem, stał przygarbiony staruszek. Uśmiechał się delikatnie, po czym spojrzał w górę tam, gdzie światło było najjaśniejsze.

- Spełniłeś już swoją powinność. - powiedział, przenosząc wzrok z powrotem na mnie. - Ja najwidoczniej też.

- Czyli pana ostatnim zadaniem była... pomoc dla mnie? - wykrztusił zszokowany Jace.

- Najwyraźniej, synu, najwyraźniej. Teraz czuję, że mogę w końcu odejść. Ty również, jak widać.

- Nie. - wymknęło mi się. - Nie dam rady bez ciebie.

    Szatyn ponownie przeniósł na mnie pełne bólu spojrzenie, by po chwili złożyć na mych ustach delikatny pocałunek. Przymknęłam powieki, rozkoszując się tą krótką chwilą szczęścia.

- Tata! - Usłyszeliśmy nagle, po czym oboje spojrzeliśmy w stronę skąd dochodził głosik naszego synka. - Tata!

    Mei i Chris stali jak oniemiali, a mały wyrywał się z objęć blondynki. Jace szybko wstał, po czym ze łzami w oczach podszedł do Mei. Wyciągnął ręce w tej samej chwili, co Aiden. Przyjaciółka podała szatynowi małego, a ten przytulił go mocno do siebie. Objęłam ich z tyłu, a Jace przytulił mnie drugą ręką. Staliśmy tak razem dłuższą chwilę. Chciałam, by trwała wiecznie.

- Synu, musimy iść. - Przypomniał delikatnie staruszek, a narzeczony popatrzył na mnie.

- Nie martwcie się. Zawsze z wami będę. A pewnego dnia spotkamy się i znowu będziemy razem. - powiedział, próbując się uśmiechnąć.

   Kiwnęłam głową, hamując łzy. Chłopak pocałował mnie w policzek, a Aidena w czoło, po czym drżącymi rękami mi go oddał. Odwrócił się do naszych przyjaciół, a Mei szlochając głośno po prostu rzuciła mu się na szyję. Przytulili się, a Chris poklepał Jace'a po ramieniu.

- Do zobaczenia, stary - wychrypiał, mrugając gęsto.

- Do zobaczenia - odrzekł Jace, po czym delikatnie odsunął blondynkę od siebie.

   Otarła łzy, po czym pochlipując cicho ustała obok Chrisa, a on objął ją ramieniem. Szatyn znowu przeniósł wzrok na nas.

- Kocham was.

- My ciebie też. - szepnęłam, bo na więcej nie było mnie stać.

    Przytulił nas krótko, po czym poszedł w kierunku staruszka. Mei i Chris ustali obok mnie. Chłopak odwrócił się do nas jeszcze jeden jedyny raz. Pomachał, uśmiechając się, a ja złapałam łapkę Aidena i odmachałam, uśmiechając się przez łzy. Przesłał mi całusa dłonią, po czym poszedł dalej, a jasność powoli go pochłaniała.

    Patrzyłam na jego oddalającą się sylwetkę, czując ogromny żal, a zarazem radość. Mogłam się z nim należycie pożegnać. Jeszcze raz poczuć jego dotyk. Teraz musiałam przeżyć resztę życia bez niego. Wychować Aidena i zapewnić mu bezpieczną przyszłość. A potem... Znów go zobaczę i wtedy już nic ani nikt nie będzie w stanie nas rozdzielić.

- Do zobaczenia, kochany.
________________________________________________
Nic nie mówię. Nie jestem w stanie. Siedzę zalana przez łzy, a chusteczki walają się dosłownie wszędzie. Żaden rozdział nie rozbił mnie jeszcze tak bardzo.
Powiem tylko, że jest to ostatni rozdział na tym blogu. Wiem, że miało być więcej, ale po prostu nie chciałam już tego rozdrabniać na takie krótkie kawałki...
Epilogu spodziewajcie się jakoś za tydzień. ;*



 

niedziela, 17 maja 2015

Rozdział XI

- Jace -

    Dotarcie do mojego domu zajęło nam około godziny. Cóż, jako duchy nie odczuwaliśmy zmęczenia, ale moje zniecierpliwienie z każdą chwilą wzrastało. Kiedy w końcu dopadłem swojego własnego podwórka moje ciało zalała fala ciepła i żalu. Kroki pana Henry'ego słyszałem za sobą, ale w tamtej chwili nie byłem w stanie się do niego odezwać. Podszedłem powoli do oświetlonego rzęsiście okna od salonu. Zamarłem, widząc Leslie, która siedziała na kanapie i tępym wzrokiem wgapiała się w ziemię. Chris krzątał się w aneksie kuchennym, robiąc herbatę. Nagle do środka weszła Mei z Aidenem zawiniętym w ręcznik. Mały machał wesoło rączką, ściskając w niej gumową zabawkę do kąpieli. Sam mu ją kupiłem. Przełknąłem ślinę i bezwiednie przysunąłem się bliżej, dotykając palcami kamiennego parapetu. Moje dłonie natychmiast przez niego przeniknęły. Blondynka coś powiedziała, a Leslie przeniosła na nich nieprzytomne spojrzenie. Uśmiechnęła się do dziecka, po czym wstała i przejęła je od przyjaciółki. Przytuliła go mocno do siebie, po czym poszli razem w kierunku sypialni. Mei usiadła na kanapie, zakrywając twarz dłońmi. Chris natychmiast usiadł obok niej, chyba zaczął pocieszać. Bynajmniej to wywnioskowałem z jego gestów. Spuściłem głowę.

- Ten chłopczyk to twój syn? - usłyszałem za sobą. Podskoczyłem gwałtownie; zdążyłem już zapomnieć, że niej jestem sam.

- Tak. - wychrypiałem, z powrotem patrząc w okno. - Ma dopiero roczek.

   Usłyszałem za sobą współczujące westchnięcie, po czym poczułem czyiś ciepły dotyk na ramieniu. Zacisnąłem zęby, starając się nie rozpłakać. Tęsknota, którą czułem sprawiała mi wręcz niewyobrażalny ból. Tak bardzo chciałem wejść teraz do domu, ot, normalnie, powróciwszy z zakupami, przytulić Aidena, pocałować Leslie, pośmiać się z przyjaciółmi... Zakryłem oczy dłonią. Łzy były tuż tuż. Jako duch nie mogłem płakać, tak jak człowiek, ale czułem wtedy to samo. Smutek. I ból. 

- Musisz być silny - powiedział pan Carlton. - Im też jest niewyobrażalnie ciężko, chociaż wiem, że to ty jesteś w gorszym położeniu. Niby jesteś, a cię nie ma. Wiem, co czujesz. Sam przez to przechodziłem. 

       Odetchnąłem głęboko, starając się opanować. Uniosłem wzrok, ale w salonie było już ciemno. Usłyszałem za to głosy na podwórku, przy drzwiach. Szybkim krokiem poszedłem zobaczyć, co się dzieje, gdyż weranda znajdowała się z drugiej strony domu. Wszyscy stali na schodkach.

- Jakby co, to dzwoń. - powiedziała Mei, przytulając się do Leslie. - Przyjedziemy natychmiast. 

- Jasne, jasne. Jedźcie ostrożnie. - odrzekła moja ukochana, po czym pożegnała się z Chrisem i zamknęła za nimi drzwi. 

     Patrzyłem za moimi przyjaciółmi i obserwowałem, jak bardzo ponure mają miny. Wsiedli do samochodu Chrisa, po czym odjechali. Czułem się dziwnie. W pewnym momencie wzrok Mei nawet o mnie zahaczył, ale nie wzbudziło to w niej żadnej reakcji. Przecież nie mogła mnie zobaczyć... Odwróciłem się, do swojego towarzysza, chcąc coś powiedzieć, ale nie było mi to dane. Mój wzrok przykuł jasny punkt, malujący się w półmroku na tle ciemnych krzaków, które oddzielały nasze podwórko od lasu. Czując narastające zdenerwowanie zrobiłem kilka kroków w tamtym kierunku, po czym stanąłem jak zaklęty. Ten jasny punkt to były włosy Jamesa. Tego sukinsyna, który zabrał mi wszystko. Wściekłość zalewała mnie wraz z paniką. Leslie była sama z Aidenem, a on obserwował nasz dom. Mógł w każdej chwili do niego wejść i dokończyć to, co już zaczął. Zniszczyć naszą rodzinę na zawsze. Teraz przyklęknąwszy, patrzył na okna od sypialni spod przymrużonych powiek.Warknąłem, robiąc kolejne kilka kroków.

- Co się dzieje? - zapytał zaniepokojony pan Henry. - Kto to jest? Co robisz? Jace!

- To jest osoba, która bez wahania się mnie pozbyła, a teraz czai się na moją rodzinę - wycedziłem, idąc powoli przed siebie. Nie myślałem rozsądnie, nie docierało do mnie, że i tak nic mu nie zrobię.  

- O, słodki Jezu! - jęknął starszy pan, ale po chwili poczułem stalowy uścisk na nadgarstku. - Stój. I tak nie jesteś w stanie niczego zdziałać, synu. 

- Ale on może w każdej chwili wejść do domu i ich zabić! - zawołałem, próbując wyszarpnąć rękę. Nic z tego. 

- Stój, powiedziałem. - powtórzył mężczyzna. - Po policję i tak nie zadzwonisz. 

- To co mam zrobić? - jęknąłem, nie spuszczając wzroku z wroga. 

- Nic. Na razie - odszepnął Henry, a ja krzyknąłem z oburzenia. Jak to nic?! - Nie zaatakuje, już by to zrobił. Po prostu patrzy. I się czai. Gdybyś potrafił podnosić i przesuwać przedmioty, mógłbyś go nastraszyć. Ale wiem, że nie potrafisz, bo zdążyłem już to zauważyć, idąc tu z tobą. Chciałeś kopnąć kamyk, pamiętasz? Nie udało ci się. 

- Ale, ale... - jąkałem się bez ładu i składu. - A pan potrafi to zrobić? On nie może tutaj być! 

- Potrafię, lecz w tej chwili nie mam wiele pola do popisu. Nie wlezę przecież w krzaki, uzna to za wiatr. Poza tym ludzie psychicznie chorzy postrzegają wszystko inaczej. - odrzekł ponuro starzec. - Poczekamy, zobaczymy. Jeśli wejdzie do domu... cóż, coś będziemy musieli wymyślić. 

       Moje obawy na szczęście okazały się zbędne. James powstał z klęczek, popatrzył jeszcze chwilę i z zadowolonym uśmiechem się wycofał. Podbiegłem kawałek, żeby zobaczyć, co będzie robił, ale on po prostu wszedł do lasu i zaczął się oddalać. Pewnie policja go szuka, a on łazi wszędzie, gdzie chcę, sukinsyn jeden, pomyślałem z irytacją, wracając do swojego towarzysza. 

- Poszedł sobie? - zapytał zaniepokojony. Widziałem, że też się zdenerwował. 

- Tak. - mruknąłem, wbijając ręce w kieszenie. - Pozwoli pan, że pójdę... na chwilę do domu? 

- Ależ oczywiście, ja tu poczekam! - odrzekł natychmiast mężczyzna. - Na wypadek, gdyby tamten zamierzał wrócić.

    Kiwnąłem z wdzięcznością głową, po czym powolnym krokiem podszedłem do wschodniej ściany domu. To tu była sypialnia. To tu codziennie budziło mi wschodzące słońce. Zagryzając wargi, zrobiłem krok do przodu, po czym znalazłem się w pomieszczeniu. Zamrugałem, usilnie powstrzymując łzy. Leslie siedziała przy łóżeczku Aidena i głaszcząc go równomiernie po główce, śpiewała cicho kołysankę. Podszedłem bliżej. Stanąłem tuż obok niej. Roniąc łzy przyklęknąłem, by po chwili spojrzeć na jej bladą twarz. Z jej spierzchniętych ust wydobywało się ciche nucenie. Patrzyła czule na usypiające powoli dziecko, mając łzy w oczach. Wyciągnąłem rękę, chcąc dotknąć jej policzka, ale w popłochu ją opuściłem. Nie chciałem, żeby moja dłoń znalazła się w środku jej głowy. Zauważyłem, że miała na sobie mój sweter. Ten, w którym najczęściej chodziłem. Westchnąłem cicho, po czym wstałem i spojrzałem na dziecko. Na mojego kochanego synka, który nawet nie będzie pamiętał, że miał ojca. Mały leżał na wznak i spoglądając w sufit, przymykał powieki, a potem na chwilę znowu je otwierał. Ssał zawzięcie smoczka. Pochyliłem się nad nim, nie mogąc oderwać wzroku. Tak bardzo chciałem go przytulić...

     W pewnym momencie dziecko wpatrzyło się w moje oczy. Uśmiechnął się, wypuszczając smoczek, po czym w pełni świadomie powiedział:

- Tata!

    Zgłupiałem, po czym wyprostowałem się gwałtownie. Malec patrzył na mnie z radością, a w pewnym momencie wyciągnął nawet rączkę, jakby chciał mnie dotknąć.

- Hm? - podniosła głowę Leslie, patrząc zdziwiona na dziecko. - Co powiedziałeś?

- Tatatatatatatatatata! - zawrzasnęło uszczęśliwione dziecko, przenosząc wzrok na matkę. - Tu!

    Spojrzałem szybko na Leslie. Okrągłymi oczami patrzyła w miejsce, które wskazywał jej Aiden, czyli tam, gdzie dokładnie stałem. Jej wzrok wyrażał zaskoczenie... i zniecierpliwienie? Myślałem, że się przestraszy, słysząc to wyznanie z ust chłopczyka, ale ona tylko zdenerwowała się, że niczego nie widzi. Po chwili w jej oczach stanęły łzy.

- Kochanie... - powiedziała do dziecka, które uśmiechało się do mnie. Odwzajemniałem ten uśmiech z zachwytem, jednocześnie, czując słony płyn na twarzy.  - Tutaj... tutaj nikogo nie ma.

- Ale ja tu jestem! - jęknąłem bezsilinie, a mój uśmiech powoli gasł. - Jak mam to udowodnić?

     Aiden natomiast patrzył zdziwiony na matkę, marszcząc brewki, lecz po chwili przeniósł na mnie z powrotem wzrok.

- Tata. - oświadczył stanowczo, wskazując na mnie palcem.

   Leslie rozpłakała się. Łkając, uniosła dziecko do góry, po czym przytuliła do siebie. Mały niecierpliwie się wykręcał i machał rączką, jakby chciał mnie poklepać. Odsunąłem się jednak na bezpieczną odległość, by po chwili bezsilnie usiąść na podłodze. Patrzyłem na ten widok z rozpaczą, czując jak moje martwe serce rozpada się na kawałki. Już nigdy nie miało być tak jak dawniej.

    Po kilku minutach moje ukochana uspokoiła się w końcu, po czym ucałowała zrezygnowanego i przysypiającego Aidena w czółko, po czym odłożyła go do łóżeczka i przykryła kołderką. Natychmiast przymknął powieki, co jakiś czas ssąc lekko smoczek. Podniosłem się, widząc, że Leslie zmierza w kierunku naszego łóżka. Usiadła na nim ciężko, po czym rozejrzała się bezradnie. Ostrożnie usiadłem obok. Wystarczyło, że wyciągnąłbym rękę i już mógłbym dotknąć jej ramienia. Westchnąłem jednak i nie zrobiwszy tego, nie mogłem oderwać od niej wzroku. Była taka piękna.

    W pewnej chwili podniosła rękę i odsunęła szufladę szafki nocnej. Wyjęła z niej małe pudełeczko. Zamarłem. Otworzyła je delikatnie, po czym wyjęła z niego jedną z obrączek. Te większą i szerszą, która miała być moja. Nie nałożyła jej na palec. Zamiast tego wpatrywała się w nią, a łzy moczyły mój sweter. Pocałowała w końcu złoty krążek i odłożywszy go na miejsce, wzięła w palce tę mniejszą. Bez zastanowienia, powoli, wsunęła ją sobie na palec serdeczny prawej dłoni. Pociągając nosem, oceniła efekt, po czym łkając cicho schowała pudełko z powrotem do szuflady. Położyła się na wznak na łóżku i wpatrzyła w sufit.

    Zerwałem się na równe nogi i czując targającą mną rozpacz, wybiegłem przed dom.

- Panie Carlton, muszę nauczyć się przesuwać przedmioty! Od tego wszystko zależy.
_____________________________
Hejka! ;*
Jak ładnie się wyrobiłam, jeju, byłam pewna, że nie uda mi się dzisiaj opublikować tego rozdziału. A tu o! Suprise! :D

Jak już Wam wspomniałam, blog ten 30 kwietnia obchodził swoje pierwsze urodziny! ♥ Jeju, jak to szybko zleciało. Chciałam dodać rozdział z tej okazji, ale niestety nie wyszło. Za to dodaje teraz! c;

Wiecie, że do końca tego bloga zostały 3-4 rozdziały + epilog? Będę płakać. ;-; Z resztą ryczałam jak głupia, pisząc ten rozdział. Coraz bardziej żałuje, że uśmierciłam Jace'a. Mogłam go wprowadzić w jakąś śpiączkę albo coś, a nie... Już nie da się tego odwrócić. ;( To takie smutne.

Hm... to chyba wszystko. Kolejny rozdział postaram się dodać pod koniec maja i obiecuje, że znowu zacznie się dziać. :)

Pozdrawiam! ;*

PS. Widzicie ten piękny szablon? *-* Jest cudny! 

sobota, 4 kwietnia 2015

Rozdział X


- Leslie -

   Czas mijał tak powoli, że wydawać się mogło, iż zegar stanął wraz z odejściem z Jace'a. Wszystko straciło dla mnie jakiekolwiek barwy. Mogłam tylko godzinami leżeć i gapić się w ścianę oraz czuć tę beznadziejną pustkę w środku. Na szczęście albo nieszczęście nie mogłam tego robić. Pozostawał jeszcze Aiden, a ja nie chciałam, aby w jakikolwiek sposób poczuł, że stracił też matkę. Właściwie cały czas miałam go przy sobie. Potrafiłam patrzeć na niego i hamując łzy, odnajdywać w nim to nowe podobieństwa do mojego ukochanego. Oczy, nos, a nawet jego spojrzenie, kiedy się czymś martwił... Byłam absolutnie zdziwiona zachowaniem swojego synka. Kiedy tydzień temu odbył się pogrzeb, mały był niesamowicie grzeczny. Trzymałam go cały czas przy sobie, bo tylko on pozwalał mi skupiać się na takich czynnościach jak stanie, czy utrzymywanie względnej równowagi wewnętrznej. Cóż, przynajmniej nie krzyczałam, ale szlochu nie potrafiłam już powstrzymać. Aiden obejmował mnie za szyję i opierał się główką na moim ramieniu, a gdy nadszedł moment spuszczenia trumny do grobu, po jego policzkach spłynęły dwie łezki. Od czasu śmierci taty właściwie nie płakał i był strasznie spokojny. Dziwiło mnie to, bo nie miał nawet pełnego roku. 

   Teraz też leżeliśmy razem na moim łóżku i oglądaliśmy razem jakąś książeczkę z obrazkami. Maluch, co chwila pokazywał coś paluszkiem i uśmiechał się do mnie. Odwracałam kartki, trzymając książkę przed jego twarzyczką i opowiadałam mu, co się tam znajduje. Było już dobrze po dziewiętnastej, więc właściwie powinnam układać go już do snu, ale... bałam się. Najgorsze były noce, kiedy mały spał, a ja pozostawałam sama ze swoimi myślami, których już niczym nie mogłam zająć. Właściwie mówią, że czas leczy rany, ale z każdym dniem ze mną było gorzej. Każdej nocy krzyczałam w poduszkę, płakałam, czując bezdenną pustkę i mając świadomość, że choć tak bardzo chcę, już nigdy go nie odzyskam. Chwilami myślałam, że lepiej właściwie jest umrzeć, ale wtedy właśnie przychodził ranek, a Aiden się budził. Tylko on pozwalał mi się jakoś trzymać. 

   W pewnej chwili usłyszałam dzwonek do drzwi. Zdziwiona podniosłam wzrok znad książki i spojrzałam w stronę korytarza. 

- Kto to może być o tej porze? - powiedziałam cicho, po czym wzięłam synka na ręce i poszłam otworzyć. 

    W drzwiach stała Mei, a za nią Chris. Westchnęłam cicho. Odkąd ja i Aiden zostaliśmy sami, przychodzili codziennie. Właściwie oni ustalili sobie dyżury, żeby mnie pilnować. Pewnie bali się, żę zrobię coś głupiego, a mały zostanie sierotą. Nigdy. Miałam dla kogo żyć i mimo, że moje życie legło w gruzach, nie mogłam całkowicie się poddać. 

- Cześć - uśmiechnęła się blondynka, wchodząc do środka. - Wiem, że już dzisiaj was odwiedzaliśmy, ale akurat byliśmy w pobliżu i postanowiliśmy wpaść. 

- Super - mruknęłam, starając się uśmiechnąć. Zamknęłam drzwi, po czym podeszłam do kanapy i usiadłam na niej. Pewnie powinnam ich czymś poczęstować, ale szczerze, nie miałam na to siły.

    Zdjęli kurtki, a Mei natychmiast wyciągnęła do mnie ręce. Delikatnie podałam jej małego, który uwielbiał swoją ciocię równie mocno, jak ona jego. 

- Kąpałaś go już? - zapytała, przytulając do siebie dziecko. - Mogę cię wyręczyć.

- Właśnie się do tego zbierałam - powiedziałam zgodnie z prawdą. - Ale jeśli chcesz to proszę bardzo.

- Zrób mamusi papa - powiedziała uśmiechnięta blondynka, machając delikatnie rączką dziecka. - Idziemy się kąpać, słonko. 

- Papa - uśmiechnęłam się, przesyłając całusa uszczęśliwionemu synkowi.

   Zostaliśmy z Chrisem sami. Podciągnęłam nogi pod brodę, po czym oparłam się na nich. Wpatrzyłam się niewidzącym wzrokiem w podłogę, po czym odezwałam się cicho:

- Wiadomo już coś?

    Chłopak prychnął.

- Nie. Policja nie ma zielonego pojęcia, gdzie ten dupek może być. - powiedział z goryczą. Zadrżałam. - A co gorsza, nie mają nawet żadnego punktu zaczepienia. Błądzą jak ślepcy...

   Zamilkł, a ja zaczęłam kołysać się w tył i w przód. Z łazienki dochodziły odgłosy wesołej kąpieli, Aiden piszczał uszczęśliwiony, a Mei mówiła coś do niego wesoło. Pod powiekami zaczęły mi się zbierać łzy. Nie dość, że zabrał mi miłość mojego życia, to jeszcze miał pozostać bezkarny? Załkałam, chowając twarz w kolanach. Usłyszałam, jak Chris westchnął, po czym przysunął się do mnie i objął ramieniem. Przytuliłam się do niego, czując, że rozpadam się na miliony małych kawałeczków. To tak cholernie bolało. 

- Jace -

    Nie miałem pojęcia, ile czasu minęło odkąd usiadłem na tej pieprzonej podłodze. Byłem w jakimś letargu, nie czułem niczego, po prostu siedziałem. Nie odczuwałem żadnych potrzeb. Nie zauważałem tego, co dzieje się w okół mnie. To było zbyt ciężkie do ogarnięcia, to za bardzo bolało. Nie miałem na to siły. Gapiłem się tylko w ścianę i przypominałem sobie najpiękniejsze chwilę spędzone z Leslie. Nasz okres zakochiwania się w sobie, narodziny Aidena, zaręczyny i wiele, wiele innych. Jako ta dziwna zjawa, którą byłem, nie mogłem spać, ale wspomnienie dnia mojej śmierci powracało do mnie niczym jakiś koszmar. Ból, ciemność, rozpacz najbliższych... 

   Uderzyłem pięścią w podłogę, a moja dłoń natychmiast wtopiła się w jej fakturę. Gdybym nie był w tak beznadziejnej sytuacji, zastanowiłbym się pewnie, gdzie się znalazła, ale w tamtej chwili kompletnie mnie to nie obchodziło.

- Ja nie chcę! - warknąłem, jak małe dziecko, patrząc w ziemię wściekłym wzrokiem. Była noc, więc szpital był całkowicie pusty. 

- Czego nie chcesz, mój drogi? - usłyszałem po swojej prawej stronie. 

   Podskoczyłem, po czym zaskoczony uniosłem głowę. Starszy pan, którego poznałem na początku tej dziwnej sytuacji siedział obok mnie, wspierając dłonie na lasce. Nie miałem pojęcia, że jeszcze przy mnie jest.Wyglądał na znużonego, ale i zasmuconego całą tą sprawą. 

- Ja... przepraszam... - wyjąkałem speszony. - Nie miałem pojęcia, że pan tutaj jeszcze jest. 

- Ależ, nie kłopocz się tym, synu - odparł, uśmiechając się dobrodusznie. - Właściwie... Jak ci na imię?

- Jace. - odpowiedziałem machinalnie. 

- Ja nazywam się Henry Carlton, wybacz, że wcześniej się nie przedstawiłem. - Podaliśmy sobie dłonie, a ja miałem ochotę parsknąć histerycznym śmiechem. Właśnie przedstawiłem się jakiemuś duchowi. Super. 

- Czy... - Nagle mnie oświeciło. Zerwałem się na równe nogi. - Czy stąd można wyjść? 

- Ze szpitala? - upewnił się mężczyzna, wstając ciężko. - Oczywiście, nawet nie masz pojęcia, ile starych miejsc odwiedziłem!

- To dlaczego pan tutaj siedzi? - zapytałem zdziwiony. 

- Ano, co mam robić? Czasami chodzę na dłuższe wyprawy, ale najczęściej wracam tutaj. Sam nie wiem dlaczego. Może dlatego, że mnie tutaj do reszty wykończyli? - odpowiedział markotnie.

- Nie rozumiem. - przyznałem. - Wykończyli? 

- Nie poznali się na mojej chorobie. - odparł krótko, a ja już nie dopytywałem, bo widziałem, że staruszek nie chce o tym rozmawiać. 

- Więc zamierzasz stąd wyjść? Dokąd pójdziesz? - zapytał zaciekawiony, patrząc na mnie zza prostokątnych szkieł okularów. 

- Do domu - odrzekłem bez namysłu. - Chce pan iść ze mną? 

    Mężczyzna zamyślił się na moment, a potem odpowiedział:

- Czemu nie, nie mam tutaj nic do roboty. 

    W pierwszym odruchu ruszyłem w kierunku wyjścia, ale potem przypomniałem sobie, że nawet ściany nie stanowią dla mnie najmniejszej przeszkody. Śmiało przeszedłem przez mury budynku, nie zwracając najmniejszej uwagi na to, co mijam po drodze. Kiedy znalazłem się na świeżym powietrzu, poczułem lekkie orzeźwienie. Najchętniej puściłbym się biegiem, ale nie chciałem wyjść na niegrzecznego w stosunku do mojego towarzysza, który podążał za mną. Chciałem jak najszybciej znaleźć się w domu. Przy Aidenie, przy Leslie...
___________________________________________________
Cześć! <3

Tak jak obiecałam, rozdział pojawił się szybciej! :D Jest nawet dłuższy od dwóch poprzednich, to normalnie jakiś cud! Co do samej treści... Cóż, powoli zacznie się coś dziać. Wiecie, że ostatnimi czasy za każdym razem wylewam wiadro łez przy pisaniu tego opowiadania? ;-; Jakoś za bardzo wczuwam się w Leslie. 

Wiecie, że 30 kwietnie minie rok od rozpoczęcia tej historii? <3 Postaram się z tej okazji dodać się dłuższy, bogaty w akcję rozdział! :D

Pozdrawiam! ^^

środa, 18 marca 2015

Rozdział IX

*Muzyka*

- Jace -

  Siedziałem pod ścianą i po raz pierwszy raz w życiu, jako dorosły facet, tak bardzo płakałem. Na początku chciałem gonić Leslie, krzyczeć, walić głową w mur, cokolwiek... W połowie kroku dotarło do mnie, że to i tak nic nie da... że to koniec. Uświadomiłem to sobie z całą moc i aż usiadłem. W pierwszej chwili z moich oczu wypłynęły łzy, które pospiesznie starłem rękawem. Starszy pan nadal był obok mnie i patrzył na mnie ze współczuciem, nie chciałem się przy nim rozklejać. Ale potem... to było silniejsze ode mnie. Zacząłem szlochać, ukrywając twarz w rękach splecionych na podkurczonych kolanach. Co miałem zrobić? Moja rodzina mnie nie widziała, mieli przejść żałobę, a potem żyć dalej beze mnie. A ja? A ja miałem tkwić zawieszony w jakiejś dziwnej postaci i... i właśnie,  co? Cierpieć? Że choć tak bardzo chcę, nie mogę być z nimi? Przerosło mnie to. To było prostu nie do przeskoczenia. Koniec. Koniec. Koniec wszystkiego. 

- Leslie - 

    Weszłam powoli do ciemnego domu, a Mei z Aidenem na rękach wsunęła się za mną. Mały spał już od kilku godzin. Chris gdzieś pojechał, nie miałam pojęcia, gdzie. Przecież było już tak późno... Wpatrując się tępo przed siebie, poszłam do naszej sypialni. Nie zdjęłam nawet butów ani bluzy. Nie zapalając światła rzuciłam się na łóżko i dopiero wtedy z moich oczu znowu puściły się łzy. Ten zapach, ten głos brzmiący nadal w mojej głowie... Niezdarnie, szlochając, wdrapałam się wyżej na łóżku, aby móc przytulić się do jego poduszki. 

- Cześć, królewno - wyszeptał mi do ucha. - Tęskniłaś? 

- Okropnie - wymruczałam, odkręcając się i odnajdując jego usta. Uwielbiałam jego zapach. Pachniał subtelnie i delikatnie. Przejechałam dłonią po jego gęstych włosach.

- Oj, chyba nie mogę zostawiać cię więcej na tak długo - szepnął, a ja poczułam jego oddech na swoich ustach.

Zostawiłeś mnie już na zawsze, kochany. 


- Co się stało? - Usłyszałam pod drzwiami głos Jace'a. Stałam bezruchu patrząc na małe, białe urządzenie. - Kochanie, otwórz drzwi, proszę.

    Jak robot podeszłam do wyjścia i przekręciłam zamek. Nie obchodziło mnie, że byłam tylko w staniku i dolnej bieliźnie. Nie wiedziałam, co mam robić.

- Księżniczko? - zapytał, unosząc moją brodę dwiema palcami, starając się spojrzeć mi w oczy. - Co się dzieje?

   Bez słowa pokazałam mu test. Wziął go do rąk i długo się w niego wpatrywał. Łzy zaczęły mi się zbierać pod powiekami, gdy tak czekałam na jego reakcję.

- Boże, nawet nie wiesz jak się cieszę! - zawołał nagle, po czym upuścił urządzenie na podłogę i porwał mnei na ręce. Zaczął kręcić się ze mną po całym domu, całując i ściskając.

- Będą tatą! - krzyknął uradowany, a ja zaśmiałam się głośno. Powoli docierała do mnie perspektywa przyszłych dni. Będziemy prawdziwą rodziną!

- Kocham cię. - szepnęłam, patrząc mu w błyszczące z radości oczy. - I nic tego nie zmieni.

Byliśmy tacy szczęśliwi... Dlaczego to tak musiało się potoczyć? Wgryzłam się w poduszkę, aby nie krzyknąć z bólu, który przeszywał moje serce.

- Cześć - odpowiedziałam, cmokając go w zimny policzek. - Co dzisiaj tak wcześniej? 

- Ferie się dzisiaj zaczynają i dyrektor stwierdził, że odpuści dzieciakom plastykę! - roześmiał się mężczyzna, pochylając nad wózkiem. Pogłaskał synka po główce, witając się z nim kilkoma zabawnymi słowami.


     Skwitowałam to uśmiechem, ale nagle do głowy przyszło mi pewne pytanie. Skoro nie miał dzisiaj w ogóle zajęć, to co robił przez te trzy godziny, kiedy powinien być w sierocińcu? Nigdy nie byłam podejrzliwa, ale wiedziałam, że nie da mi to spokoju. Wypowiedziałam swoje myśli na głos, z zaskoczeniem widząc jak Jace czerwienieje. Co jest grane, u licha? 


- Bo ja...Postanowiłem... To znaczy... Pomyślałem, że... - zaczął się plątać w słowach, a ja nabierałam coraz więcej podejrzeń. - Uch, co ja wygaduje?! Poczekaj chwilkę.


      Zdenerwowany wrócił z powrotem do samochodu i otworzył drzwi od strony pasażera. Zdezorientowana przeniosłam wzrok na Aidena, bo zaczął po cichu popłakiwać. Zakołysałam wózkiem, szepcząc uspakajające słowa. Ponownie spojrzałam na szatyna. Zbliżał się do mnie, chowając coś za plecami. 


- Co ty kombinujesz? - zapytałam podejrzliwie, starając się dojrzeć, co on tam ma. 


       Mężczyzna odetchnął głęboko, przymknął powieki i sprawiał wrażenie, jakby właśnie policzył do trzech. Otworzyłam usta ze zdziwienia.


- Coś nie tak? - zapytałam. Zaczynałam się bać. - Jace, zaraz oszaleję!


          Szatyn otworzył oczy, po czym delikatnie ujął moją dłoń. Wyjął z za pleców gromy bukiet czerwonych róż, a moje serce przyspieszyło.


- Leslie Carter, zechcesz zostać moją żoną? - zapytał drżącym głosem, podając mi kwiaty i klękając na jedno kolano. Czując łzy szczęścia pod powiekami, przejęłam bukiet obserwując jak ukochany sięga do kieszeni po małe, purpurowe pudełeczko. Otworzył je, a moim oczom ukazał się srebrny pierścionek z pięknym, oszlifowanym diamentem po środku. 


- Tak - wyszeptałam cicho, bo emocje dławiły mi głos. - Tak, tak, tak! 


       Jace roześmiał się uszczęśliwiony, po czym włożył mi ozdobę na palec. Rzuciłam mu się w ramiona, a kwiaty rozsypały się zapomniane na ziemię. Przewróciliśmy się na śnieg, śmiejąc się głośno. 


   Tak bardzo szczęśliwi byliśmy w tamtej chwili. Wszystko miało sens. A teraz? To był koniec. Koniec. Koniec wszystkiego.
_________________________________
Hej!

O zgrozo! Jak ja mogłam nie dodawać rozdziału przez ponad dwa miesiące?! Kiedy mi te wszystkie dni zleciały? Gdzie się podziały te tygodnie, które minęły od 2 stycznia?! Jestem zła. Niegodziwa. Przepraszam. Nie mam nic na swoje na usprawiedliwienie. No może tylko to, że w sumie zaraz mam egzaminu gimnazjalne i się kuję, bo po prostu w cholerę się ich boję. ;-; 

Przepraszam za długość tego rozdziału, ale to tak w sumie miało być. Te rozdziały będą takimi fragmentami, bo to jest ten straszny smutek, który jakoś powoli muszę dawkować. ;-; Jestem straszna...

Pozdrawiam i mam nadzieję, że kolejny rozdział pojawi się szybciej. ;*

piątek, 2 stycznia 2015

Rozdział VIII

- Jace -

   Każdy miewa czasami koszmary, prawda? Niekiedy te mniej straszne, innym razem mrożące krew w żyłach.  Ja zdecydowanie zostałem uwięziony w tym gorszym koszmarze. Nie przedstawiał on niczego konkretnego. Z resztą - nie każdy zobaczyłby w tym śnie coś strasznego. Co chwila z kłębów jakiegoś gęstego dymu, wyłaniały się twarze moich najbliższych. Leslie, Aidena, rodziców... To nie przerażało mnie tak bardzo. Czułem lęk widząc wyraz tych twarzy. Wszystkie były smutne, zalane łzami. Nic nie pamiętałem. Kompletnie nic. Widziałem tylko te drogie dla mnie oblicza i zastanawiałem się, co takiego się wydarzyło, i co takiego właściwie się ze mną dzieje. Czułem się dziwnie. Jakby ktoś mnie zamknął w jakimś ciasnym, ciemnym pomieszczeniu bez drzwi i okien. Nie mogłem się ruszyć, nie mogłem oddychać. 

   Dlaczego czułem w środku dziwną pustkę? Nie wiedziałem. Ale uczucie jakiegoś nieodwołalnego wydarzenia w moim życiu napełniało mnie coraz bardziej. Coś miało się stać i podświadomie czułem, że nie będzie to nic dobrego. Nagle obrazy przed moimi oczami zaczęły się rozmywać. Odpływać. Dym robił się gęstszy, coraz bardziej duszący. Co u licha... W pewnym momencie poczułem, że spadam, ale nie było żadnego uderzenia. Niczego. Nie było już nawet dymu. Byłem tylko ja i powoli zaczynałem czuć własne ciało. Pomyślałem, że otworzę oczy. Zamrugałem, ale zobaczyłem tylko jakiś materiał. Jakbym się przykrył kołdrą... na twarz? Przekręciłem głowę w lewą stronę, ale widok pozostał ten sam. Przez tkanię przedzierało się światło jakiejś jasnej lampy. Wszystko coraz mniej mi się podobało. Usiadłem gwałtownie, ale nie poczułem na sobie żadnego materiału. Siedziałem na łóżku w jakimś dziwnym pomieszczeniu, którego nigdy wcześniej nie widziałem. Właściwie nie było tam nic oprócz mnie i tego łóżka. Spuściłem nogi na podłogę, po czym ustałem. Spojrzałem w dół na swoje trampki, bo czułem, jakbym wcale nie dotykał podłogi. Ale przecież stałem... 

- Czy może mi ktoś powiedzieć, co tu się, do jasnej cholery wyrabia? - warknąłem pod nosem. Podszedłem do drzwi i już położyłem rękę na klamce, aby ją nacisnąć, gdy nagle... moja dłoń po prostu przeniknęła przez chłodny metal.

- Co do... - szepnąłem, oglądając z bliska swoje palce. Ponowiłem próbę z otworzeniem drzwi. To samo. Coraz bardziej zdezoriwntowany cofnąłem się i wziąłem krótki rozbieg. Skoro nie da rady normalnie, trzeba spróbować siły, pomyślałem, po czym z impentem uderzyłem ramieniem o drzwi. A raczej chciałem uderzyć. Przeleciałem przez nie. Dosłownie. Po chwili leżałem na podłodze jakiegoś wąskiego korytarza. Kręcili się po nim ludzie, pełno było pielęgniarek i ludzi, którzy wyglądali jak pacjenci. A więc byłem w szpitalu? Ale po co?! 

- Przepraszam bardzo! - zawołałem w kierunku jednej z pielęgniarek. Zebrałem się z ziemi, po czym ruszyłem jej na przeciw. - Moje nazwisko Willis, czy mogłaby...

    Zdziwiony podążyłem wzrokiem za kobietą. Nie zatrzymała się, ba!, ona nawet na mnie nie spojrzała. Minęła mnie jakbym tam w ogóle nie stał.

- Przepraszam! - zwróciłem się do kolejnej osoby. - Czy mogłaby mi pani pow...

    To samo. Rozejrzałem się dookoła. Ludzie mijali mnie nie zaszczycając nawet jednym spojrzeniem.

- Szkoda fatygi. - Usłyszałem za sobą męski głos. Natychmiast się odwróciłem i popatrzyłem zdezorientowany na nieznajomego. - Oni nas nie słyszą.

    Był to człowiek w podeszłym już wieku. Miał na sobie szlafrok,  z pod którego wystawała pasiasta piżama. Siwe włosy były potargane, ale zza grubych szkieł okularów patrzyły oczy mądre i dobrotliwe. Podszedłem bliżej.

- Oni? - zapytałem. - Jacy oni? 

    Mężczyzna wygladał jakby w ogóle mnie nie słyszał.

- Choroba? Wypadek? - pytał zaciekawiony, opierając się na lasce i przygladając mi się z łagodnym wyrazme twarzy. - A może samobójstwo? Wydajesz się być bardzo młody.

- Proszę? - spytałem, zastanawiając się, czy staruszek ma na pewno wszystkie klepki na swoim miejscu. Jaka choroba, jaki wypadek... co? 

- Pytam się,synu, jakim cudm znalazłeś się po, tak zwanej, drugiej stronie. - Zamrugał oczami zaskoczony mężczyzna. - Nie udawaj głupiego.

- Po jakiej... czym? - Mózg mi wybuchł.

- No naprawdę, koniec tych żartów. Nabijaj się z kogo innego, młody panie. - Staruszek najwyraźniej się obraził i właśnie kuśtykał w głąb korytarza.

- Nie, nie! - zawołałem, biegnąc za nim. - Ja nie chciałem pana urazić, naprawdę nie mam zielonego pojęcia, o czym pan mówi...

    Mężczyzna przyjrzał mi się uważnie. Nagle jego wzrok zjechał na mój brzuch. Podążyłem za jego spojrzeniem i zachłysnąłem się powietrzem. Moja siwa koszulka miała na sobie jedną wielką, szkarłatną plamę. Podgiąłem ją powoli, zesztywniałymi rękami. Mniej więcej na wysokości wątroby znajdowała się głęboka rana w kształcie małego kółka. To z niej wcześniej musiała sączyć się krew.

- Czyli wypadek... - wyszeptał staruszek. - Zastrzelili cię.

- Co?! - To wszystko nie mieściło mi się w głowie. - Ja u... umarłem?

- Ano tak. - mruknął ponuro. -  Przykro mi, chłopcze.

- Ale... ale... ja mam dziecko... narzeczoną! - krzyknąłem, cofając się bezwiednie. - Muszę to odkręcić!

   Mój rozmówca roześmiał się ponuro.

- Wyroku Czarnej Pani nie odkręcisz. - powiedział, patrząc na mnie ze współczuciem. - Pozostaje tylko pytanie, dlaczego zawiesiła cię między dwoma światami? Powinna odesłać cię dalej, a zostawiła tutaj.

- Dalej? - zapytałem. - Czyli gdzie?

- Nie wiem. - westchnął staruszek. - Ja zadaje sobie to pytanie od kilku lat. Plącze się po ziemi już od piętnastu lat. Moja żona zmarła trzy lata po mnie, ale ją wzięli tam... dalej.

   Pokiwałem ponuro głową. Byłem duchem. Umarłem. Ktoś mnie za...

-Zaraz, zaraz...-mruknąłem. -Pamiętam! To James, byliśmy na spacerze i... przecież ja jutro miałem się żenić, do jasnej cholery.

- Co takiego? - zapytał zatrwożony staruszek. - Co za tragedia, co za tragedia... Ile masz lat, synu?

- Dwadzieścia pięć - odpowiedziałem zrozpaczony, chcąc uderzyć pięścią w ścianę. Niestety, przeniknęła na drugą stronę, a ja ledwie utrzymałem równowagę.

    Nagle usłyszałem tak dobrze znany mi dziecięcy głos. Odwróciłem się gwałtownie i w głębi korytarza ujrzałem Leslie, która trzymała Aidena na rękach. Wyszli z innego korytarzyka, a teraz oddalali się ode mnie. Puściłem się biegiem w ich stronę.

-Leslie! - krzyknąłem, po czym chciałem złapać ją za ramiona. - Jestem tu. Spójrz na mnie! Słyszysz... Leslie!

   Nie zwracała na mnie najmniejszej uwagi. Nie widziała mnie. Spojrzałem na jej twarz. Była blada, a po jej policzkach spływały łzy. Mimo to próbowała uśmiechnąć się do naszego synka, który patrzył na nią poważnymi oczkami. Moja dzielna dziewczynka...

- Tata? - powiedział pytająco, klepiąc matkę po policzku.

- Tata... - wyszeptała ledwosłyszalnie, hamując szloch. - Tata śpi, kochanie. Nie wolno mu przeszkadzać, wiesz?

   Nie dała rady. Zaczęła łkać, przytulając dziecko do siebie. Objąłem ich, czując słone łzy pod powiekami. Mały wygladał, jakby trawił jej słowa.

- Doblanoc, tata - powiedział po chwili, po czym przytulił się mocniej do matki.

- Dobranoc, maluszku - szepnąłem, wtulając twarz w jego włoski.

    Nie widzieli mnie ani nawet nie czuli. To był koniec. Koniec wszystkiego. Tak cholernie ich kochałem... A teraz już nigdy nie miałem im tego powiedzieć.
___________________________

Witam Was serdecznie w Nowym Roku! ;*

Och, co to był za rok... Kurde, jak tak myślę, to nie wierzę, że już mamy 2015. xd Ten rok przyniośl mi wiele dobrych chwil. ^^ Mnóstwa pomysłów też nie zabrakło. Zdradzę Wam, że planuję kolejną historię, ale to jeszcze! Najpierw muszę skończyć coś z tego, co już prowadzę. :)

Co do rozdziału... To jest straszne, Ja jestem straszna... Ta końcówka mnie zabiła. Tajemniczy staruszek będzie teraz jedną z nowych postaci, często będzie gościł w rozdziałach i bardzo pomoże Jace'owi. ^^

Co do postaci...TO OMG! Zapraszam do zakładki Bohaterowie, dzisiaj dostałam piękne karty postaci na każdego z moich trzech blogów i jestem nimi po prostu zachwycona! <3

To tyle na dzisiaj. :) 20.01 zaczynają mi się ferie, więc postaram się popisać trochę do przodu.

Wszystkiego dobrego w 2015! ;*