środa, 1 lipca 2015

Rozdział XII

Miesiąc później...
 
- Jace -
 
      Krzyknąłem sfrustrowany, po czym ze złością wsadziłem ręce do kieszeni. Od wielu dni  próbowałem przesunąć palcem kamyk i ani razu mi się to nie udało. Pan Carlton był bardzo cierpliwym nauczycielem, za to ja niecierpliwym uczniem. Cały ten czas przebywałem na naszym podwórku, zaglądając do domu, aby popatrzeć na Leslie i Aidena. Coraz bardziej mnie bolało to, że nie mogę ich dotknąć.
 
- Spokojnie. - powiedział po raz enty tej nocy. - Twoje ciało nie istnieje, więc nie dasz rady niczego poruszyć. To jest w twoim umyśle. Musisz się tylko skoncentrować. Wyobraź sobie, że dotykasz ten kamień. Poczuj go w swojej dłoni. Widzisz?
 
 
     Po tych słowach po prostu pochylił się i podniósł kawałek skały. Westchnąłem, po czym skinąłem głową i po raz kolejny przykucnąłem, tym razem chcąc zerwać źdźbło trawy. Przymknąłem na chwilę powieki, po czym zacząłem wyobrażać sobie fakturę trawy. Jej gładkość, cienkość... Odetchnąłem głęboko, po czym wyciągnąłem dłoń. Powoli zacząłem przybliżać palce do rośliny. Dasz radę, dasz radę...
 
- Mam! - krzyknąłem triumfalnie. - Widzi pan? Udało się!
 
   Wyprostowałem się dumnie, patrząc z radością na kawałek trawy, który udało mi się zerwać. Cieszyłem się jak małe dziecko, które właśnie dostało upragnioną zabawkę.
 
- Brawo, chłopcze! - zawołał staruszek, niemniej ode mnie uradowany.
 
- Czy teraz... czy teraz będę mógł dotknąć Leslie? - zapytałem niepewnie.
 
   Mężczyzna westchnął.
 
- Z dotykaniem ludzi jest dużo ciężej. Potrzeba do tego ogromu wyobraźni oraz silnej woli. Mimo wszystko przynajmniej teraz jesteś w stanie udowodnić jej, że istniejesz.
 
- Och...- jęknąłem zawiedziony. - A jeśli naprawdę się postaram?
 
- Nie mam pojęcia. Ja nigdy nie miałem potrzeby zbliżania się do ludzi, ale słyszałem od innych duchów, że to nie jest taka prosta sprawa. - odrzekł smętnie pan Carlton, po czym usiadł ciężko na konarze jakiegoś drzewa, które leżało na brzegu naszego podwórka.
 
    Przysiadłem obok, po czym wpatrzyłem się w ciemne okna naszego domu. Musiało być już coś koło drugiej w nocy. Księżyc świecił jasno oświetlając wszystko wkoło. Już miałem się podnosić, aby jak zwykle popatrzeć na śpiącą rodzinę, gdy nagle usłyszałem w krzakach jakiś szelest. Poderwałem się czujnie i spojrzałem w tamtym kierunku. W pierwszej chwili mignęło mi coś jasnego, a potem cały zmartwiałem. James. Znowu tu był. Znowu podglądał mój dom. Tylko co on robił w nocy, kiedy wszyscy spali?
 
- O Chryste... - jęknął staruszek, który chyba też zauważył to, co ja.
 
    Moje ciało oblało natychmiastowe gorąco. James wyszedł pewnie z krzaków, po czym zaczął skradać się w stronę domu. Zagotowało się we mnie. Puściłem się biegiem, by po chwili jednym susem znaleźć się w domu. Wszędzie było ciemno  i cicho. Pobiegłem do sypialni, żeby sprawdzić, czy może Leslie nie śpi. To ułatwiłoby całą sytuację. Niestety spała wtulona w kołdrę.
 
- Do licha! - warknąłem cicho, by po chwili przebiec do kuchni.
 
  Ustałem na środku, po czym po krótkim wahaniu zacząłem wywalać wszystko z szafek, żeby zrobić jak największy hałas. Brałem talerze po jedynym, po czym rzucałem nimi o podłogę. Nagle zobaczyłem, że kuchnie zalewa światło pochodzące z żarówki. Zastygłem z talerzem w ręku, po czym się odwróciłem. To Leslie stała w wejściu do pomieszczenia i otulona moim swetrem, szeroko otwartymi oczami wpatrywała się w naczynie, które trzymałem. Widziała tylko przedmiot zawieszony w powietrzu. Rozejrzałem się gorączkowo za kartką i długopisem. Upuściłem kolejny talerz z wrażenia, a kobieta krzyknęła krótko. Dopadłem do stolika w salonie, po czym porwałem z niego notes i ołówek.
 
Leslie, to ja.
 
   Nabazgrałem szybko, po czym podsunąłem jej kartkę. Wyglądało na przerażoną, ale wyciągnęła dłoń i złapała świstek.
 
- Jace? - jęknęła, rozglądając się dookoła. Łzy zaczęły spływać jej po policzkach. - Gdzie jesteś?
 
    Jej głos zlał się w jedno z odgłosami kroków.
 
- Spiesz się chłopcze, już majstruje przy zamku! - zawołał trwożnie pan Carlton, wyglądając z przedpokoju. Stał dosłownie obok Leslie.

   Czułem łzy tuż pod powiekami. Jak miałem ich ochronić? Co miałem zrobić? Nie chciałem patrzeć na śmierć moich najbliższych. Nie wytrzymałbym tego. Patrząc na całą grozę sytuacji, a zarazem jej niedorzeczność chciało mi się krzyczeć z bezsilności. Byłem martwy, obok mnie stał inny duch, a ja próbowałem porozumieć się z ukochaną za pomocą kartki. Spojrzałem na nią. Nadal rozglądała się na wszystkie strony. Zacząłem pisać.

To teraz nieistotne. Kochanie, posłuchaj. Musisz wziąć Aidena i uciekać. Tylko szybko... James tutaj jest.

   Przerwałem, po czym uniosłem głowę, czując przerażenie. Usłyszałem jak ktoś rzeczywiście bawi się klamką. Dałem kartkę Leslie, a kiedy ta ją wzięła popatrzyłem niespokojnie na pana Carltona.

- Niech pan go spróbuje zatrzymać, cokolwiek. Błagam.

- Postaram się - odrzekł staruszek drżącym głosem, by po chwili wyjść z kuchni.

   Przeniosłem wzrok z powrotem na ukochaną. Stała jak sparaliżowana, wpatrując się w świstek. Jęknąłem. Zabrałem jej kartkę, po czym dopisałem dwa słowa.

Szybko, błagam.

     Uniosła głowę, patrząc w miejsce, gdzie stałem, po czym ocierając łzy odwróciła się i pobiegła do sypialni. Pobiegłem za nią, kątem oka rejestrując, że pan Carlton dosunął do drzwi komodę oraz krzesło. Miałem nadzieję, że chociaż go to spowolni.

- Leslie -
 
    Drżałam na całym ciele, kiedy wyjmowałam zaspanego Aidena z łóżeczka. Nie wierzyłam w to, co się właśnie działo. Kiedy usłyszałam jakieś odgłosy przy drzwiach wejściowych zrobiło mi się zimno. Do tego... Jace tu był. Jak to w ogóle możliwe? Nie potrafiłam tego zrozumieć. Nie potrafiłam tego jakkolwiek ogarnąć. Tak bardzo chciałam go zobaczyć.
 
     Przytuliłam dziecko do siebie, po czym zarzuciłam na niego jeszcze koc. Otworzył oczka, po czym popatrzył na mnie zdziwiony. W jednej chwili jednak przeniósł wzrok na przestrzeń znajdującą się za mną, po czym uśmiechnął się i wyciągnął rączki.
 
- Tata! - zawołał, a ja znowu zaczęłam płakać. Obejrzałam się za siebie, widząc, że ołówek znowu śmiga po papierze.
 
 
Musicie uciekać. Tylnym wyjściem. Weź telefon i zadzwoń na policje. SZYBKO!!!
 
    Złapałam komórkę ze stolika nocnego, po czym wybiegłam na korytarz. Nie oglądając się za siebie pobiegłam z powrotem do kuchni, gdzie było drugie wyjście. Złapałam za klamkę, po czym spostrzegłam, że drzwi są zamknięte. Po drugiej stronie domu usłyszałam jakiś huk. Aiden przytulił się do mnie mocno.
 
- Są zamknięte! - krzyknęłam do Jace'a, rozpaczliwie szarpiąc za klamkę. - Nie wiem, gdzie jest klucz!
 
   Zobaczyłam jak notes upada na podłogę wraz z ołówkiem, a potem patrzyłam tylko jak wszystkie przedmioty w pokoju zmieniają swoje miejsce położenia. Chłopak najwyraźniej szukał tych kluczy. Wszystkie poduszki z kanapy zostało zwalone na podłogę, a bibeloty, stojące na komodzie zostały poprzestawiane. W końcu klucze triumfalnie zawisły w powietrzu, by po chwili być już przy mnie. Nadal zszokowana tym wszystkim, wzięłam je do ręki. W domu rozległ się huk, jakby ktoś przewrócił jakiś mebel. Zadrżałam, po czym wsadziłam kluczyk w dziurkę i przekręciłam. Trzymając mocno synka wybiegłam za dom, jednocześnie starając się wybrać numer na policję.
 
- Jace -
 

   Usłyszałem straszny huk, a potem tylko głos pana Carltona:

- Uważaj! Wszedł!

- Cholera jasna - zakląłem głośno, po czym wybiegłem mu na spotkanie.

    Rzeczywiście. Mój oprawca znajdował się właśnie w przedpokoju w moim domu i rozglądał się czujnie. Spojrzał pogardliwie na rozwaloną komodę, która leżała przewrócona pod drzwiami. Zacisnąłem pięści, widząc, że zagląda do sypialni. Zapalił światło, po czym oparł się o framugę drzwi. Nadal się uśmiechając podszedł  do łóżka, po czym usiadł na nim i rozejrzał się.

- Wynoś się. - wysyczałem, zapominając, że i tak mnie nie słyszy. - Wypierdalaj z mojego domu.
  
    Zbliżałem się do niego powoli, patrząc nań z nienawiścią. Tak bardzo żałowałem, że nie mogę go uderzyć. Zapewnić mu tego samego, co on zapewnił mnie. Z zaskoczeniem dostrzegłem, że podnosi bluzkę Leslie, którą ta niedbale rzuciła obok łóżka. Przytulił ją do twarzy z błogim uśmiechem na ustach, po czym powąchał kołnierzyk.

- Znajdę cię. Daleko mi nie uciekłaś, kochanie. - wymruczał, po czym wyjął coś z kieszeni kurtki.

   Zachłysnąłem się powietrzem, po czym cofnąłem odruchowo do tyłu. Miał pistolet. Zamarłem. No tak, przecież mogłem się tego spodziewać. Nie miałem pojęcia, co mam zrobić. Mężczyzna podniósł się, po czym jeszcze raz przytulił bluzkę mojej ukochanej. Nie namyślając się długo porwałem z szafki jakąś zabawkę Aidena i cisnąłem nią w jego kierunku. Z wielkim łomotem walnęła w ścianę tuż nad jego głową. Rozejrzał się zdezorientowany, unosząc pistolet.

- Kto tutaj jest? - krzyknął przestraszony, a ja mimowolnie się uśmiechnąłem.

   Uniosłem kolejną zabawkę, po czym zacząłem przerzucać ją z ręki do ręki, obserwują przerażony wzrok Jamesa, który skakał za zabawką. Zaśmiałem się, czując dziwną satysfakcję. Rzuciłem ją tak, aby trafiła go w brzuch. Wrzasnął z przerażeniem, po czym strzelił w nieokreślonym kierunku. Dźwięk strzału sprawił, że moim ciałem wstrząsnął dreszcz. To znaczy może nie moim ciałem, ale poczułem, że się trzęsę. Tak bardzo nienawidziłem tego dźwięku.

- Co, idioto? - syknąłem, obchodząc jego przerażoną sylwetkę. - Boisz się, co?

   Rozglądał się jak dziecko we mgle, cały czas mierząc z pistoletu. Poczułem tak wielką wściekłość, że nie namyślając się za bardzo wyciągnąłem ręce i uderzyłem go ramię. Podskoczył jak oparzony, po czym znowu strzelił. Zachichotałem, uderzając go gdzie popadnie. Wcale nie wymagało to ode mnie takiego wysiłku, jak mówił pan Carlotn, który nawiasem mówiąc gdzieś mi się w tamtej chwili zapodział. Liczyłem, że poszedł sprawdzić, co z Leslie i Aidenem.

- Jeszcze raz? - zamruczałem, dając mu w twarz.

    Wrzasnął, strzelając we wszystkie strony.

- Kto tutaj jest?! - krzyknął, cofając się i upadając na łóżko.

   Z uśmiechem na ustach podszedłem do szafki, gdzie leżały kredki Aidena. Wyciągnąłem jedną z nich, po czym obserwując pobladłą twarz Jamesa podszedłem do ściany i napisałem na niej swoje imię drukowanym literami.

- Zostaw mnie, zostaw mnie! - krzyczał, a na czoło wystąpiły mu kropelki potu. - Zabiję ją, przysięgam. Zabiję oboje, jeśli mnie nie zostawisz.
 
   I tak byś ich zabił, pomyślałem z pogardą, po czym zacząłem rysować po ścianie jakieś niezidentyfikowane zygzaki. Mężczyzna poderwał się, po czym wybiegł z pokoju. Ruszyłem za nim. Biegł w stronę tylnego wyjścia.

- Znajdę ich i zapierdole! Słyszysz?! - krzyknął przy drzwiach. - ZNAJDĘ I ZABIJĘ.

   Wybiegł przed dom i ruszył przed siebie. Puściłem się za nim. Biegł szybko, roztrącając gałęzie i krzaki. Modliłem się w duchu, aby Leslie zdążyła uciec jak najdalej i zadzwonić na policję. Wiedziałem, że dojazd radiowozu do nas zajmie dużo czasu.

- Panie Carlton! - zawołałem, nie zwalniając. - Gdzie pan jest?!

   Nie usłyszałem żadnej odpowiedzi.

- Leslie -
 
 
   Odbiegłam od domu spory kawałek, po czym przykucnęłam ze zmęczenia za jakimś rozłożystym drzewem. Po raz pierwszy w życiu pożałowałam, że mieszkam tak daleko cywilizacji. Była ciemna noc, a ja w piżamie i na boso znajdowałam się w lesie z dzieckiem na rękach, które zaczęło cicho pojękiwać. Kołysałam go jednocześnie mając duszę na ramieniu. Co chwila jakieś zwierzęta bądź ptaki dawały o sobie znać, a ja za każdym razem podskakiwałam do góry, budząc przysypiającego Aidena. Na policję już zadzwoniłam, ale teraz do głowy przyszedł mi inny pomysł. Wykręciłam numer do Mei, licząc, że ta odbierze telefon, chociaż była ciemna noc.
 
- Halo? - usłyszałam zaspany głos w słuchawce i momentalnie do oczu napłynęły mi łzy.
 
- Mei? - zapłakałam cicho, tuląc synka ciaśniej do siebie. - Czy... możecie z Chrisem do mnie przyjechać? 

- Leslie, czy ty płaczesz? - zapytała z zaniepokojeniem przyjaciółka, a w jej głosie nie było już śladu senności.

       Załkałam cicho, nie potrafiąc nad tym zapanować.

- Nie wchodźcie tylko do domu, bo James... - Dalej nie byłam w stanie mówić.

    W słuchawce coś upadło.

- CO?! Leslie, gdzie ty jesteś? Gdzie jest Aiden? Dzwoniłaś po policje? Już jedziemy. CHRIS!! WSTAWAJ DO CHOLERY!

- W lesie, mały jest ze mną. Pospieszcie się, błagam. Jace stara się go chyba zat...

- Kto? - krzyknęła Mei, a ja widziałam ją już z jedną nogą zaplątaną w dżinsy.

- Po prostu przyjedźcie! - Poprosiłam jeszcze, po czym chciałam jeszcze coś dodać. Nie było mi to jednak dane.

    Usłyszałem za sobą czyjeś kroki, a kiedy się obejrzałam telefon wysunął mi się z dłoni i upadł na trawę. Słyszałam, jak Mei jeszcze mnie woła, ale nie potrafiłam się nad tym skoncentrować. Podniosłam się powoli, nie spuszczając wzroku z błyszczących oczu Jamesa. Przytuliłam Aidena tak mocno, jak tylko mogłam, ale żeby też nie zrobić mu krzywdy.

- Mówiłem, że ją znajdę! - wrzasnął, rozglądając się na wszystkie strony. - Nic mi nie możesz zrobić, bo... jesteś martwy! Rozumiesz?! MARTWY.
 
    Po tych słowach zaczął się histerycznie śmiać, a ja powoli odsuwać nadal nie spuszczając z niego wzroku. Nie wierzyłam, że mamy jakąkolwiek szanse na ucieczkę, ale nie chciałam po prostu stać i czekać aż nas zabije. Cały czas bezgłośnie płakałam. Nie bałam się śmierci, ale nie chciałam patrzeć na śmierć własnego dziecka. Nie zniosłabym tego. W mojej głowie zapaliła się lampka, że choćby nie wiem co, będę bronić małego do końca. Dopóki starczy mi sił.

- Czego chcesz? - warknęłam, a raczej wychrypiałam, tak ledwo słyszalny miałam głos. - Zostaw nas.

    James zacmokał, wyjmując z kieszeni pistolet. To koniec, przemknęło mi przez głowę.

- Dokończyć to, co zacząłem. - powiedział, po czym wycelował. - Nie mam zamiaru się z tobą bawić. Pożegnaj się z życiem, słoneczko.

    Wycelował, a ja odwróciłam się szybko, aby osłonić Aidena. Usłyszałam strzał, ale nie poczułam bólu. Otworzyłam powieki, które nieświadomie zacisnęłam, po czym z zaskoczeniem usłyszałam ciało upadające na trawę. Obróciłam delikatnie głowę i dojrzałam Jamesa leżącego na ziemi... Szamotał się bez ładu i składu, wyrywając pistolet niewidzialnemu komuś. A więc Jace jeszcze tu był... Wiedziałam, że powinnam wykorzystać tę szansę i zacząć uciekać, ale byłam jak sparaliżowana. Nie mogłam się poruszyć.

- Leslie! Leslie, gdzie jesteś?! - Usłyszałam głos Mei z oddali.

   Zamarłam, nie chciałam, aby cokolwiek im się stało. Spojrzałam ponownie na blondyna. Usłyszał nadchodzących i wdziałam, że szamocze się z jeszcze większą zaciętością. W pewnej chwili pistolet poleciał do góry, po czym spadł... obok moich stóp. James obejrzał się za nim, ale nie zrobił nic, aby go odzyskać. Wyglądał teraz tak, jakby ktoś okładał go po twarzy. Drżąc na całym ciele przesadziłam sobie Aidena na barana, a kiedy siedział już w miarę stabilnie otulony w koc schyliłam się, nie spuszczając wzroku z naszego wroga. Moje ciało zalał smutek, żal i wściekłość jednocześnie. Podniosłam chłodny metal. W końcu mogłam się zemścić za zniszczenie naszego cudownego życia. Za zabranie mi wszystkich marzeń, za zabranie ukochanego. Uniosłam dłonie, trzymając mocno pistolet. Nie miałam pojęcia, jak udało mi się wycelować, ale kiedy w końcu pociągnęłam za spust James wrzasnął dziko, po czym upadł na trawę. Zastygłam.

- Leslie! - krzyknęła przerażona Mei, a ja dostrzegłam jej sylwetkę, wynurzającą się z lasu. Za nią biegł Chris.

    Trzęsącymi się dłońmi wypuściłam pistolet z rąk. Upadł głucho na trawę. Gdzieś daleko usłyszałam syreny samochodów policyjnych. Widziałam wszystko jak w zwolnionym tempie. Przyjaciółka podbiegła do mnie, po czym zdjęła ze mnie płaczącego Aidena, przytulając mnie mocno jedną ręką. Ja jednak nie zwróciłam na to uwagi. Wpatrywałam się w nieruchome ciało, które leżało nieopodal. Wyplątałam się z objęć dziewczyny, po czym powoli zaczęłam podchodzić do mojej byłej miłości. Jak to możliwe, że kiedyś byliśmy tacy szczęśliwi? Stanęłam nad nim,  czując łzy pod powiekami. On też płakał, trzymając się za krwawiące miejsce na piersi. Patrzył mi w oczy, a ja znowu mogłam dostrzec w nich tego Jamesa, którego kiedyś poznałam.

- Przepraszam... - zaszlochał. - Przepraszam cię, Leslie.

     Załkałam, odsuwając się krok w tył. Mężczyzna zamknął oczy, a jego twarz wygięła się w grymasie rozpaczy.

- Wybacz mi, proszę. - wyszeptał jeszcze, po czym jego ciało znieruchomiało, a twarz zaczęła się wygładzać. Wyciągnęłam rękę w jego kierunku, ale potem szybko ją cofnęłam, robiąc kilka kroków w tył.

Muzyka

- Nie płacz, kochanie... Już po wszystkim. - Usłyszałam za sobą tak dobrze znany i ukochany mi głos. Zastygłam, czując kolejne łzy.

- Jace? - zawołałam, po czym odwróciłam się powoli.

   Oślepił mnie blask niesamowicie jasnego światła. Mimo to byłam w stanie go zobaczyć. Stał nieopodal i patrzył na mnie zszokowany. Zaszlochałam głośno, po czym zatkałam sobie usta dłonią, robiąc kilka kroków do przodu.

- Ty... ty mnie słyszysz? - zapytał z niedowierzaniem, a na jego dziwnie świecącej się twarzy zobaczyłam łzy. - Kochanie...

    Nie patrząc na nic ani na nikogo rzuciłam się biegiem w jego kierunku, a on tylko otworzył ramiona. Skoczyłam na niego, czując, że jest niesamowicie zimny. Przytulił mnie mocno, a ja zaczęłam płakać w jego ramię. Po chwili podniosłam głowę i zaczęłam obcałowywać jego nos, usta, policzki i czoło. Tak bardzo za nim tęskniłam, tak bardzo mi go brakowało. Nie miałam pojęcia skąd bierze się to nienaturalne światło ani dlaczego jestem w stanie go zobaczyć i dotknąć. Liczyło się tylko, że mogłam go zrobić. Mężczyzna nie pozostawał mi dłużny, całując moją rozpaloną i zapłakaną twarz.

- Chłopcze, na nas już czas. - Usłyszałam czyiś łagodny głos, po czym uniosłam głowę, nie wypuszczając ukochanego z objęć.

   Nieopodal, oświetlony takim samym światłem, stał przygarbiony staruszek. Uśmiechał się delikatnie, po czym spojrzał w górę tam, gdzie światło było najjaśniejsze.

- Spełniłeś już swoją powinność. - powiedział, przenosząc wzrok z powrotem na mnie. - Ja najwidoczniej też.

- Czyli pana ostatnim zadaniem była... pomoc dla mnie? - wykrztusił zszokowany Jace.

- Najwyraźniej, synu, najwyraźniej. Teraz czuję, że mogę w końcu odejść. Ty również, jak widać.

- Nie. - wymknęło mi się. - Nie dam rady bez ciebie.

    Szatyn ponownie przeniósł na mnie pełne bólu spojrzenie, by po chwili złożyć na mych ustach delikatny pocałunek. Przymknęłam powieki, rozkoszując się tą krótką chwilą szczęścia.

- Tata! - Usłyszeliśmy nagle, po czym oboje spojrzeliśmy w stronę skąd dochodził głosik naszego synka. - Tata!

    Mei i Chris stali jak oniemiali, a mały wyrywał się z objęć blondynki. Jace szybko wstał, po czym ze łzami w oczach podszedł do Mei. Wyciągnął ręce w tej samej chwili, co Aiden. Przyjaciółka podała szatynowi małego, a ten przytulił go mocno do siebie. Objęłam ich z tyłu, a Jace przytulił mnie drugą ręką. Staliśmy tak razem dłuższą chwilę. Chciałam, by trwała wiecznie.

- Synu, musimy iść. - Przypomniał delikatnie staruszek, a narzeczony popatrzył na mnie.

- Nie martwcie się. Zawsze z wami będę. A pewnego dnia spotkamy się i znowu będziemy razem. - powiedział, próbując się uśmiechnąć.

   Kiwnęłam głową, hamując łzy. Chłopak pocałował mnie w policzek, a Aidena w czoło, po czym drżącymi rękami mi go oddał. Odwrócił się do naszych przyjaciół, a Mei szlochając głośno po prostu rzuciła mu się na szyję. Przytulili się, a Chris poklepał Jace'a po ramieniu.

- Do zobaczenia, stary - wychrypiał, mrugając gęsto.

- Do zobaczenia - odrzekł Jace, po czym delikatnie odsunął blondynkę od siebie.

   Otarła łzy, po czym pochlipując cicho ustała obok Chrisa, a on objął ją ramieniem. Szatyn znowu przeniósł wzrok na nas.

- Kocham was.

- My ciebie też. - szepnęłam, bo na więcej nie było mnie stać.

    Przytulił nas krótko, po czym poszedł w kierunku staruszka. Mei i Chris ustali obok mnie. Chłopak odwrócił się do nas jeszcze jeden jedyny raz. Pomachał, uśmiechając się, a ja złapałam łapkę Aidena i odmachałam, uśmiechając się przez łzy. Przesłał mi całusa dłonią, po czym poszedł dalej, a jasność powoli go pochłaniała.

    Patrzyłam na jego oddalającą się sylwetkę, czując ogromny żal, a zarazem radość. Mogłam się z nim należycie pożegnać. Jeszcze raz poczuć jego dotyk. Teraz musiałam przeżyć resztę życia bez niego. Wychować Aidena i zapewnić mu bezpieczną przyszłość. A potem... Znów go zobaczę i wtedy już nic ani nikt nie będzie w stanie nas rozdzielić.

- Do zobaczenia, kochany.
________________________________________________
Nic nie mówię. Nie jestem w stanie. Siedzę zalana przez łzy, a chusteczki walają się dosłownie wszędzie. Żaden rozdział nie rozbił mnie jeszcze tak bardzo.
Powiem tylko, że jest to ostatni rozdział na tym blogu. Wiem, że miało być więcej, ale po prostu nie chciałam już tego rozdrabniać na takie krótkie kawałki...
Epilogu spodziewajcie się jakoś za tydzień. ;*



 

8 komentarzy:

  1. O jejciu, płaczę.
    Przepiękne zakończenie! :(
    James prosił o wybaczenie. Niech mu wybaczy. Może rozumie to, co zrobił źle. :c
    Z niecierpliwością czekam na epilog. :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, że Ci się podobało. :*
      Też się niesamowicie zryczałam. :C
      Dziękuję ślicznie za opinię!
      Pozdrawiam! <3

      Usuń
  2. Cześć kochana! :*
    To już naprawdę koniec? Już? Jesteś tego pewna? :( Nie byłam gotowa na taki szybki koniec tej historii. Jeszcze bym sobie poczytała o staraniach Jace'a, jego próbach ukazania się ukochanej. Lubię czytać o takich rzeczach. :D
    Rozdział z jednej strony jest smutny, bo Jace odszedł na zawsze, ale z drugiej jest radosny. Ja znalazłam w nim wiele pozytywów, dzięki czemu udało mi się nie płakać. :D Jace uratował ukochaną i synka, James już nigdy nie wróci i Leslie z Aidenem będą wreszcie bezpieczni, no i najważniejsze - Leslie uwierzyła w obecność ukochanego i miała okazję go zobaczyć i się z nim pożegnać. To było cudowne. :)
    To przykre, że Leslie z synkiem będą musieli żyć teraz bez Jace'a. To duża i bolesna strata. Ale myślę, że będzie im łatwiej, bo mieli szansę się z nim pożegnać i widzieli jak szczęśliwy odchodzi do nieba. :)
    Jestem ciekawa co wymyśliłaś w epilogu. :) Naprawdę wielka szkoda że to już koniec tej historii. :( Niedawno skończyłaś inne opowiadanie, teraz to. Eh, nie lubię rozstawać się z historiami na blogach, tak samo jak z książkami, które czytam. Zawsze się do nich przywiązuje. No nic. Więcej komplementów na temat tego opowiadania będzie pod epilogiem. :D
    Pozdrawiam! <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, jestem pewna. To już ten czas, Komarku. Opowiadanie ma ponad rok, a ja już nauczyłam się, że jak się coś tak ciagnie i ciagnie to nic z tego dobrego nie wyjdzie. Przynajmniej ja tak mam. :c
      Cieszę się, że rozdział Ci się spodobał. ;*
      Dziękuję ślicznie za opinię! :D
      Pozdrawiam! ;3

      Usuń
  3. Już Ci mówiłam, że się przez Ciebie zryczałam -.- Jakim cudem Ty tak grasz na moich emocjach? Rozdział z jednej strony smutny, ale z drugiej było w nim kilka pozytywnych aspektów.
    To świetne, że Jace'owi udało się uratować rodzinę i jeszcze się z nimi pożegnać. W ostatniej scenie mnie złamałaś po całości i miałam wodospady łez normalnie! Ciesz się, że nie byłam pomalowana bo jak ja bym chodziła z tuszem i eyelinerem na twarzy xd?
    Mam nadzieję, że epilog będzie pozytywny i już NIC im nie zepsujesz :*
    Pozdrawiam <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też miałam wodospady łez, nie przejmuj się. xd
      Dziękuję ślicznie za opinię! ;*
      Pozdrawiam! :3

      Usuń
  4. Cieszę się i jednocześnie smucę. Nie chcę mi się wierzyć, że to już koniec, a zarazem cieszę się, że Leslie zazna wreszcie spokoju razem z bliskimi.
    Najbardziej tylko ubolewam za stratę Jace'a.
    Nie będzie widział z bliska jak jego synek dorasta, nie będzie mógł pocałować żony czy przywitać się z kumplem. Odszedł.
    Oby epilog był bardziej wesoły, bo więcej smutku nie zniosę.

    OdpowiedzUsuń
  5. Korzystając z okazji, że jutro nie idę do prac, postanowiłam zarezerwować ten czas na nadrobienie zaległości u Ciebie, kochana. Pomijając fakt, iż powinnam dostać takie opierdol, że wycięcie w pień połowy Jerozolimy to przy tym pikuś, to jestem pod ogromnym wrażeniem Twojej cierpliwości do mnie. Nie jestem w stanie nawet zliczyć ile razy już przepraszałam i wyznaczałam nowe terminy oraz ile razy krew mnie zalewała, kiedy ciągle coś mi wypadało. Na szczęście jestem już w nowym domku w nowym łóżeczku na nowym materacyku pod nową kołderką :)

    Kochana...
    Stworzyłaś naprawdę piękną i dramatyczną historię, którą zakończyłaś w równie pięknym stylu. Nie mogę uwierzyć, że to już koniec. W zasadzie nie chcę w to wierzyć. Ja po prostu jestem szczęśliwa, że oni mogli zobaczyć się chociaż na te kilka sekund, że James dostał to na co zasłużył, że nawet staruszka spotkał dobry koniec i zasłużony wieczny odpoczynek. Oraz rozczarowana, bo wiem, że nie będzie już kontynuacji tego opowiadania, a jest mi ciężko rozstać się z tą historią. Do tego chusteczki mi się kończą i nie ma nikogo w pobliżu, kto by mógł mnie przytulić.
    Właściwie nie jestem pewna czy w tym momencie powinnam dalej wylewać łzy czy zacząć godzić się z faktem, że jutro będą mnie boleć mięśnie policzkowe od ciągłego uśmiechu. Koniec tej historii jest tak dwuznacznie emocjonalnie skończony, że po prostu nie mogę się ogarnąć. Z jednej strony mogli się zobaczyć, pożegnać i zakończyć męczarnię rozłąki, a z drugiej strony Jace jednak zniknął. Po prostu go nie ma. Teraz Leslie i Aiden zostali sami, a Jace'owi pozostaje jedynie na nich czekać. Eh, jak ja nienawidzę dramatów! Niby happy end, ale jednak nie do końca...

    Kończąc ten komentarz, jestem z Ciebie dumna, kochana, ponieważ dałaś radę opisać wszystko tak emocjonalnie i prosto, że czytelnik z łatwością połykał kolejne zdania ;*
    Pozdrawiam, xoxo,
    Mei.

    Ps. Piszę to już trzeci raz, bo mój kochany laptop ciągle rozłącza mnie z internetem w kluczowym momencie i-mnie-jasny-szlak-trafia!
    Pss. Ostatnie łzy wyschły wraz z wypadającymi klawiszami z klawiatury. Chyba zaczęłam używać zbyt dużo siły do pisania...

    OdpowiedzUsuń