sobota, 4 kwietnia 2015

Rozdział X


- Leslie -

   Czas mijał tak powoli, że wydawać się mogło, iż zegar stanął wraz z odejściem z Jace'a. Wszystko straciło dla mnie jakiekolwiek barwy. Mogłam tylko godzinami leżeć i gapić się w ścianę oraz czuć tę beznadziejną pustkę w środku. Na szczęście albo nieszczęście nie mogłam tego robić. Pozostawał jeszcze Aiden, a ja nie chciałam, aby w jakikolwiek sposób poczuł, że stracił też matkę. Właściwie cały czas miałam go przy sobie. Potrafiłam patrzeć na niego i hamując łzy, odnajdywać w nim to nowe podobieństwa do mojego ukochanego. Oczy, nos, a nawet jego spojrzenie, kiedy się czymś martwił... Byłam absolutnie zdziwiona zachowaniem swojego synka. Kiedy tydzień temu odbył się pogrzeb, mały był niesamowicie grzeczny. Trzymałam go cały czas przy sobie, bo tylko on pozwalał mi skupiać się na takich czynnościach jak stanie, czy utrzymywanie względnej równowagi wewnętrznej. Cóż, przynajmniej nie krzyczałam, ale szlochu nie potrafiłam już powstrzymać. Aiden obejmował mnie za szyję i opierał się główką na moim ramieniu, a gdy nadszedł moment spuszczenia trumny do grobu, po jego policzkach spłynęły dwie łezki. Od czasu śmierci taty właściwie nie płakał i był strasznie spokojny. Dziwiło mnie to, bo nie miał nawet pełnego roku. 

   Teraz też leżeliśmy razem na moim łóżku i oglądaliśmy razem jakąś książeczkę z obrazkami. Maluch, co chwila pokazywał coś paluszkiem i uśmiechał się do mnie. Odwracałam kartki, trzymając książkę przed jego twarzyczką i opowiadałam mu, co się tam znajduje. Było już dobrze po dziewiętnastej, więc właściwie powinnam układać go już do snu, ale... bałam się. Najgorsze były noce, kiedy mały spał, a ja pozostawałam sama ze swoimi myślami, których już niczym nie mogłam zająć. Właściwie mówią, że czas leczy rany, ale z każdym dniem ze mną było gorzej. Każdej nocy krzyczałam w poduszkę, płakałam, czując bezdenną pustkę i mając świadomość, że choć tak bardzo chcę, już nigdy go nie odzyskam. Chwilami myślałam, że lepiej właściwie jest umrzeć, ale wtedy właśnie przychodził ranek, a Aiden się budził. Tylko on pozwalał mi się jakoś trzymać. 

   W pewnej chwili usłyszałam dzwonek do drzwi. Zdziwiona podniosłam wzrok znad książki i spojrzałam w stronę korytarza. 

- Kto to może być o tej porze? - powiedziałam cicho, po czym wzięłam synka na ręce i poszłam otworzyć. 

    W drzwiach stała Mei, a za nią Chris. Westchnęłam cicho. Odkąd ja i Aiden zostaliśmy sami, przychodzili codziennie. Właściwie oni ustalili sobie dyżury, żeby mnie pilnować. Pewnie bali się, żę zrobię coś głupiego, a mały zostanie sierotą. Nigdy. Miałam dla kogo żyć i mimo, że moje życie legło w gruzach, nie mogłam całkowicie się poddać. 

- Cześć - uśmiechnęła się blondynka, wchodząc do środka. - Wiem, że już dzisiaj was odwiedzaliśmy, ale akurat byliśmy w pobliżu i postanowiliśmy wpaść. 

- Super - mruknęłam, starając się uśmiechnąć. Zamknęłam drzwi, po czym podeszłam do kanapy i usiadłam na niej. Pewnie powinnam ich czymś poczęstować, ale szczerze, nie miałam na to siły.

    Zdjęli kurtki, a Mei natychmiast wyciągnęła do mnie ręce. Delikatnie podałam jej małego, który uwielbiał swoją ciocię równie mocno, jak ona jego. 

- Kąpałaś go już? - zapytała, przytulając do siebie dziecko. - Mogę cię wyręczyć.

- Właśnie się do tego zbierałam - powiedziałam zgodnie z prawdą. - Ale jeśli chcesz to proszę bardzo.

- Zrób mamusi papa - powiedziała uśmiechnięta blondynka, machając delikatnie rączką dziecka. - Idziemy się kąpać, słonko. 

- Papa - uśmiechnęłam się, przesyłając całusa uszczęśliwionemu synkowi.

   Zostaliśmy z Chrisem sami. Podciągnęłam nogi pod brodę, po czym oparłam się na nich. Wpatrzyłam się niewidzącym wzrokiem w podłogę, po czym odezwałam się cicho:

- Wiadomo już coś?

    Chłopak prychnął.

- Nie. Policja nie ma zielonego pojęcia, gdzie ten dupek może być. - powiedział z goryczą. Zadrżałam. - A co gorsza, nie mają nawet żadnego punktu zaczepienia. Błądzą jak ślepcy...

   Zamilkł, a ja zaczęłam kołysać się w tył i w przód. Z łazienki dochodziły odgłosy wesołej kąpieli, Aiden piszczał uszczęśliwiony, a Mei mówiła coś do niego wesoło. Pod powiekami zaczęły mi się zbierać łzy. Nie dość, że zabrał mi miłość mojego życia, to jeszcze miał pozostać bezkarny? Załkałam, chowając twarz w kolanach. Usłyszałam, jak Chris westchnął, po czym przysunął się do mnie i objął ramieniem. Przytuliłam się do niego, czując, że rozpadam się na miliony małych kawałeczków. To tak cholernie bolało. 

- Jace -

    Nie miałem pojęcia, ile czasu minęło odkąd usiadłem na tej pieprzonej podłodze. Byłem w jakimś letargu, nie czułem niczego, po prostu siedziałem. Nie odczuwałem żadnych potrzeb. Nie zauważałem tego, co dzieje się w okół mnie. To było zbyt ciężkie do ogarnięcia, to za bardzo bolało. Nie miałem na to siły. Gapiłem się tylko w ścianę i przypominałem sobie najpiękniejsze chwilę spędzone z Leslie. Nasz okres zakochiwania się w sobie, narodziny Aidena, zaręczyny i wiele, wiele innych. Jako ta dziwna zjawa, którą byłem, nie mogłem spać, ale wspomnienie dnia mojej śmierci powracało do mnie niczym jakiś koszmar. Ból, ciemność, rozpacz najbliższych... 

   Uderzyłem pięścią w podłogę, a moja dłoń natychmiast wtopiła się w jej fakturę. Gdybym nie był w tak beznadziejnej sytuacji, zastanowiłbym się pewnie, gdzie się znalazła, ale w tamtej chwili kompletnie mnie to nie obchodziło.

- Ja nie chcę! - warknąłem, jak małe dziecko, patrząc w ziemię wściekłym wzrokiem. Była noc, więc szpital był całkowicie pusty. 

- Czego nie chcesz, mój drogi? - usłyszałem po swojej prawej stronie. 

   Podskoczyłem, po czym zaskoczony uniosłem głowę. Starszy pan, którego poznałem na początku tej dziwnej sytuacji siedział obok mnie, wspierając dłonie na lasce. Nie miałem pojęcia, że jeszcze przy mnie jest.Wyglądał na znużonego, ale i zasmuconego całą tą sprawą. 

- Ja... przepraszam... - wyjąkałem speszony. - Nie miałem pojęcia, że pan tutaj jeszcze jest. 

- Ależ, nie kłopocz się tym, synu - odparł, uśmiechając się dobrodusznie. - Właściwie... Jak ci na imię?

- Jace. - odpowiedziałem machinalnie. 

- Ja nazywam się Henry Carlton, wybacz, że wcześniej się nie przedstawiłem. - Podaliśmy sobie dłonie, a ja miałem ochotę parsknąć histerycznym śmiechem. Właśnie przedstawiłem się jakiemuś duchowi. Super. 

- Czy... - Nagle mnie oświeciło. Zerwałem się na równe nogi. - Czy stąd można wyjść? 

- Ze szpitala? - upewnił się mężczyzna, wstając ciężko. - Oczywiście, nawet nie masz pojęcia, ile starych miejsc odwiedziłem!

- To dlaczego pan tutaj siedzi? - zapytałem zdziwiony. 

- Ano, co mam robić? Czasami chodzę na dłuższe wyprawy, ale najczęściej wracam tutaj. Sam nie wiem dlaczego. Może dlatego, że mnie tutaj do reszty wykończyli? - odpowiedział markotnie.

- Nie rozumiem. - przyznałem. - Wykończyli? 

- Nie poznali się na mojej chorobie. - odparł krótko, a ja już nie dopytywałem, bo widziałem, że staruszek nie chce o tym rozmawiać. 

- Więc zamierzasz stąd wyjść? Dokąd pójdziesz? - zapytał zaciekawiony, patrząc na mnie zza prostokątnych szkieł okularów. 

- Do domu - odrzekłem bez namysłu. - Chce pan iść ze mną? 

    Mężczyzna zamyślił się na moment, a potem odpowiedział:

- Czemu nie, nie mam tutaj nic do roboty. 

    W pierwszym odruchu ruszyłem w kierunku wyjścia, ale potem przypomniałem sobie, że nawet ściany nie stanowią dla mnie najmniejszej przeszkody. Śmiało przeszedłem przez mury budynku, nie zwracając najmniejszej uwagi na to, co mijam po drodze. Kiedy znalazłem się na świeżym powietrzu, poczułem lekkie orzeźwienie. Najchętniej puściłbym się biegiem, ale nie chciałem wyjść na niegrzecznego w stosunku do mojego towarzysza, który podążał za mną. Chciałem jak najszybciej znaleźć się w domu. Przy Aidenie, przy Leslie...
___________________________________________________
Cześć! <3

Tak jak obiecałam, rozdział pojawił się szybciej! :D Jest nawet dłuższy od dwóch poprzednich, to normalnie jakiś cud! Co do samej treści... Cóż, powoli zacznie się coś dziać. Wiecie, że ostatnimi czasy za każdym razem wylewam wiadro łez przy pisaniu tego opowiadania? ;-; Jakoś za bardzo wczuwam się w Leslie. 

Wiecie, że 30 kwietnie minie rok od rozpoczęcia tej historii? <3 Postaram się z tej okazji dodać się dłuższy, bogaty w akcję rozdział! :D

Pozdrawiam! ^^

9 komentarzy:

  1. Popłakałam się. Nadal płaczę. Matko, to takie smutne. Takie realistyczne. Ten smutek, bezradność, tęsknota, ból... Masz może chusteczkę?
    Tak strasznie mi jest szkoda Jace'a. Jakiś psychopata go zabił z zimną krwią, przez co jego żona i malutki synek są sami. W dodatku on nie zaznał spoczynku, bo jego dusza ,,szwenda" się wśród ludzi. Dlaczego? Nikt nie wie, dlaczego akurat on. Po co? Najprawdopodobniej, by wspierać żonę, chociaż go nie widzi. Myślę, że jednak poczuje jego obecność.
    Aiden stracił ojca, jego rodzicielka w rozpaczy, a on jest inny od reszty. Bardziej wyrozumiały, mniej płaczący, kochany, wspierający, cudowny, słodki, malusi. Jest jakby dojrzalszy, o wiele. Tak bardzo kocham tego malucha. ♡
    Leslie, po prostu szok. Przez tego *cenzura* straciła męża. *cenzura*, zabiję go! -,- Zobaczysz, znajdę i będzie po nim. Obiecuję jej to.
    Tak swoją drogą ty też to obiecaj! Proszę. :( Znajdź go, oddaj do więzienia, nie wiem. Cokolwiek, byleby już nie zagrażał tej dwójce.
    To takie kochane, że ma tak cudownych przyjaciół, którzy ją wspierają. *-*
    Dobra, nie zanudzam dłużej.
    Wesołych Świąt! ♡

    OdpowiedzUsuń
  2. Cześć kochana! :*
    Mi ten rozdział bardzo przypadł do gustu! Jest dłuższy i przeważają tutaj opisy, główni dotyczące przeżyć Leslie, czego mi właśnie brakowało. Takiego jej opisu dnia, rozterek i w ogóle. Ale teraz już jestem tym nasycona! :D
    Rozdział jak zwykle smutny, ale staram się myśleć w bardziej pozytywny sposób, żeby za każdym razem nie płakać. A mianowicie myślę o tym, że Jace jest przy ukochanej i może jakoś uda mu się jej o tym powiedzieć.
    Aiden jest taki kochany! To cudowne i wyjątkowe dziecko. Cieszę się, że Leslie wie, że ma dla kogo żyć i postanowiła walczyć. To duży krok, bardzo mądry i przemyślany. Nie jest całkowicie sama na tym świecie i to jest najważniejsze. Ma uroczego synka i cudownych przyjaciół. :)
    Jeju, mam nadzieję, że wreszcie złapią tego mordercę! Nie może tak być, że on sobie dalej spokojnie żyje, a Leslie i cała reszta tak bardzo cierpią!
    Pozdrawiam i życzę dużo weny! <3

    OdpowiedzUsuń
  3. Czeeść! Po ponad miesiącu w końcu zebrałam się do skomentowania. Tak, wiem, mój zapłon powala xd
    Biedna Leslie, z każdym rozdziałem jest mi jej jeszcze bardziej szkoda :c
    Ale ma takich cudownych przyjaciół, którzy ją wspierają, to dobrze, że nie jest z tym sama. I ma jeszcze Aidena! Dla niego musi być silna!
    Głupia policja, jak zwykle "nic nie mogą zrobić". Ech...
    Jestem ciekawa co będzie kiedy Jace pójdzie do domu ;c
    Czekam na nn :)
    Pozdrawiam :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hah, luzik, mój czasami też. xd
      Właśnie zabieram się za kolejny rozdział... jeszcze go nie zatytułowałam, a już ryczę. ;-;
      Dziękuję ślicznie za opinię! <3
      Pozdrawiam! c;

      Usuń
  4. Błagam Cię! Spraw, aby oni go dopadli, aby Leslie chociaż raz mogła mu przyłożyć (najlepiej kulką w łeb)! Nie podoba mi się, że taki człowiek może bezkarnie poruszać się po ziemi, kiedy Jace, do cholery, nie może!
    Cieszy mnie jednak fakt, że Leslie stara się dla Aidena, chociaż wiem, że musi być jej cholernie ciężko. W szczególności w porze nocnej, jak napisałaś. Noce zawsze są najgorsze. Wtedy zaczynamy myśleć, ciemność nas przytłacza, do tego dochodzi samotność... Dobrze, że chociaż ma dodatkowe wsparcie w swoich przyjaciołach.
    I czy przypadkiem mały nie jest taki spokojny, bo wie, że Jace zawsze jest gdzieś w pobliżu? I o mamuniu, nie mogę się doczekać, aż wróci do domu! Chociaż nie wiem czy to nie jest jeszcze gorsze. Wizja, że będzie ją widywał codziennie, jednak nie będzie mógł z nią porozmawiać, dotknąć, nic... Brrr, aż mnie ciarki przeszły.
    Podoba mi się postać staruszka, jest taki życzliwy i przede wszystkim pomocny. W sumie zastanawiam się, co by się stało, gdyby Jace go nie spotkał? Domyśliłby się, że nie żyje?

    Gahhhh...
    Czekam na jedenasty rozdział.

    Xoxo,
    Mei.

    Ps. Kiedy dodasz nowy? Jestem jeszcze bardziej nim podekscytowana, bo już nie muszę nadrabiać. Yay!
    Pss. Kochana, ja Ci się nie dziwię, że tak dużo płaczesz przy tym. Ja mam tak samo, jak to czytam...
    Psss. Minął już rok? Wow... Jak ten czas szybko leci!
    Pssss. Ja mam nadzieję, że ta akcja będzie tą akcją o której myślę, a nie tą o której myślę. Araso?

    Psssss. Ah, weny, słońce!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiem, mnie też to irytuje. -.- Nie cierpię policji.
      Sądzę, że jak go spotka, to go z miejsca zapieprzy. Albo coś...
      Dziękuję ślicznie za opinię! <3
      Pozdrawiam! c;

      Usuń
  5. Tak bardzo mi przykro jak czytam w jakim stanie jest Leslie.
    Ta śmierć Jace'a przekłada się na kolejne rozdziały, a ja nadal przeżywam kilka rozdziałów wstecz.
    Mam nadzieję, że to normalne iż cały czas mam przed oczami scenkę z zaręczynami?
    Cieszę się, że bohaterka utrzymuje "pozytywne myśli" dla Aidena. Dzieciątko nie może teraz w tych chwilach zostać samo.
    Mam nadzieję, że złapią tego sukinsyna! Już ja bym mu nakopała!

    OdpowiedzUsuń