- Jace -
Zastygłem po środku pokoju, nie wiedząc, co robić. Poczułem w brzuchu mdlący strach. No bo który facet odbiera poród swojej ukochanej na kanapie w salonie?! Złapałem się za głowę, patrząc, jak Leslie gnie się z bólu. Nie, zaraz, przemknęło mi przez głowę. Pogotowie!
- Mei, zadzwoń po pogotowie! - krzyknąłem w strony otępiałej dziewczyny, rozciągniętej na podłodze. Oboje z Chrisem wyglądali, jakby ich ktoś zdzielił młotkiem po głowie. Sam byłem pewnie nie lepszy.
- Kochanie, co mam zrobić? - zwróciłem się zrozpaczony, do wyjącej z bólu dziewczyny.
Osunęła się na oparcie, dysząc ciężko i trzymając się za brzuch. Jej twarz była niewyobrażalnie blada,spływały po niej kropelki potu. Nie wiedziałem, co jej podać, co powiedzieć, ani nawet nie wiedziałem jak jej pomóc! Miałem zupełnie miękkie kolana. Wziąłem ją delikatnie za rękę i oczekiwałem odpowiedzi.
- Ah...AUUU... Do szpitala! - Udało jej się powiedzieć, pomiędzy krzykami i łapaniem powietrza.
Spojrzałem na przyjaciółkę, która gorączkowo biegała po mieszkaniu, szukając telefonu. Już miałem warknąć, żeby się ruszyła, gdy zauważyłem, że Chris wyciąga swój. Odetchnąłem, rzucając Mei poirytowane spojrzenie. Ustała obok chłopaka, wpatrując się w niego z napięciem i czekając na to, co powie. Chris był coraz bardziej blady, trzymając telefon przy uchu. Nikt nie odbierał, a po pokoju roznosił się rozpaczliwy szloch Leslie.
- Co jest, do cholery? - warknąłem w ich kierunku.
- Skąd mam wiedzieć?! - odkrzyknął, ponownie wybierając numer. - Nikt nie podnosi słuchawki!
- Jak to nikt nie podnosi słuchawki? To pogotowiem, nie? - Włączyła się Mei, patrząc na Chrisa, jak na idiotę. Po chwili jej wzrok przeniósł się na Leslie, która przestała na chwilę krzyczeć. Spojrzałem na nią zatroskany. Ściskała moją rękę z całej siły. Pogłaskałem ją po czole.
- Czy to moja wina, że nie mogę się dodzwonić? - odparował szatyn, odgarniając włosy z czoła.
- No nie wiem, postaraj się bardziej! - docięła mu Mei, po czym ukryła twarz w dłoniach.
- To może ja pójdę na to pogotowie i sam przyjadę karetką? - Zdenerwował się chłopak, ciskając telefonem o fotel.
- A nie wpadłeś na to, żeby pojechać samochodem do szpitala i zawieźć tam Leslie? - wydarła się Mei, celując w niego palcem.
Chris złapał się za głowę i obkręcił wokół własnej osi.
- Czy ty w ogóle myślisz?! - wycedził przez zaciśnięte zęby. - W taką pogodę? Prędzej wpakowalibyśmy się w jakieś drzewo! Ale nie! Mei jest zawsze najmądrzejsza, do cholery!
- Haha! - zadrwiła z wściekłością. - I powiedział to...
- ZAMKNIJCIE SIĘ! - ryknąłem. - Nie pomagacie!
Oboje rzucili mi obrażone spojrzenie, ale żadne z nich już się nie odezwało. Myślałem, że zaraz wykituje. Nie mogliśmy dodzwonić się na pogotowie, obstawiałem, że burza śnieżna pozrywała linie, ale wolałem się nie odzywać. Jeszcze Mei i Chris wciągnęli by mnie w swoją kłótnię, a w tamtej chwili nie miałem czasu na darcie z nimi kotów. Cały czas gorączkowo myślałem, co mogłem zrobić, ale kompletnie nic nie przychodziło mi do głowy. Leslie cały czas wiła się na kanapie, dwójka moich przyjaciół patrzyła na siebie wilkiem, a ja stałem jak idiota i rwałem włosy z głowy.
- Wody mi odeszły...- wysapała przerażona dziewczyna, patrząc pod siebie. - Jace, ja się boję.
Myślałem, że zemdleję. Jak to odeszły jej wody?! Co ja miałem teraz zrobić?! Biec po nożyczki do obcięcie pępowiny, zacząć krzyczeć czy może wyskoczyć przez okno? Uderzyłem się w czoło, gorączkowo myśląc.
- Nie ma wyjścia! - warknąłem w końcu. - Trzeba jechać do szpitala, zbierajcie się!
- Co? - zapytał z niedowierzaniem Chris. - Czy ty chcesz nas wpakować do rowu? Przy takiej pogodzie widoczność jest praktycznie żadna!
- A mam inne wyjście? - zawołałem, biegając po mieszkaniu i szukając jakichś powierzchniowych okryć. Wszystko jak na złość leżało porozwalane po całym domu. Cholera!
Wreszcie znalazłem kurtkę szalik, czapkę i rękawiczki Leslie. Złapałem jej kozaki, po czym podbiegłem, ubierając ją jak małe dziecko. Widziałem, jak bardzo cierpi, więc starałem się być strasznie delikatny. Zauważałem, że skurcze, co jakiś czas przemijają, ale jak na moje oko, były zbyt częste. To wszystko za szybko się działo! Gdy szatynka była już ubrana, rzuciłem Chrisowi kluczki do samochodu i spojrzałem na niego wymownie. Westchnął, ale kiwnął głową, po czym podszedł do mnie, pomagając mi podnieść Leslie. Wziąłem ją pod prawe ramię, zaś nasz przyjaciel pod lewe. Wstała ledwie, jęcząc cicho. Mei otworzyła drzwi wyjściowe, po czym wypuściła nas na zewnątrz.
Wprost zachłysnąłem się lodowatym powietrzem niesionym z wiatrem. Nawierzchnia była strasznie oblodzona, a Leslie, która wprost leciała przez ręce, nie ułatwiała nam dojścia do samochodu. Kiedy wreszcie byliśmy na miejscu, przyjaciółka ponownie otworzyła nam drzwi. Razem z Chrisem usadziliśmy szatynkę na tylnym siedzeniu. Wsunąłem się delikatnie obok niej, a chłopak poszedł usiąść na fotelu kierowcy. Mei zajęła już miejsce pasażera.
Widziałem, jak Chris się waha. Odpalił, co prawda samochód, ale czułem, że kłębią się w nim różne odczucia. Brał odpowiedzialność za całą naszą czwórkę. A właściwie to piątkę.
- Stary, błagam cię - wyjęczałem, wachlując dłonią cierpiącą Leslie. Naokoło samochodu kłębiły się białe płatki i sam musiałem przyznać, że sam niewiele widziałem mimo świateł, które próbowały przebić ciemność.
- No dobra - odrzekł Chris, po czym odblokował hamulec ręczny. Mei zakryła oczy dłonią. Szczerze? Ja też bałem się patrzeć.
- To może ja pójdę na to pogotowie i sam przyjadę karetką? - Zdenerwował się chłopak, ciskając telefonem o fotel.
- A nie wpadłeś na to, żeby pojechać samochodem do szpitala i zawieźć tam Leslie? - wydarła się Mei, celując w niego palcem.
Chris złapał się za głowę i obkręcił wokół własnej osi.
- Czy ty w ogóle myślisz?! - wycedził przez zaciśnięte zęby. - W taką pogodę? Prędzej wpakowalibyśmy się w jakieś drzewo! Ale nie! Mei jest zawsze najmądrzejsza, do cholery!
- Haha! - zadrwiła z wściekłością. - I powiedział to...
- ZAMKNIJCIE SIĘ! - ryknąłem. - Nie pomagacie!
Oboje rzucili mi obrażone spojrzenie, ale żadne z nich już się nie odezwało. Myślałem, że zaraz wykituje. Nie mogliśmy dodzwonić się na pogotowie, obstawiałem, że burza śnieżna pozrywała linie, ale wolałem się nie odzywać. Jeszcze Mei i Chris wciągnęli by mnie w swoją kłótnię, a w tamtej chwili nie miałem czasu na darcie z nimi kotów. Cały czas gorączkowo myślałem, co mogłem zrobić, ale kompletnie nic nie przychodziło mi do głowy. Leslie cały czas wiła się na kanapie, dwójka moich przyjaciół patrzyła na siebie wilkiem, a ja stałem jak idiota i rwałem włosy z głowy.
- Wody mi odeszły...- wysapała przerażona dziewczyna, patrząc pod siebie. - Jace, ja się boję.
Myślałem, że zemdleję. Jak to odeszły jej wody?! Co ja miałem teraz zrobić?! Biec po nożyczki do obcięcie pępowiny, zacząć krzyczeć czy może wyskoczyć przez okno? Uderzyłem się w czoło, gorączkowo myśląc.
- Nie ma wyjścia! - warknąłem w końcu. - Trzeba jechać do szpitala, zbierajcie się!
- Co? - zapytał z niedowierzaniem Chris. - Czy ty chcesz nas wpakować do rowu? Przy takiej pogodzie widoczność jest praktycznie żadna!
- A mam inne wyjście? - zawołałem, biegając po mieszkaniu i szukając jakichś powierzchniowych okryć. Wszystko jak na złość leżało porozwalane po całym domu. Cholera!
Wreszcie znalazłem kurtkę szalik, czapkę i rękawiczki Leslie. Złapałem jej kozaki, po czym podbiegłem, ubierając ją jak małe dziecko. Widziałem, jak bardzo cierpi, więc starałem się być strasznie delikatny. Zauważałem, że skurcze, co jakiś czas przemijają, ale jak na moje oko, były zbyt częste. To wszystko za szybko się działo! Gdy szatynka była już ubrana, rzuciłem Chrisowi kluczki do samochodu i spojrzałem na niego wymownie. Westchnął, ale kiwnął głową, po czym podszedł do mnie, pomagając mi podnieść Leslie. Wziąłem ją pod prawe ramię, zaś nasz przyjaciel pod lewe. Wstała ledwie, jęcząc cicho. Mei otworzyła drzwi wyjściowe, po czym wypuściła nas na zewnątrz.
Wprost zachłysnąłem się lodowatym powietrzem niesionym z wiatrem. Nawierzchnia była strasznie oblodzona, a Leslie, która wprost leciała przez ręce, nie ułatwiała nam dojścia do samochodu. Kiedy wreszcie byliśmy na miejscu, przyjaciółka ponownie otworzyła nam drzwi. Razem z Chrisem usadziliśmy szatynkę na tylnym siedzeniu. Wsunąłem się delikatnie obok niej, a chłopak poszedł usiąść na fotelu kierowcy. Mei zajęła już miejsce pasażera.
Widziałem, jak Chris się waha. Odpalił, co prawda samochód, ale czułem, że kłębią się w nim różne odczucia. Brał odpowiedzialność za całą naszą czwórkę. A właściwie to piątkę.
- Stary, błagam cię - wyjęczałem, wachlując dłonią cierpiącą Leslie. Naokoło samochodu kłębiły się białe płatki i sam musiałem przyznać, że sam niewiele widziałem mimo świateł, które próbowały przebić ciemność.
- No dobra - odrzekł Chris, po czym odblokował hamulec ręczny. Mei zakryła oczy dłonią. Szczerze? Ja też bałem się patrzeć.
- Mei -
Podjechaliśmy pod szpital po półtoragodzinnej trasie. Normalnie powinniśmy jechać prawie godzinę krócej. Wysiadłam zgrabnie z samochodu, po czym pobiegłam otwierać z tyłu drzwi. Widziałam jak Jace jest na końcu wytrzymałości nerwowej, no ale co ja mogłam...? Do cholery, czy to dziecko nie mogło znaleźć sobie mniej ekstremalnych warunków do przychodzenia na świat? We trójkę jakoś wytaszczyliśmy Leslie z samochodu, po czym Chris z Jace'em ponownie zaczęli ją prowadzić.
Ja zamknęłam auto, po czym ruszyłam za nimi. Wpadliśmy do szpitala jak ścigani. Jace powiedział pielęgniarce w recepcji jaka jest sytuacja, a ta tylko pokiwała głową, po czym zawołała dwie kolejne pracownice służby zdrowia do pomocy. Zabrały Leslie na wózku.
- Mogę iść z nią? - zapytał Willis, przeczesując grzywkę dłonią. Widziałam jak cały chodzi ze zdenerwowania.
- Niestety nie. Poród odbywa się za wcześnie, a w takiej sytuacji ojciec nie może w nim uczestniczyć. - odpowiedziała oschle kobieta, chcąc już odejść.
Że co?!
- Od kiedy ojciec nie może uczestniczyć przy porodzie? - krzyknęłam za nią oburzona. - Co za popieprzony szpi...
Chris czym prędzej zakrył mi usta dłonią. Posłałam mu wściekłe spojrzenie, zastanawiając się czy nie odgryźć mu tej ręki. Awrrr! Wyrwałam się z jego uścisku, po czym zaczęłam ściągać z siebie kurtkę. Strasznie było tu gorąco. Kątem oka zauważyłam, że obecni ludzie przyglądają mi się przybyszce z innej planety. Prychnęłam, podążając w stronę porodówki. Jace już tam pobiegł, żeby chociaż poczekać pod drzwiami.
Mój przyjaciel szedł za mną. Nie powiem, byłam z niego dumna. Brawurowo poradził sobie z prowadzeniem samochodu. Ani razu nami nie zarzuciło. Jechał chyba z trzydzieści kilometrów na godzinę, ale biorąc spod uwagę sytuację...
Usiadłam na krześle i nerwowo zaczęłam postukiwać czubkiem buta o podłogę. Wiem, że może niepotrzebnie naskoczyłam tak na tą pielęgniarkę, ale emocje strasznie się we mnie burzyły. Sama cholernie się martwiłam o Leslie i o dziecko. Poród odbył się trzy tygodnie za wcześnie. Niby nie dużo, ale...
Rozejrzałam się. Chris stał oparty o ścianę i wpatrywał się zamyślony w przeciwległy róg podłogi. Jace niespokojnie miotał się od ściany do ściany. Przeczesałam włosy dłonią, wzdychając. Coś czuję, że sobie tutaj posiedzimy...
***
Godziny mijały. Podskakiwałam już w miejscu, nie potrafiłam się uspokoić. Jace był na krańcu wytrzymałości. Opierał się czołem o ścianę i coś sobie mruczał pod nosem. Nawet Chris zaczął się powoli denerwować. Teraz on przejął role przyszłego ojca i kręcił się po korytarzu. Nagle z porodówki wyszła pielęgniarka. Cała nasza trójka zerwała się i podbiegła do niej.
- Wszystko jest w porządku. - powiedziała z uśmiechem, kierując wzrok na Jace'a. - Ma pan zdrowego synka.
Poczułam, że zaraz się popłaczę ze szczęścia! Matko, co za ulga! Roześmiałam się wesoło, przytulając do Chrisa, który szczerzył się jak dziki. Jakoś cała uraza ze mnie wyparowała. Z niego chyba też, bo odwzajemnił uścisk. Pielęgniarka sobie poszła, a mi coś zaczęło nie pasować. Jace stał tyłem do nas i ani drgnął.
- Eee, stary? - powiedział Chris, odrywając się ode mnie. Też chyba zauważył, że coś jest nie tak, bo szturchnął go w ramię. - Wszystko gra?
Zamiast odpowiedzi, zauważyłam, że mężczyzna się chwieje. Wyciągnął rękę, żeby chyba czegoś się złapać, ale nie zdążył. Runął jak długi na podłogę.
- ACH! - wrzasnęłam dziko. Serce waliło mi jak oszalałe. - Matko, Chris, wołaj o pomoc...
Upadłam obok leżącego na kolana, po czym nachyliłam się nad jego klatką piersiową. O ZGROZO. A co jeśli jego serce stanęło? Spojrzałam na jego twarz, ale zobaczyłam tylko bladą skórę oraz brak jakiegokolwiek wyrazu. Zaczęłam klepać go mocno po policzkach.
- Jace, Boże, Jace... Wstawaj, no!
- Przestań go bić, to nic nie da! - zawołał Chris, który chyba od początku patrzył na mnie, jak na idiotkę i nie wiedział, czy ratować Jace'a, czy odciągać mnie od niego. - To nic poważnego, opanuj się, zemdlał ze szczęścia!
- A ty, co taki mądry się nagle zrobiłeś, co?! - ryknęłam na niego. Znowu zaczął mnie wpieniać. Pokręcił tylko głową i uniósł nogi przyjaciela do góry. Nie minęła minuta, a Jace otworzył oczy.
Poczułam niewysłowioną ulgę, ale jednocześnie zrobiło mi się głupio. Chyba czas nauczyć się nad sobą panować...
- Co jest? - zapytał nieprzytomnie nasz nowy tatuś. Chris roześmiał się, po czym odrzekł:
- Stary, Leslie urodziła. Możesz do niej iść. Chociaż może nie... Coś słabe masz te nerwy - zachichotał. Mogę mu przywalić?
- CO?! - ryknął mężczyzna, zrywając się z podłogi. - Gdzie?
Pokazałam mu ręką drzwi, a on nie patrząc na nikogo ruszył przerażony w tamtym kierunku.
__________________________________________
Hej! :*
Nie pobijecie mnie za te straszne opóźnienie, nie? ;c To wszystko przez te upały! Żyć się nie da!
Co do rozdziału, to sama nie wiem, co o nim myśleć... Nawet mi się podoba, choć troszkę dziwnie się czułam, opisując poród! :D To był mój debiut! xd
Cóż, to dziękuję za każdą opinię i widzimy się tutaj już wkrótce! :*
Pozdrawiam! <33
Pomijając fakt, że trzy razy zatrzymywałam czytanie, aby uspokoić swoje napady śmiechu, dwa razy spadłam z łóżka, potem już się nie podnosiłam z podłogi (wbrew pozorom te upadki naprawdę bolą), rozlałam picie, lody mi się roztopiły, obudziłam rodziców, obudziłam Krzysia dzwoniąc do niego (drań wrócił do swojego domu, chamstwo!), to myślę, że mogę chyba już napisać komentarz xd
OdpowiedzUsuńŚwietnie Ci to wyszło, aczkolwiek wydaj mi się, że troszkę za bardzo ubolewającą ją zrobiłaś, chociaż w sumie każdy przeżywa inaczej swój własny poród, prawda? xd Z resztą co ja wiem, przecież nie rodziłam nigdy (I nie będę! Taki ból znosić?! Nigdy w życiu!) xd
Chris wyszedł Ci bardzo poważnie i odpowiedzialnie. Ale szczerze mówiąc, to myślę, że w takiej sytuacji Krzysiu również by się tak zachował. Czemu ja ich nadal porównuję? O.o Nie stracił opanowania i w sumie, to dzięki niemu dotarli bezpiecznie do szpitala. I brawa dla niego! W taką śnieżycę?! Matko boska, opanowanie do granic!
Dodatkowo zastanawiam się co zrobił by Jace, gdyby przyjaciele ich nie odwiedzili? O.o
Mei zachowywała się jak małe dziecko. Rozkapryszona, nerwowa i irytująca... Ha! Genialnie!
Nie... dobra, ja jednak przyjdę później skomentować, bo coś czuję, że na razie nie jestem w stanie...
Nie no ok... Weź się w garść, Maju!
Phuu... *wydech*
Dobra! Zakasawszy rękawy i zabieram się do roboty!
Więc wracając do Mei, to wyszła Ci świetnie! Aczkolwiek w takim stresie wątpię, że myślałabym o tym, że źle potraktowałabym pielęgniarkę, chociaż... Kto wie? xd Ją też porównuję do siebie O.o Ale w sumie wzorowałaś ich na nas, prawda? xd Mei kompletnie straciła trzeźwość umysłu, jednak nie zapomniała, aby znaleźć czas na kłótnię i bezsensowne, niepoważne myślenie xd
Swoją drogą... Jakim cudem tak świetnie opisałaś sprzeczkę Mei i Chris'a? ;> Przyznaj się! Gdzie się ukrywasz? Hm? ;> I te świetne wybuchy gniewu! Dobrze, że Jace ich uspokoił, bo nie chcę wiedzieć do czego by doszło xd
Jace kompletnie stracił swoje opanowanie i jak w poprzednim rozdziale był wcieleniem anioła, tak w tym jest przerażony. Jak widać tak ekstremalne sytuacje każdego mogą zmienić xd A jak zemdlał, to myślałam, że pęknę! Dziecko mu się urodziło a ten mdleje! No niepoważny, no! Swoją drogą, dobrze, że jeszcze trafił w drzwi, gdy biegł do Leslie xd
Matko nie mogę się doczekać następnego rozdziału. Kiedy Jace, Mei i Chris będą mogli zobaczyć uroczego malucha. Kiedy nadadzą mu imię. Kiedy opiszesz jacy są szczęśliwi, matko, aż mnie ciarki przechodzą!
Jako dzieciak w skórze dwudziestolatki: Chcę Rozdział piąty, JUŻ!
Proszę? *.*
Za ten rozdział należą Ci się moje największe uszanowanie (jeszcze większe zostawiam na później, bo pewnie i tak mnie zaskoczysz)!
Pozdrawiam,
i nie piszę więcej bzdur...
Mei.
Ps. Czy jak przeczytasz ten komentarz, możesz go usunąć?
Zapomniałabym...
UsuńJak to do cholery pogotowie nie odpierało?!
I jak to do cholery Jace nie mógł wejść na porodówkę?!
Co to za szpital do cholery?!
Ok, to już wszystko...
Haha, to niezłe przejścia miałaś czytając ten rozdział! :D Szkoda tylko tych lodów. xd
UsuńUbolewającą? Hm... Czy ja wiem? W filmach zazwyczaj kobiety wrzeszczą, a tak osobiście to myślę, że jak coś Cię rozciąga od środka nie jest jakoś szczególnie przyjemnym odczuciem! xd
Porównujesz ich może dlatego, że wiesz, iż wzorowałam Chrisa na Nim. :P
Też jestem ciekawa, co Jace zrobiłby w takiej sytuacji... I jakoś nic nie przychodzi mi do głowy... o.O
Hah, mi tam się Mei podobała najbardziej! :D
Ja się nigdzie nie ukrywam, ale jak chcesz - mogę zacząć!
Dziękuję ślicznie za opinię! ^^
Pozdrawiam! <3
Taak, okropny ten szpital! xd
UsuńCześć kochana! ;*
OdpowiedzUsuńTen rozdział jest pełen emocji i napięcia! Dzięki kłótni Mei i Chrisa jeszcze bardziej czułam to napięcie i zdenerwowanie, które towarzyszyło całej czwórce. Najbardziej żal mi Leslie, musiała dużo się nacierpieć zanim mogła pozwolić dziecku wyjść na świat. To oczywiste, że się bała, czułam jej strach. Bidulka. Dobrze, że miała przy sobie Jace, bo pomimo tego, że początkowo nie wiedział co robić, podjął w końcu słuszną decyzje i zawiózł ukochaną do szpitala. Znaczy Chris, ale to był pomysł Jace. :D Dobrze, że szczęśliwie dojechali do szpitala. Jechali PÓŁTORA GODZINY?! Jak Leslie to wytrzymała?! Naprawdę dziecko tyle czekało? Nie wiem czy w prawdziwym życiu byłoby to możliwe, ale to opowiadanie, więc okey. :D Jak można nie wpuścić ojca na porodówkę?! Wydaje mi się, że nawet jeśli jest wcześniak, to ojciec może być przy porodzie. Chyba, że byłyby jakieś komplikacje, zagrożenie życia matki lub dziecka, ale nic takiego nie była, więc nie wiem...
Dobrze, że wszystko szczęśliwie się skończyło. Haha, biedny Jace, zemdlał z wrażenia. :D Cudownie, mają synka. Mam nadzieję, że z Leslie też wszystko dobrze. :)
Bardzo fajnie czytało mi się ten rozdział. Cały czas byłam w napięciu i dopiero, gdy Jace ruszył w stronę porodówki, odetchnęłam z ulgą. :D
Pozdrawiam! <3
Mei i Chris nieźle się popadli, cieszmy się, że nie doszło do rękoczynów! xd
UsuńCo do tego, ile jechali, mogli tyle jechać. Przegrzebałam internet, podpytałam Mamę i po odejściu wód, poród może rozpocząć się nawet dobę później. :) A mimo tego, że to opowiadanie - tak czy siak - robię wszytko tak, jak powinno być w prawdziwym życiu. Nie lubię wymyślać.
Dziękuję ślicznie za opinię! ^^
Pozdrawiam! <3
Witaj, Melodio, z radością informuję, iż właśnie zostałaś oceniona na Ostrzu Krytyki - zapraszam do lektury i komentowania oceny! Pozdrawiam,
OdpowiedzUsuńhttp://ostrze-krytyki.blogspot.com/2014/08/235-are-you-still-mine.html
Dziękuję! <3
UsuńNo wreszcie jestem, te ostatnie dni są po prostu szalone! Na nic nie ma czasu, nie wiem jak to się dzieje :o Marna ze mnie czytelniczka, tak późno komentować, kto to widział :C
OdpowiedzUsuńSynek o jaaaaa, Jace jest chyba najszczęśliwszym ojcem na świecie :P Mały im zrobił niezłą niespodziankę, przyjść na świat w takich ekstremalnych warunkach, to sobie wymyślił xd
Jak mu dadzą na imię, no jak? Nie mogę się doczekać co znowu wymyślisz :P
Mei i Chris - po prostu ich uwielbiam :P Przyznaję, Chris zachował się bardzo dojrzale (?) :P
A co to za szpital?! Od kiedy ojciec nie może uczestniczyć w porodzie, skandal, o! Biedna Leslie musiała się męczyć sama:(
Jestem straaaaaaaasznie ciekawa co dalej wymyślisz, bo bardzo lubisz zaskakiwać, chyba każdy to wie :P
No więc Zapałka życzy ci weny!:D
Buziaki - Lilly <3
Oj tam, każdemu się zdarza. ;*
UsuńNo nie, dzidzia lubi adrenalinkę!
Też ich kocham! :D
Dziękuję, zapałko! <3
Dziękuję ślicznie za opinię! ^^
Pozdrawiam! <3
Awawawaw! <3 Mają synka! Teraz są rodzinką! <3
OdpowiedzUsuńHahaha, Chris i Mei są świetni! Kłóca się w bardzo odpowiednim momencie xd
Podziwiam Chrisa za to, że odważył się jechać w taką ekstremalną pogodę!
Hahahah, myślałam, że nie wyrobię przy perspektywie Mei, jest taką zabawną postacią :) Zgadzam się z nią, co to za szpital, że ojciec nie może być przy porodzie?! Skandal!
Ych, kończę, bo mi wysadzi ten łeb :C
Czekam na kolejny ^^
Pozdrawiam :*
Taką szłitaśną rodzinką! :D
UsuńNo nie! Oni są genialni i mają zajebiste wyczucie!
Skandal, a szo!
Dziękuję ślicznie za opinię! ^^
Pozdrawiam! <3
Joł! xD
OdpowiedzUsuńRozdział wyszedł ci genialnie za co cię podziwiam, bo ja za pewne rechotałabym do komputera i nic bym nie mogła napisać xD
Zemdlał! Hahahahahahahahahahahaha Nie wiem czemu to mnie tak bawi no ale.... ahahahaha Może sobie to zbyt śmiesznie wyobrażam? Nie wiem xD
Mógł tak jak Harry biec do szpitala hłeuhłeu lepsze już auto xD To są takie dwa słodziaki, ze ja bym i tego i tego chciała! Więc dajcie mi ich! Bo naślę na was pająka! Hłeuhahahahahłeuhłeuhahahhahah
To Ci pa! xD
Buziaki ;*
Haha, ja się śmiałam, Ty się o to nie martw xd
UsuńŚmiej się z biednego Jace'a, śmiej! ;c
Nie dam!
Dziękuję ślicznie za opinię! ^^
Pozdrawiam! <3
Próbowałam być poważna, ale nie potrafiłam! Przez cały czas łapałam równowagę na krześle by nie upaść. Mój śmiech słyszał chyba każdy na osiedlu! Po prostu aż się popłakałam!
OdpowiedzUsuńŚwietnie przedstawiłaś panikę Mei i Chris'a! Po prostu boki zrywać!
Wyobrażam sobie jakie musieli mieć miny!
No tak ja się tutaj śmieję, a lepsza bym nie była. Na kursie nie uczyli nas jak postępować w przypadku, gdy kobieta rodzi!
I zaraz, zaraz. Jak to nie mogli dodzwonić się na pogotowie? To co oni mieli za telefony? Gołębie?
Cała ta akcja z tym porodem naprawdę była niespodziewana! Chłopczyk musi bardzo kochać swoich rodziców skoro napędził im
takiego strachu!
Najważniejsze jednak, że wszyscy dotarli cało do szpitala pomimo pogody. I tutaj nie zgadza mi się kolejny fakt - jak to tata nie może uczestniczyć przy porodzie? Przecież istnieje taka możliwość.
Co to w ogóle za szpital! Kto go wymyślił?!
I ta końcówka!
Jace - uwielbiam Cię!
Urodził Ci się synek, a Ty mdlejesz! Równy z Ciebie gość! :D
Pozdrawiam i przechodzę dalej x
P.S. Właśnie teraz mi się przypomniało, że ktoś tutaj nie lubił imienia Chris :D
P.S.S. Chciałabym zobaczyć go prowadzącego karetkę. Musiałoby to śmiesznie wyglądać!