Siedziałem pod ścianą i po raz pierwszy raz w życiu, jako dorosły facet, tak bardzo płakałem. Na początku chciałem gonić Leslie, krzyczeć, walić głową w mur, cokolwiek... W połowie kroku dotarło do mnie, że to i tak nic nie da... że to koniec. Uświadomiłem to sobie z całą moc i aż usiadłem. W pierwszej chwili z moich oczu wypłynęły łzy, które pospiesznie starłem rękawem. Starszy pan nadal był obok mnie i patrzył na mnie ze współczuciem, nie chciałem się przy nim rozklejać. Ale potem... to było silniejsze ode mnie. Zacząłem szlochać, ukrywając twarz w rękach splecionych na podkurczonych kolanach. Co miałem zrobić? Moja rodzina mnie nie widziała, mieli przejść żałobę, a potem żyć dalej beze mnie. A ja? A ja miałem tkwić zawieszony w jakiejś dziwnej postaci i... i właśnie, co? Cierpieć? Że choć tak bardzo chcę, nie mogę być z nimi? Przerosło mnie to. To było prostu nie do przeskoczenia. Koniec. Koniec. Koniec wszystkiego.
- Leslie -
Weszłam powoli do ciemnego domu, a Mei z Aidenem na rękach wsunęła się za mną. Mały spał już od kilku godzin. Chris gdzieś pojechał, nie miałam pojęcia, gdzie. Przecież było już tak późno... Wpatrując się tępo przed siebie, poszłam do naszej sypialni. Nie zdjęłam nawet butów ani bluzy. Nie zapalając światła rzuciłam się na łóżko i dopiero wtedy z moich oczu znowu puściły się łzy. Ten zapach, ten głos brzmiący nadal w mojej głowie... Niezdarnie, szlochając, wdrapałam się wyżej na łóżku, aby móc przytulić się do jego poduszki.
- Cześć, królewno - wyszeptał mi do ucha. - Tęskniłaś?
- Okropnie - wymruczałam, odkręcając się i odnajdując jego usta. Uwielbiałam jego zapach. Pachniał subtelnie i delikatnie. Przejechałam dłonią po jego gęstych włosach.
- Oj, chyba nie mogę zostawiać cię więcej na tak długo - szepnął, a ja poczułam jego oddech na swoich ustach.
Zostawiłeś mnie już na zawsze, kochany.
O zgrozo! Jak ja mogłam nie dodawać rozdziału przez ponad dwa miesiące?! Kiedy mi te wszystkie dni zleciały? Gdzie się podziały te tygodnie, które minęły od 2 stycznia?! Jestem zła. Niegodziwa. Przepraszam. Nie mam nic na swoje na usprawiedliwienie. No może tylko to, że w sumie zaraz mam egzaminu gimnazjalne i się kuję, bo po prostu w cholerę się ich boję. ;-;
Przepraszam za długość tego rozdziału, ale to tak w sumie miało być. Te rozdziały będą takimi fragmentami, bo to jest ten straszny smutek, który jakoś powoli muszę dawkować. ;-; Jestem straszna...
Pozdrawiam i mam nadzieję, że kolejny rozdział pojawi się szybciej. ;*
- Okropnie - wymruczałam, odkręcając się i odnajdując jego usta. Uwielbiałam jego zapach. Pachniał subtelnie i delikatnie. Przejechałam dłonią po jego gęstych włosach.
- Oj, chyba nie mogę zostawiać cię więcej na tak długo - szepnął, a ja poczułam jego oddech na swoich ustach.
Zostawiłeś mnie już na zawsze, kochany.
- Co się stało? - Usłyszałam pod drzwiami głos Jace'a. Stałam bezruchu patrząc na małe, białe urządzenie. - Kochanie, otwórz drzwi, proszę.
Jak robot podeszłam do wyjścia i przekręciłam zamek. Nie obchodziło mnie, że byłam tylko w staniku i dolnej bieliźnie. Nie wiedziałam, co mam robić.
- Księżniczko? - zapytał, unosząc moją brodę dwiema palcami, starając się spojrzeć mi w oczy. - Co się dzieje?
Bez słowa pokazałam mu test. Wziął go do rąk i długo się w niego wpatrywał. Łzy zaczęły mi się zbierać pod powiekami, gdy tak czekałam na jego reakcję.
- Boże, nawet nie wiesz jak się cieszę! - zawołał nagle, po czym upuścił urządzenie na podłogę i porwał mnei na ręce. Zaczął kręcić się ze mną po całym domu, całując i ściskając.
- Będą tatą! - krzyknął uradowany, a ja zaśmiałam się głośno. Powoli docierała do mnie perspektywa przyszłych dni. Będziemy prawdziwą rodziną!
- Kocham cię. - szepnęłam, patrząc mu w błyszczące z radości oczy. - I nic tego nie zmieni.
Byliśmy tacy szczęśliwi... Dlaczego to tak musiało się potoczyć? Wgryzłam się w poduszkę, aby nie krzyknąć z bólu, który przeszywał moje serce.
- Cześć - odpowiedziałam, cmokając go w zimny policzek. - Co dzisiaj tak wcześniej?
- Ferie się dzisiaj zaczynają i dyrektor stwierdził, że odpuści dzieciakom plastykę! - roześmiał się mężczyzna, pochylając nad wózkiem. Pogłaskał synka po główce, witając się z nim kilkoma zabawnymi słowami.
Skwitowałam to uśmiechem, ale nagle do głowy przyszło mi pewne pytanie. Skoro nie miał dzisiaj w ogóle zajęć, to co robił przez te trzy godziny, kiedy powinien być w sierocińcu? Nigdy nie byłam podejrzliwa, ale wiedziałam, że nie da mi to spokoju. Wypowiedziałam swoje myśli na głos, z zaskoczeniem widząc jak Jace czerwienieje. Co jest grane, u licha?
- Bo ja...Postanowiłem... To znaczy... Pomyślałem, że... - zaczął się plątać w słowach, a ja nabierałam coraz więcej podejrzeń. - Uch, co ja wygaduje?! Poczekaj chwilkę.
Zdenerwowany wrócił z powrotem do samochodu i otworzył drzwi od strony pasażera. Zdezorientowana przeniosłam wzrok na Aidena, bo zaczął po cichu popłakiwać. Zakołysałam wózkiem, szepcząc uspakajające słowa. Ponownie spojrzałam na szatyna. Zbliżał się do mnie, chowając coś za plecami.
- Co ty kombinujesz? - zapytałam podejrzliwie, starając się dojrzeć, co on tam ma.
Mężczyzna odetchnął głęboko, przymknął powieki i sprawiał wrażenie, jakby właśnie policzył do trzech. Otworzyłam usta ze zdziwienia.
- Coś nie tak? - zapytałam. Zaczynałam się bać. - Jace, zaraz oszaleję!
Szatyn otworzył oczy, po czym delikatnie ujął moją dłoń. Wyjął z za pleców gromy bukiet czerwonych róż, a moje serce przyspieszyło.
- Leslie Carter, zechcesz zostać moją żoną? - zapytał drżącym głosem, podając mi kwiaty i klękając na jedno kolano. Czując łzy szczęścia pod powiekami, przejęłam bukiet obserwując jak ukochany sięga do kieszeni po małe, purpurowe pudełeczko. Otworzył je, a moim oczom ukazał się srebrny pierścionek z pięknym, oszlifowanym diamentem po środku.
- Tak - wyszeptałam cicho, bo emocje dławiły mi głos. - Tak, tak, tak!
Jace roześmiał się uszczęśliwiony, po czym włożył mi ozdobę na palec. Rzuciłam mu się w ramiona, a kwiaty rozsypały się zapomniane na ziemię. Przewróciliśmy się na śnieg, śmiejąc się głośno.
Tak bardzo szczęśliwi byliśmy w tamtej chwili. Wszystko miało sens. A teraz? To był koniec. Koniec. Koniec wszystkiego.
_________________________________
Hej!Byliśmy tacy szczęśliwi... Dlaczego to tak musiało się potoczyć? Wgryzłam się w poduszkę, aby nie krzyknąć z bólu, który przeszywał moje serce.
- Cześć - odpowiedziałam, cmokając go w zimny policzek. - Co dzisiaj tak wcześniej?
- Ferie się dzisiaj zaczynają i dyrektor stwierdził, że odpuści dzieciakom plastykę! - roześmiał się mężczyzna, pochylając nad wózkiem. Pogłaskał synka po główce, witając się z nim kilkoma zabawnymi słowami.
Skwitowałam to uśmiechem, ale nagle do głowy przyszło mi pewne pytanie. Skoro nie miał dzisiaj w ogóle zajęć, to co robił przez te trzy godziny, kiedy powinien być w sierocińcu? Nigdy nie byłam podejrzliwa, ale wiedziałam, że nie da mi to spokoju. Wypowiedziałam swoje myśli na głos, z zaskoczeniem widząc jak Jace czerwienieje. Co jest grane, u licha?
- Bo ja...Postanowiłem... To znaczy... Pomyślałem, że... - zaczął się plątać w słowach, a ja nabierałam coraz więcej podejrzeń. - Uch, co ja wygaduje?! Poczekaj chwilkę.
Zdenerwowany wrócił z powrotem do samochodu i otworzył drzwi od strony pasażera. Zdezorientowana przeniosłam wzrok na Aidena, bo zaczął po cichu popłakiwać. Zakołysałam wózkiem, szepcząc uspakajające słowa. Ponownie spojrzałam na szatyna. Zbliżał się do mnie, chowając coś za plecami.
- Co ty kombinujesz? - zapytałam podejrzliwie, starając się dojrzeć, co on tam ma.
Mężczyzna odetchnął głęboko, przymknął powieki i sprawiał wrażenie, jakby właśnie policzył do trzech. Otworzyłam usta ze zdziwienia.
- Coś nie tak? - zapytałam. Zaczynałam się bać. - Jace, zaraz oszaleję!
Szatyn otworzył oczy, po czym delikatnie ujął moją dłoń. Wyjął z za pleców gromy bukiet czerwonych róż, a moje serce przyspieszyło.
- Leslie Carter, zechcesz zostać moją żoną? - zapytał drżącym głosem, podając mi kwiaty i klękając na jedno kolano. Czując łzy szczęścia pod powiekami, przejęłam bukiet obserwując jak ukochany sięga do kieszeni po małe, purpurowe pudełeczko. Otworzył je, a moim oczom ukazał się srebrny pierścionek z pięknym, oszlifowanym diamentem po środku.
- Tak - wyszeptałam cicho, bo emocje dławiły mi głos. - Tak, tak, tak!
Jace roześmiał się uszczęśliwiony, po czym włożył mi ozdobę na palec. Rzuciłam mu się w ramiona, a kwiaty rozsypały się zapomniane na ziemię. Przewróciliśmy się na śnieg, śmiejąc się głośno.
Tak bardzo szczęśliwi byliśmy w tamtej chwili. Wszystko miało sens. A teraz? To był koniec. Koniec. Koniec wszystkiego.
_________________________________
O zgrozo! Jak ja mogłam nie dodawać rozdziału przez ponad dwa miesiące?! Kiedy mi te wszystkie dni zleciały? Gdzie się podziały te tygodnie, które minęły od 2 stycznia?! Jestem zła. Niegodziwa. Przepraszam. Nie mam nic na swoje na usprawiedliwienie. No może tylko to, że w sumie zaraz mam egzaminu gimnazjalne i się kuję, bo po prostu w cholerę się ich boję. ;-;
Przepraszam za długość tego rozdziału, ale to tak w sumie miało być. Te rozdziały będą takimi fragmentami, bo to jest ten straszny smutek, który jakoś powoli muszę dawkować. ;-; Jestem straszna...
Pozdrawiam i mam nadzieję, że kolejny rozdział pojawi się szybciej. ;*