- Jace -
Ocknąłem się, słysząc budzik pikający po mojej lewej stronie. Otworzyłem powieki i ledwo uniosłem się na łokciu. Nie wyspałem się. Już miałem podnieść się z łóżka, by iść do pracy, gdy nagle uświadomiłem sobie, że jest sobota. Wolna sobota. Uradowany wyłączyłem urządzenie, po czym obejrzałem się na Leslie. Spała przytulona do jaśka, a jej ciemne włosy rozsypały się na pościeli. Mimowolnie uśmiechnąłem się i delikatnie podniosłem jeden z jedwabistych kosmyków i w zamyśleniu zakręciłem go na palec. Dziewczyna przez sen uniosła kąciki ust do góry, po czym złapała moją dłoń. Parsknąłem cichym śmiechem. Jakoś nagle odechciało mi się spać.
Wyplątałem się delikatnie z uścisku ukochanej i wstałem z łóżka. Nakryłem ją kołdrą, bo okno było całą noc otwarte i mimo letniej pory zrobiło się zimno. Przeciągnąłem się, ruszając do kuchni. Przeczesałem włosy dłonią i zajrzałem do lodówki. Hm... Pusto. Trzeba będzie iść do sklepu, pomyślałem. Przeszedłem do łazienki, dokonałem porannej toalety i wyszedłem z domu. Zacząłem iść boczną drogą. Mieszkaliśmy na przedmieściach Londynu i do sklepu był kawałek drogi. Nie chciałem jednak brać samochodu, bo była zbyt piękna pogoda.
Po jakichś dwudziestu minutach dotarłem do małego spożywczaka. Przywitałem się kulturalnie z ekspedientką, choć nie bardzo ją lubiłem. Miała ponad czterdzieści lat, była starą panną i jak na moje oko ubierała się zbyt wyzywająco. Rzucało się to strasznie w oczy. Gdy podszedłem do lady, klnąc w duchu, że sklep nie jest samoobsługowy, zmierzyła mnie spojrzeniem ze sztucznym uśmiechem na ustach.
- Dzień dobry, panie Jace. - zaszczebiotała z radością. - Jak samopoczucie?
- Dobrze, dziękuję. - odrzekłem znudzony. - Poproszę chleb, mleko...
- A jak się czuję pańska narzeczona? - przerwała mi kobieta. Spojrzałem na nią krzywo.
- Leslie jeszcze nie jest moją narzeczoną. - odpowiedziałem sucho, po czym dokończyłem wymienianie potrzebnych produktów.
- Ależ kochany! - zawołała oburzona, podając rzeczy i nabijając je na kasie. - Powinnieneś się pospieszyć, bo nigdy nie wiadomo, co się może stać! Jednego dnia...
- Tak, tak! - przerwałem szybko, pakując produkty do reklamówki. - Dziękuję za troskę. Ile płacę?
Ekspedientka podała mi sumę,wyraźnie obrażona przez moje zachowanie. Szczerze? Zwisało mi to. Zapłaciłem, pożegnałem się i obciażony reklamówkami, wyszedłem ze sklepu. Słońce przyjemnie przygrzewało, a ja zacząłem planować, co zrobię na śniadanie. Wyobraziłem sobie minę Leslie, gdy budzę ją z tacą wypchaną jedzeniem i na mojej twarzy zakwitł mimowolny uśmiech.
Nagle usłyszałem za plecami odgłos biegu i czyiś zdyszany głos.
- Panie Willis, proszę zaczekać! - Odwróciłem się zaskoczony, zauważając listonosza, który biegł do mnie z listami w ręku.
- Ojeju, dogoniłem pana! - wydyszał starszy mężczyzna, opierając się dłońmi o kolana i dysząc ciężko. - Tak to musiałbym biec aż do pańskiego domu!
Roześmiałem się, patrząc przyjaźnie na pana Thomsona. Odkąd pamiętam przynosił nam listy i kilka razy został nawet na herbatę. Był szczupłym mężczyzną po sześćdziesiątce z wielkimi, siwymi wąsami.
- No to przynajmniej pan się nie zmęczy! - powiedziałem wesoło, podając mu dłoń na powitanie. - Ou, widzę, że dzisiaj sporo tego dla nas?
Mężczyzna uścisnął ją serdecznie, po czym podał mi plik listów.
- Ano sporo! - Uśmiechnął się. - Uch, ta pogoda jest okropna. Strasznie mi gorąco w tym uniformie. Na szczęście jutro zmianę ma kto inny. Do widzenia, panie Willis, miłego dnia!
Listonosz odwrócił się i pośpieszył w przeciwnym kierunku do mojego.
- Do widzenia! - zawołałem za nim, po czym ruszyłem z powrotem przed siebie, jedną ręką przeglądając listy. Rachunek, rachunek, rachunek... Nagle natrafiłem na jakiś list zaadresowany do mnie. Pomagając sobie zębami otworzyłem kopertę, po czym wyjąłem z niej mały, brudny świstek. Przystanąłem zaskoczony, widząc literki powycinane z gazet i zacząłem czytać.
"PiLnuj swojej laleczkI WilliS. SiebIe samegO LepiEj też. J.l"
J.L? Kto to u diaska jest? pomyślałem. A potem spłynęło na mnie olśnienie. James Lewis. Były Leslie. Zagotowało się we mnie. Zmiąłem list w małą kulkę i rzuciłem go na ziemie. Nie bałem się go. Jeśli tylko tknie ją jeszcze raz, wtedy go zabije. Zabije jak psa. Ruszyłem do domu, dwa razy szybszym tempem niż poprzednio. Po drodze postanowiłem, że nie powiem nic Leslie, będę udawał, że nic się nie stało.
Otworzyłem drzwi od domu, odnosząc reklamówki do kuchni. Dalej targały mną nerwy. Zajrzałem do sypialni. Dziewczyna jeszcze spała z głową na mojej poduszce. Nagle poczułem jak wszystkie złe emocje we mnie opadają. Miałem ją i to w zupełności mi wystarczało.
Po jakichś dwudziestu minutach dotarłem do małego spożywczaka. Przywitałem się kulturalnie z ekspedientką, choć nie bardzo ją lubiłem. Miała ponad czterdzieści lat, była starą panną i jak na moje oko ubierała się zbyt wyzywająco. Rzucało się to strasznie w oczy. Gdy podszedłem do lady, klnąc w duchu, że sklep nie jest samoobsługowy, zmierzyła mnie spojrzeniem ze sztucznym uśmiechem na ustach.
- Dzień dobry, panie Jace. - zaszczebiotała z radością. - Jak samopoczucie?
- Dobrze, dziękuję. - odrzekłem znudzony. - Poproszę chleb, mleko...
- A jak się czuję pańska narzeczona? - przerwała mi kobieta. Spojrzałem na nią krzywo.
- Leslie jeszcze nie jest moją narzeczoną. - odpowiedziałem sucho, po czym dokończyłem wymienianie potrzebnych produktów.
- Ależ kochany! - zawołała oburzona, podając rzeczy i nabijając je na kasie. - Powinnieneś się pospieszyć, bo nigdy nie wiadomo, co się może stać! Jednego dnia...
- Tak, tak! - przerwałem szybko, pakując produkty do reklamówki. - Dziękuję za troskę. Ile płacę?
Ekspedientka podała mi sumę,wyraźnie obrażona przez moje zachowanie. Szczerze? Zwisało mi to. Zapłaciłem, pożegnałem się i obciażony reklamówkami, wyszedłem ze sklepu. Słońce przyjemnie przygrzewało, a ja zacząłem planować, co zrobię na śniadanie. Wyobraziłem sobie minę Leslie, gdy budzę ją z tacą wypchaną jedzeniem i na mojej twarzy zakwitł mimowolny uśmiech.
Nagle usłyszałem za plecami odgłos biegu i czyiś zdyszany głos.
- Panie Willis, proszę zaczekać! - Odwróciłem się zaskoczony, zauważając listonosza, który biegł do mnie z listami w ręku.
- Ojeju, dogoniłem pana! - wydyszał starszy mężczyzna, opierając się dłońmi o kolana i dysząc ciężko. - Tak to musiałbym biec aż do pańskiego domu!
Roześmiałem się, patrząc przyjaźnie na pana Thomsona. Odkąd pamiętam przynosił nam listy i kilka razy został nawet na herbatę. Był szczupłym mężczyzną po sześćdziesiątce z wielkimi, siwymi wąsami.
- No to przynajmniej pan się nie zmęczy! - powiedziałem wesoło, podając mu dłoń na powitanie. - Ou, widzę, że dzisiaj sporo tego dla nas?
Mężczyzna uścisnął ją serdecznie, po czym podał mi plik listów.
- Ano sporo! - Uśmiechnął się. - Uch, ta pogoda jest okropna. Strasznie mi gorąco w tym uniformie. Na szczęście jutro zmianę ma kto inny. Do widzenia, panie Willis, miłego dnia!
Listonosz odwrócił się i pośpieszył w przeciwnym kierunku do mojego.
- Do widzenia! - zawołałem za nim, po czym ruszyłem z powrotem przed siebie, jedną ręką przeglądając listy. Rachunek, rachunek, rachunek... Nagle natrafiłem na jakiś list zaadresowany do mnie. Pomagając sobie zębami otworzyłem kopertę, po czym wyjąłem z niej mały, brudny świstek. Przystanąłem zaskoczony, widząc literki powycinane z gazet i zacząłem czytać.
"PiLnuj swojej laleczkI WilliS. SiebIe samegO LepiEj też. J.l"
J.L? Kto to u diaska jest? pomyślałem. A potem spłynęło na mnie olśnienie. James Lewis. Były Leslie. Zagotowało się we mnie. Zmiąłem list w małą kulkę i rzuciłem go na ziemie. Nie bałem się go. Jeśli tylko tknie ją jeszcze raz, wtedy go zabije. Zabije jak psa. Ruszyłem do domu, dwa razy szybszym tempem niż poprzednio. Po drodze postanowiłem, że nie powiem nic Leslie, będę udawał, że nic się nie stało.
Otworzyłem drzwi od domu, odnosząc reklamówki do kuchni. Dalej targały mną nerwy. Zajrzałem do sypialni. Dziewczyna jeszcze spała z głową na mojej poduszce. Nagle poczułem jak wszystkie złe emocje we mnie opadają. Miałem ją i to w zupełności mi wystarczało.
- Leslie -
Obudziłam się, słysząc jakieś odgłosy dochodzące z kuchni. Przeciągnęłam się z uśmiechem na ustach, po czym uniosłam się na łokciu. Spojrzałam na zegarek; dziesiąta piętnaście. Podniosłam się, ziewając, owinęłam szlafrokiem i na boso podreptałam do kuchni. Jace stał przy zlewie, polewając dłoń zimną dłoń i klnąc pod nosem, a na kuchni spoczywała patelnia z czymś, co chyba miało być naleśnikiem. Zmarszczyłam brwi.
- Kochanie, co się stało? - Podeszłam do niego, starając się spojrzeć mu w oczy. Zawsze potrafiłam z nich wszystko wyczytać.
- Nic, księżniczko. - opowiedział, obejmując mnie drugą ręką. Widziałam, że stara się na mnie nie patrzeć. Czułam, że jego mięśnie są spięte.
- Nie oszukuj, widzę przecież, że coś jest nie tak. - odrzekłam surowo.
- Ależ naprawdę nic. - Uśmiechnął się, spoglądając na mnie. Zakręcił wodę i objął mnie w talii, przyciągając do siebie. - Chciałem Ci zrobić niespodziankę, ale jestem takim łamagą, że nic z tego nie wyszło.
- Liczy się gest. - szepnęłam, złączając nasze usta w pocałunku. Odwzajemnił go. Nagle poczułam, że znajduję się na kuchennym blacie. Roześmiałam się cicho, odrywając się od niego.
- Jest rano. - mruknęłam, obejmując go za szyję. - Nie przesadzajmy.
- Nie ważne. Kocham cię tak samo, niezależnie od pory dnia. - odpowiedział. Poczułam jego oddech na swoich ustach. Cmoknęłam go w nos, po czym wyplątałam z jego objęć.
- Idę się wykąpać, zapaleńcu. - powiedziałem z uśmiechem. - A ty może spróbuj uratować nasze śniadanie.
- Zrobię, co w mojej mocy. - Mrugnął do mnie, a ja przesłałam mu buziaka dłonią i wyszłam
Podążyłam do łazienki. Od razu wzięłam szybki prysznic, umyłam włosy i zęby. Założyłam czystą bielizną, po czym otworzyłam szafkę, chcąc wziąć suszarkę. Nagle mój wzrok padł na coś, co kupiłam jakiś tydzień temu. Wzięłam do ręki małe, niebieskie opakowanie i w zamyśleniu zaczęłam obracać je w dłoni. Od jakiegoś czasu dziwnie się czułam. Mdliło mnie, miałam jakieś dziwne zachcianki jeśli chodziło o jedzenie. Nic nie mówiłam Jace'owi i starałam się, aby tego nie zauważył, ale...
Rozpakowałam test ciążowy, po czym drżącymi rękami zaczęłam postępować zgodnie z instrukcją. Dwie kreski. Spanikowana, jeszcze raz przeczytałam instrukcję. Boże, co?! Wydałam z siebie głośny pisk.
- Co się stało? - Usłyszałam pod drzwiami głos Jace'a. Stałam bezruchu patrząc na małe, białe urządzenie. - Kochanie, otwórz drzwi, proszę.
Jak robot podeszłam do wyjścia i przekręciłam zamek. Nie obchodziło mnie, że byłam tylko w staniku i dolnej bieliźnie. Nie wiedziałam, co mam robić.
- Księżniczko? - zapytał, unosząc moją brodę dwiema palcami, starając się spojrzeć mi w oczy. - Co się dzieje?
Bez słowa pokazałam mu test. Wziął go do rąk i długo się w niego wpatrywał. Łzy zaczęły mi się zbierać pod powiekami, gdy tak czekałam na jego reakcję.
- Boże, nawet nie wiesz jak się cieszę! - zawołał nagle, po czym upuścił urządzenie na podłogę i porwał mnei na ręce. Zaczął kręcić się ze mną po całym domu, całując i ściskając.
- Będą tatą! - krzyknął uradowany, a ja zaśmiałam się głośno. Powoli docierała do mnie perspektywa przyszłych dni. Będziemy prawdziwą rodziną!
- Kocham cię. - szepnęłam, patrząc mu w błyszczące z radości oczy. - I nic tego nie zmieni.
_____________________________________________
Hej! :D
Wyrobiłam się jeszcze w czerwcu, mimo że do dwunastej zostały trzy minuty. :) Teraz rozdziały będą pojawiać się, co dziesięć dni ^^
Nie spodziewaliście się takiego zwrotu akcji, co? ;> Ou, teraz to dopiero będzie się działo!
Pozdrawiam i dziękuję za każdą opinię! <33