- Jace -
Wszedłem powoli do sali szpitalnej. Widziałem wszystko za lekką mgłą, a nogi się pode mną uginały. Byłem ojcem... To tak dziwnie brzmiało w mojej głowie. Ja ojcem? Przecież dni, kiedy sam byłem dzieckiem, pamiętałem jakby to było wczoraj. Mój wzrok padł na łóżko, które znajdowało się w centrum sali. Leżała na nim spocona, blada, ale szczęśliwa Leslie. Uśmiechnęła się do mnie, a po jej policzku spłynęła łza. W rękach trzymała małe, białe zawiniątko. Powoli zbliżyłem się do niej... a właściwie, to do nich. Czując wzruszenie ściskające mnie za gardło, nachyliłem się, aby zobaczyć swojego synka. Mała, zapuchnięta buźka wynurzała się z białego kocyka. Dziecko nie płakało, tylko delikatnie poruszało rączkami. Uśmiechnąłem się szeroko, czując zalewającą mnie falę szczęścia.
- Chcesz go potrzymać? - wyszeptała szatynka, patrząc na mnie błyszczącymi oczyma.
Niepewnie skinąłem głową. Bałem się, że zrobię mu krzywdę, ale jednocześnie wiedziałem, że najmocniej na świecie pragnę go przytulić. Leslie powoli uniosła zawiniątko, a ja ułożyłem ręce w niezdarną kołyskę. Kobieta położyła chłopczyka na moich rękach, a ja poczułem, jak zalewa mnie fala ciepła. Miałem swoją ukochaną rodzinę.
- Cześć, mały - wyszeptałam, śmiejąc się cicho i delikatnie poruszając jego zaciśniętą piąstką. - Jestem twoim tatą, wiesz?
Szatynka roześmiała przez łzy. Spojrzałem jej w oczy. Były zaszklone, ale widziałem w nich wszystko.. Miłość, spokój, ciepło... Perspektywę przyszłych dni. Przeniosłem wzrok z powrotem na małe zawiniątko. Dziecko powoli uniosło powieki, ukazując świat niebieskie oczka. Czułem jak pod powiekami zbierają mi się łzy szczęścia, ale nie chciałem, aby mi się wymknęły.
Nagle do sali wpadli Mei i Chris. Dosłownie wpadli.Jak zwykle o coś się kłócili. Momentalnie syknąłem na nich, aby zachowywali się cicho. Oboje spojrzeli na mnie zmieszani, po czym dalej weszli na palcach. Blondynka momentalnie nachyliła się nad moim ramieniem.
- O matko, jaki śliczny! - rozczuliła się, patrząc na chłopczyka. - Podobny do Leslie. Chyba...
- Nie prawda, do Jace'a - włączył się Chris. - Spójrz na nos i policzki.
Mei prychnęła.
- A ty na usta i czoło. Wykapana mama. - powiedziała groźnie, co śmiesznie kontrastowało z jej rozanielonym uśmiechem, kiedy patrzyła na dziecko.
- Wybacz, ale ty już chyba kompletnie oślepłaś. - dociął jej szatyn. - Uważam, że...
Nie dane było mu skończyć, bo Leslie wkroczyła do akcji. Dzięki Bogu, jeszcze chwila i znowu zaczęliby się drzeć.
- Spokojnie, przestańcie. - powiedziała, patrząc na nich po kolei. W jej oczach tańczyło rozbawienie. - Jeszcze nie bardzo możemy stwierdzić do kogo jest podobny, bo jest za mały. Ale pokłócicie się o to za parę miesięcy, obiecuję!
Zaczęliśmy się śmiać. Starałem się jak najmniej przy tym trząść, aby nie przeszkadzać dziecku. Chyba mi się to udało, bo mały dalej leżał spokojnie i wpatrywało się przed siebie. Zakołysałem nim delikatnie.
- Jak go nazwiecie? - zapytała Mei, siadając na brzegu łóżka Leslie. Chris zajął drugie krzesło, stawiając je obok mojego.
- Matko, kompletnie wyleciało mi z głowy, że przecież trzeba nadać mu jakieś imię! - przestraszyła się szatynka. Miałem ochotę się roześmiać, ale sam byłem nie lepszy. Przez cały ten stres też o tym zapomniałem.
- Nieźli z was rodzice! - zakpił Chris, patrząc z uśmiechem na dziecko w moich ramionach. - Ale spokojnie, zaraz coś wymyślę. Hm... Może Chris? Zapewniam was, że to najzajebistsze imię na świecie.
Ponownie się zaśmialiśmy. Mei popukała się w głowę, ale widziałem, że sama intensywnie się zastanawia.
- A może Nathan? - zaproponowała Leslie, patrząc na nas pytająco.
- O nie! - zawołałem cicho. - To imię jest tak popularne, że aż mi obrzydło. Jake?
- To jest jeszcze gorsze! - Szatynka pokazała mi język.
- MAM! - wrzasnęła Mei, zrywając się na równe nogi. Cała nasza trójka automatycznie syknęła, chcąc ją uciszyć. - Aiden!
Spojrzeliśmy na nią razem z Leslie. Mi to imię bardzo się spodobało. Było rzadko spotykane, a tego chciałem od samego początku. Do tego bardzo ładnie brzmiało. Zerknąłem pytająco na ukochaną. Z uśmiechem pokiwała głową.
- Nasz mały Aiden. - wyszeptała szatynka, obejmując nas delikatnie ramieniem. Oparłem się czołem o jej ramię. Byłem najszczęśliwszym facetem na całym świecie.
Tutaj już też przybywam z nowym rozdziałem. Miał być wczoraj, ale chciałam mu poświęcić trochę więcej czasu. :) Nie chciałam, żeby był napisany na odwal się, bo to bardzo ważne wydarzenia w życiu naszych bohaterów. Od razu mówię - ten zwyczajny, prosty sposób oświadczyn Jace'a był zaplanowany od samego początku. c; Nie chciałam żadnych kolacji przy świecach, muzyki skrzypcowej w tle itd. xd
W śniegu, przed domem, z dzieckiem w wózku obok. :D Zwyczajniej już się chyba nie dało. xd
Mam nadzieję, że przypadnie wam do gustu. c;
Do napisania! <3
PS. Za jakieś dwa dni powinnam dodać rozdział na bloga z Niallem. :)
Nagle do sali wpadli Mei i Chris. Dosłownie wpadli.Jak zwykle o coś się kłócili. Momentalnie syknąłem na nich, aby zachowywali się cicho. Oboje spojrzeli na mnie zmieszani, po czym dalej weszli na palcach. Blondynka momentalnie nachyliła się nad moim ramieniem.
- O matko, jaki śliczny! - rozczuliła się, patrząc na chłopczyka. - Podobny do Leslie. Chyba...
- Nie prawda, do Jace'a - włączył się Chris. - Spójrz na nos i policzki.
Mei prychnęła.
- A ty na usta i czoło. Wykapana mama. - powiedziała groźnie, co śmiesznie kontrastowało z jej rozanielonym uśmiechem, kiedy patrzyła na dziecko.
- Wybacz, ale ty już chyba kompletnie oślepłaś. - dociął jej szatyn. - Uważam, że...
Nie dane było mu skończyć, bo Leslie wkroczyła do akcji. Dzięki Bogu, jeszcze chwila i znowu zaczęliby się drzeć.
- Spokojnie, przestańcie. - powiedziała, patrząc na nich po kolei. W jej oczach tańczyło rozbawienie. - Jeszcze nie bardzo możemy stwierdzić do kogo jest podobny, bo jest za mały. Ale pokłócicie się o to za parę miesięcy, obiecuję!
Zaczęliśmy się śmiać. Starałem się jak najmniej przy tym trząść, aby nie przeszkadzać dziecku. Chyba mi się to udało, bo mały dalej leżał spokojnie i wpatrywało się przed siebie. Zakołysałem nim delikatnie.
- Jak go nazwiecie? - zapytała Mei, siadając na brzegu łóżka Leslie. Chris zajął drugie krzesło, stawiając je obok mojego.
- Matko, kompletnie wyleciało mi z głowy, że przecież trzeba nadać mu jakieś imię! - przestraszyła się szatynka. Miałem ochotę się roześmiać, ale sam byłem nie lepszy. Przez cały ten stres też o tym zapomniałem.
- Nieźli z was rodzice! - zakpił Chris, patrząc z uśmiechem na dziecko w moich ramionach. - Ale spokojnie, zaraz coś wymyślę. Hm... Może Chris? Zapewniam was, że to najzajebistsze imię na świecie.
Ponownie się zaśmialiśmy. Mei popukała się w głowę, ale widziałem, że sama intensywnie się zastanawia.
- A może Nathan? - zaproponowała Leslie, patrząc na nas pytająco.
- O nie! - zawołałem cicho. - To imię jest tak popularne, że aż mi obrzydło. Jake?
- To jest jeszcze gorsze! - Szatynka pokazała mi język.
- MAM! - wrzasnęła Mei, zrywając się na równe nogi. Cała nasza trójka automatycznie syknęła, chcąc ją uciszyć. - Aiden!
Spojrzeliśmy na nią razem z Leslie. Mi to imię bardzo się spodobało. Było rzadko spotykane, a tego chciałem od samego początku. Do tego bardzo ładnie brzmiało. Zerknąłem pytająco na ukochaną. Z uśmiechem pokiwała głową.
- Nasz mały Aiden. - wyszeptała szatynka, obejmując nas delikatnie ramieniem. Oparłem się czołem o jej ramię. Byłem najszczęśliwszym facetem na całym świecie.
Dwa miesiące później
- Leslie -
Spałam smacznie przytulona do poduszki. Od kilku tygodni mój sen ograniczał się do kilku godzin dziennie. Nasz kochane słoneczko nieźle dawało popalić po nocach, ale mimo to nie oddałabym tych dni za nic w świecie. Żyliśmy w końcu jak prawdziwa rodzina. Wychodziliśmy razem na spacery, spędzaliśmy ze sobą całe dnie. Niedawno Jace dopełnił naszego szczęścia. Oświadczył mi się w najmniej oczekiwanym momencie. Za każdym razem, kiedy przypominałam sobie ten dzień, czułam, że większe szczęście nie mogło mnie spotkać...
Zimowe słońce wpadało do salonu, oświetlając pomieszczenie swoimi promieniami. Krzątałam się energicznie wokół niemowlęcia, szykując go na mały spacerek w mroźnym powietrzu. Podobno takie było zimną najzdrowsze. Aiden leżał na kanapie i energicznie wymachiwał nóżkami. Z uśmiechem wzięłam z suszarki na ubrania biały kaftanik, po czym zbliżyłam się na do dziecka.
- Idziemy na spacelek, tak? - powiedziałam radośnie, głaszcząc maluszka po brzuszku. - A kto idzie na spacelek? No kto?
Chłopczyk uśmiechnął się do mnie, po czym zaczął wymachiwać rączkami i coś cichutko mruczeć, śliniąc się przy tym okropnie. Roześmiałam się, po czym wróciłam do ubierania. Po kilku minutach Aiden był gotowy. Włożyłam go do wózka, po czym sama pobiegłam założyć kurtkę. Nie chciałam, aby się zagrzał. Zapięłam botki, obwiązałam się szalikiem i po chwili byliśmy już przed domem. Przekręcałam właśnie klucz w drzwiach, gdy nagle usłyszałam samochód podjeżdżający na podjazd. Odwróciłam się zaskoczona, widząc nasze auto, a za kierownicą Jace'a. Z pracy powinien wrócić za jakieś dwie godziny. Zniosłam wózek z kilku schodków, po czym z uśmiechem pomachałam ukochanemu. Odmachał, po czym zaparkował przed wjazdem do garażu.
- Cześć, słoneczka! - zawołał wysiadając. Zatrzasnął drzwiczki, po czym truchtem do nas podbiegł.
- Cześć - odpowiedziałam, cmokając go w zimny policzek. - Co dzisiaj tak wcześniej?
- Ferie się dzisiaj zaczynają i dyrektor stwierdził, że odpuści dzieciakom plastykę! - roześmiał się mężczyzna, pochylając nad wózkiem. Pogłaskał synka po główce, witając się z nim kilkoma zabawnymi słowami.
Skwitowałam to uśmiechem, ale nagle do głowy przyszło mi pewne pytanie. Skoro nie miał dzisiaj w ogóle zajęć, to co robił przez te trzy godziny, kiedy powinien być w sierocińcu? Nigdy nie byłam podejrzliwa, ale wiedziałam, że nie da mi to spokoju. Wypowiedziałam swoje myśli na głos, z zaskoczeniem widząc jak Jace czerwienieje. Co jest grane, u licha?
- Bo ja...Postanowiłem... To znaczy... Pomyślałem, że... - zaczął się plątać w słowach, a ja nabierałam coraz więcej podejrzeń. - Uch, co ja wygaduje?! Poczekaj chwilkę.
Zdenerwowany wrócił z powrotem do samochodu i otworzył drzwi od strony pasażera. Zdezorientowana przeniosłam wzrok na Aidena, bo zaczął po cichu popłakiwać. Zakołysałam wózkiem, szepcząc uspakajające słowa. Ponownie spojrzałam na szatyna. Zbliżał się do mnie, chowając coś za plecami.
- Co ty kombinujesz? - zapytałam podejrzliwie, starając się dojrzeć, co on tam ma.
Mężczyzna odetchnął głęboko, przymknął powieki i sprawiał wrażenie, jakby właśnie policzył do trzech. Otworzyłam usta ze zdziwienia.
- Coś nie tak? - zapytałam. Zaczynałam się bać. - Jace, zaraz oszaleję!
Szatyn otworzył oczy, po czym delikatnie ujął moją dłoń. Wyjął z za pleców gromy bukiet czerwonych róż, a moje serce przyspieszyło.
- Leslie Carter, zechcesz zostać moją żoną? - zapytał drżącym głosem, podając mi kwiaty i klękając na jedno kolano. Czując łzy szczęścia pod powiekami, przejęłam bukiet obserwując jak ukochany sięga do kieszeni po małe, purpurowe pudełeczko. Otworzył je, a moim oczom ukazał się srebrny pierścionek z pięknym, oszlifowanym diamentem po środku.
- Tak - wyszeptałam cicho, bo emocje dławiły mi głos. - Tak, tak, tak!
Jace roześmiał się uszczęśliwiony, po czym włożył mi ozdobę na palec. Rzuciłam mu się w ramiona, a kwiaty rozsypały się zapomniane na ziemię. Przewróciliśmy się na śnieg, śmiejąc się głośno.
- Kocham cię! - zawołałam, ściskając go mocno na szyję. Chciałam to obwieścić całemu światu.
- Ja ciebie bardziej. - odpowiedział, całując mnie w usta.
Oderwaliśmy się od siebie, słysząc ciche kwilenie dziecka w wózku.
- Chodź - szepnął mężczyzna, podnosząc się i pomagając mi wstać. - Nasze małe szczęście wzywa.
Za każdym razem kiedy pytałam później Jace'a, o to, dlaczego tak nagle podjął tę decyzję, odpowiadał, że nie mógł już dłużej czekać. Zwlekał, bo strasznie się stresował, chociaż sam nie wiedział czemu. Przecież powinien być pewny, że nie odmówię. Kochałam go najmocniej na świecie, mieliśmy syna. Teraz planowaliśmy ślub i chrzest Aidena. Mei i Chris ochoczo przyłączyli się do pomocy, bawiąc nas swoimi kłótniami właściwie o nic.
Nagle z moich sennych marzeń wyrwał mnie płacz dziecka. Jęknęłam cicho, po czym zaczęłam się już zbierać do wstawania. Kiedy już prawie byłam na nogach, do pokoju wszedł Jace z butelką w dłoni. Spojrzałam na niego zaskoczona. Czyżby Aiden płakał już wcześniej, a ja tego nie słyszałam?
- Śpij, skarbie, ja go nakarmię. - szepnął mężczyzna wyjmując dziecko z łóżeczka. - Chodź do tatusia, ty mały psotniku.
Przesłałam im całusa dłonią, po czym z błogim uśmiechem, wróciłam z powrotem do poprzedniej pozycji. Jace był moim cichym Aniołem i już nie długo mieliśmy to przypieczętować już na zawsze.
_____________________________________________
Hej! :*- Idziemy na spacelek, tak? - powiedziałam radośnie, głaszcząc maluszka po brzuszku. - A kto idzie na spacelek? No kto?
Chłopczyk uśmiechnął się do mnie, po czym zaczął wymachiwać rączkami i coś cichutko mruczeć, śliniąc się przy tym okropnie. Roześmiałam się, po czym wróciłam do ubierania. Po kilku minutach Aiden był gotowy. Włożyłam go do wózka, po czym sama pobiegłam założyć kurtkę. Nie chciałam, aby się zagrzał. Zapięłam botki, obwiązałam się szalikiem i po chwili byliśmy już przed domem. Przekręcałam właśnie klucz w drzwiach, gdy nagle usłyszałam samochód podjeżdżający na podjazd. Odwróciłam się zaskoczona, widząc nasze auto, a za kierownicą Jace'a. Z pracy powinien wrócić za jakieś dwie godziny. Zniosłam wózek z kilku schodków, po czym z uśmiechem pomachałam ukochanemu. Odmachał, po czym zaparkował przed wjazdem do garażu.
- Cześć, słoneczka! - zawołał wysiadając. Zatrzasnął drzwiczki, po czym truchtem do nas podbiegł.
- Cześć - odpowiedziałam, cmokając go w zimny policzek. - Co dzisiaj tak wcześniej?
- Ferie się dzisiaj zaczynają i dyrektor stwierdził, że odpuści dzieciakom plastykę! - roześmiał się mężczyzna, pochylając nad wózkiem. Pogłaskał synka po główce, witając się z nim kilkoma zabawnymi słowami.
Skwitowałam to uśmiechem, ale nagle do głowy przyszło mi pewne pytanie. Skoro nie miał dzisiaj w ogóle zajęć, to co robił przez te trzy godziny, kiedy powinien być w sierocińcu? Nigdy nie byłam podejrzliwa, ale wiedziałam, że nie da mi to spokoju. Wypowiedziałam swoje myśli na głos, z zaskoczeniem widząc jak Jace czerwienieje. Co jest grane, u licha?
- Bo ja...Postanowiłem... To znaczy... Pomyślałem, że... - zaczął się plątać w słowach, a ja nabierałam coraz więcej podejrzeń. - Uch, co ja wygaduje?! Poczekaj chwilkę.
Zdenerwowany wrócił z powrotem do samochodu i otworzył drzwi od strony pasażera. Zdezorientowana przeniosłam wzrok na Aidena, bo zaczął po cichu popłakiwać. Zakołysałam wózkiem, szepcząc uspakajające słowa. Ponownie spojrzałam na szatyna. Zbliżał się do mnie, chowając coś za plecami.
- Co ty kombinujesz? - zapytałam podejrzliwie, starając się dojrzeć, co on tam ma.
Mężczyzna odetchnął głęboko, przymknął powieki i sprawiał wrażenie, jakby właśnie policzył do trzech. Otworzyłam usta ze zdziwienia.
- Coś nie tak? - zapytałam. Zaczynałam się bać. - Jace, zaraz oszaleję!
Szatyn otworzył oczy, po czym delikatnie ujął moją dłoń. Wyjął z za pleców gromy bukiet czerwonych róż, a moje serce przyspieszyło.
- Leslie Carter, zechcesz zostać moją żoną? - zapytał drżącym głosem, podając mi kwiaty i klękając na jedno kolano. Czując łzy szczęścia pod powiekami, przejęłam bukiet obserwując jak ukochany sięga do kieszeni po małe, purpurowe pudełeczko. Otworzył je, a moim oczom ukazał się srebrny pierścionek z pięknym, oszlifowanym diamentem po środku.
- Tak - wyszeptałam cicho, bo emocje dławiły mi głos. - Tak, tak, tak!
Jace roześmiał się uszczęśliwiony, po czym włożył mi ozdobę na palec. Rzuciłam mu się w ramiona, a kwiaty rozsypały się zapomniane na ziemię. Przewróciliśmy się na śnieg, śmiejąc się głośno.
- Kocham cię! - zawołałam, ściskając go mocno na szyję. Chciałam to obwieścić całemu światu.
- Ja ciebie bardziej. - odpowiedział, całując mnie w usta.
Oderwaliśmy się od siebie, słysząc ciche kwilenie dziecka w wózku.
- Chodź - szepnął mężczyzna, podnosząc się i pomagając mi wstać. - Nasze małe szczęście wzywa.
Za każdym razem kiedy pytałam później Jace'a, o to, dlaczego tak nagle podjął tę decyzję, odpowiadał, że nie mógł już dłużej czekać. Zwlekał, bo strasznie się stresował, chociaż sam nie wiedział czemu. Przecież powinien być pewny, że nie odmówię. Kochałam go najmocniej na świecie, mieliśmy syna. Teraz planowaliśmy ślub i chrzest Aidena. Mei i Chris ochoczo przyłączyli się do pomocy, bawiąc nas swoimi kłótniami właściwie o nic.
Nagle z moich sennych marzeń wyrwał mnie płacz dziecka. Jęknęłam cicho, po czym zaczęłam się już zbierać do wstawania. Kiedy już prawie byłam na nogach, do pokoju wszedł Jace z butelką w dłoni. Spojrzałam na niego zaskoczona. Czyżby Aiden płakał już wcześniej, a ja tego nie słyszałam?
- Śpij, skarbie, ja go nakarmię. - szepnął mężczyzna wyjmując dziecko z łóżeczka. - Chodź do tatusia, ty mały psotniku.
Przesłałam im całusa dłonią, po czym z błogim uśmiechem, wróciłam z powrotem do poprzedniej pozycji. Jace był moim cichym Aniołem i już nie długo mieliśmy to przypieczętować już na zawsze.
_____________________________________________
Tutaj już też przybywam z nowym rozdziałem. Miał być wczoraj, ale chciałam mu poświęcić trochę więcej czasu. :) Nie chciałam, żeby był napisany na odwal się, bo to bardzo ważne wydarzenia w życiu naszych bohaterów. Od razu mówię - ten zwyczajny, prosty sposób oświadczyn Jace'a był zaplanowany od samego początku. c; Nie chciałam żadnych kolacji przy świecach, muzyki skrzypcowej w tle itd. xd
W śniegu, przed domem, z dzieckiem w wózku obok. :D Zwyczajniej już się chyba nie dało. xd
Mam nadzieję, że przypadnie wam do gustu. c;
Do napisania! <3
PS. Za jakieś dwa dni powinnam dodać rozdział na bloga z Niallem. :)