- Leslie -
Otaczała mnie ciemność. Dusząca ciemność. Nie wiedziałam, gdzie jestem. Nie miałam pojęcia, co się stało. Czułam tylko niewypowiedziany niepokój. Przez sen zmarszczyłam brwi. Coś mi się nie zgadzało. Dzisiaj miał być najważniejszy dzień mojego życia, a ja czułam niepokój? Nie otwierając oczu przetarłam je dłonią. Westchnęłam głęboko i chciałam pogłaskać Jace'a ramieniu. Sięgnęłam dłonią na prawą stronę łóżka. Opadła ona bezwładnie na pościel. Usiadłam gwałtownie, otwierając powieki i łapiąc głośno powietrze. Zwaliły się na mnie wydarzenia z wczorajszego dnia.
James. Wystrzał. Krew.
Co ja robiłam u nas w domu? Przecież wczoraj byłam przy ukochanym... Odrzuciłam gwałtownie koc i wybiegłam z ciemnej sypialni. Zatrzymałam się z przerażeniem przed lustrem. Moja kremowa sukienka, którą miałam wczoraj na sobie była cała we krwi. Włosy wisiały w skołtunionych strąkach, a po moim policzku biegł czerwony, długi ślad. Oparłam się o ścianę, oddychając głośno. Na gładkiej tafli lustra była przyczepiona kartka. W otępieniu odkleiłam ją i zaczęłam czytać:
Leslie, jesteśmy z Chrisem w szpitalu u Jace'a. Aidenem zajmuje się moja mama. Nie denerwuj się, przyjeżdżaj.
Mei
Poniżej znajdował się adres szpitala. Wstrzymałam oddech. W szpitalu u Jace'a... Czyli żył. Jak ukłuta szpilką spojrzałam na słowa, że moim dzieckiem zajmuje się mama Mei. Nie pomyślałam kompletnie, gdzie on może być. Odrzuciłam kartkę i pobiegłam w stronę drzwi wejściowych, w przelocie rejestrując, że jest w pół do siódmej rano.
Nie obchodziło mnie to, jak wyglądam. Musiałam po prostu zobaczyć na własne oczy, co się dzieje z moim narzeczonym. A potem biegiem do synka. Spojrzałam załamana przez okno. Po szybie spływały krople deszczu. A potem wypadłam z domu, nie zatrzaskując nawet drzwi,
***
Biegłam przez jasno oświetlony korytarz. Moje obcasy głośno uderzały o posadzkę, a torba majtała się na wszystkie strony. Zdyszana szukałam OIOM-u. Łzy nie przestały spływać po moich policzkach. Nagle w oddali zobaczyłam Chrisa, opierającego się o ścianę. Wstrzymując oddech przebiegłam ostatnie kilka metrów. Podniósł głowę i spojrzał na mnie. W tym spojrzeniu był smutek, żal i współczucie jednocześnie... Szukałam tam jakiegoś pocieszania albo iskierki nadziei, ale nadaremnie. Wpiłam w niego spojrzenie, a on ponownie spuścił głowę i pokręcił głową.
- Nie... - szepnęłam. - On nie umarł.
Nogi zaczęły się pode mną uginać. Usiadłam gwałtownie na podłodze, patrząc przed siebie, jakbym w kawałku ściana szukała pocieszenia. Wbiłam paznokcie w ziemię. Mieliśmy dzisiaj wziąć ślub. Teraz właśnie powinnam siedzieć u fryzjera i czesać się na idealną pannę młodą. Spojrzałam z rozpaczą na Chrisa.
- Gdzie on jest? - zapytałam. Dalej się nie odzywał. Po prostu wskazał ręką na przeszklone drzwi w końcu korytarza.
Resztkami sił podźwignęłam się z ziemi i ruszyłam przed siebie powoli, bez życia. Oparłam się czołem o szklaną tafle, patrząc na ukochanego. Na moją prawdziwą, jedyną miłość, która leżała nieprzytomna na szpitalnym łóżku. Z jego ust wystawała przezroczysta rurka. Nie oddychał samodzielnie. Kilku lekarzy stało naokoło niego. Rozmawiali. Jeden pokręcił głową. Drugi przetarł oczy. A trzeci spojrzał na mnie i zmierzył mnie spojrzeniem od góry do dołu. Powiedział coś do swoich towarzyszy, a oni wszyscy odwrócili się w moją stronę, jakby ich ktoś zawołał. Wyglądali na poruszonych i... smutnych? Ponownie coś między sobą powiedzieli. Widziałam, że o coś się sprzeczają. W końcu jeden z nich, najstarszy, wyglądający jak mój dziadek, wyszedł na korytarz. Nie odzywałam się. Czekałam na jego słowa, drżąc ze strachu.
- Przykro mi - powiedział w końcu, patrząc w ziemię. - Nie było nawet czego zszywać. Wszystko porozrywane. Zostało kilka godzin. Może się pani pożegnać z narzeczonym... Państwa przyjaciele wszystko nam opowiedzieli.
Czas stanął w miejscu. Nic dla mnie nie istniało. Nie. Nie Nie. Niech ten okropny człowiek odwoła te słowa. To niemożliwe, Jace by nas tak nie zostawił. Złapałam się za głowę i zaszlochałam. Osunęłam się na kolana, ukrywając twarz w dłoniach i płacząc głośno. Usłyszałam za sobą szybkie kroki. Nie miałam siły się odwracać. Moje ciało ledwo zarejestrowało, że Mei wymawia moje imię. Dopiero, gdy Aiden przysunął się do mnie, objęłam go mocno i przytuliłam.
Płakałam długo. Straciłam rachubę czasu. Mimo to synek nie wyrywał się, tylko cały czas obejmował mnie swoimi drobnymi rączkami. To nie miało sensu. To nie było możliwe. Przecież dzisiaj... miał być najszczęśliwszy dzień w naszym życiu. On nie mógł tak po prostu odejść. Wstałam gwałtownie i oddałam Aidena, płaczącej Mei. Nie przejmując się nikim ani niczym wtargnęłam na OIOM. Podbiegłam do łóżka i podparłam się o nie. Wpatrując się w twarz Jace'a szukałam na niej jakiejkolwiek oznaki życia. Nic. Zero. Był blady. Jego uchylone usta sine. Ręce spoczywały bezwładnie wzdłuż ciała. Jakieś dziwne przewody zostały do niego podłączone.
- Hej, skarbie... - szepnęłam delikatnie, dotykając jego policzka. Łzy ściekały mi po policzkach. - Nie wygłupiaj się. Musisz żyć. Co ze mną, co z naszym synkiem? Jace, proszę Cię...
Słone krople skapywały na jego twarz, która nawet nie drgnęła. Wydawał się być dziwnie spokojny.
- Kochany, tak bardzo... - zaszlochałam. - Tak bardzo cię kocham. Zostań ze mną. Proszę...
Przejechałam dłonią po jego roztrzepanych włosach. Zawsze się na niego złościłam, że chodzi taki zarośnięty, ale w tamtej chwili... Mógł mieć włosy nawet do pasa.
- Proszę, zostań. - Jedna z moich łez spadła na jego prawe oko. Powoli zaczęła spływać po jego policzku. Wyglądało to, jakby sam płakał.
Nagle usłyszałam długi przeciągły pisk. Nie spuszczając oczu z jego twarzy zrobiłam krok do tyłu. Wpadłam na jakąś szafkę. Z grzechotem pospadały z niej różne rzeczy. To był koniec. On odszedł.
______________________________________________________
Cześć!
Wiem, że strasznie długo mnie tu nie było, ale to nie było zamierzone... Szkoła robi swoje. Mam nadzieję, chociaż w to wątpię, że ktoś tu jeszcze został. I przeczyta ten rozdział. c; Jest on zamierzenie krótki. xd Ma tylko 3 str w Wordzie, ale następny będzie dwa razy dłuższy. Ten opisujący ten... straszny moment miał być króciuśki od samego początku. Jestem wrakiem...
Pozdrawiam. c;
Resztkami sił podźwignęłam się z ziemi i ruszyłam przed siebie powoli, bez życia. Oparłam się czołem o szklaną tafle, patrząc na ukochanego. Na moją prawdziwą, jedyną miłość, która leżała nieprzytomna na szpitalnym łóżku. Z jego ust wystawała przezroczysta rurka. Nie oddychał samodzielnie. Kilku lekarzy stało naokoło niego. Rozmawiali. Jeden pokręcił głową. Drugi przetarł oczy. A trzeci spojrzał na mnie i zmierzył mnie spojrzeniem od góry do dołu. Powiedział coś do swoich towarzyszy, a oni wszyscy odwrócili się w moją stronę, jakby ich ktoś zawołał. Wyglądali na poruszonych i... smutnych? Ponownie coś między sobą powiedzieli. Widziałam, że o coś się sprzeczają. W końcu jeden z nich, najstarszy, wyglądający jak mój dziadek, wyszedł na korytarz. Nie odzywałam się. Czekałam na jego słowa, drżąc ze strachu.
- Przykro mi - powiedział w końcu, patrząc w ziemię. - Nie było nawet czego zszywać. Wszystko porozrywane. Zostało kilka godzin. Może się pani pożegnać z narzeczonym... Państwa przyjaciele wszystko nam opowiedzieli.
Czas stanął w miejscu. Nic dla mnie nie istniało. Nie. Nie Nie. Niech ten okropny człowiek odwoła te słowa. To niemożliwe, Jace by nas tak nie zostawił. Złapałam się za głowę i zaszlochałam. Osunęłam się na kolana, ukrywając twarz w dłoniach i płacząc głośno. Usłyszałam za sobą szybkie kroki. Nie miałam siły się odwracać. Moje ciało ledwo zarejestrowało, że Mei wymawia moje imię. Dopiero, gdy Aiden przysunął się do mnie, objęłam go mocno i przytuliłam.
Płakałam długo. Straciłam rachubę czasu. Mimo to synek nie wyrywał się, tylko cały czas obejmował mnie swoimi drobnymi rączkami. To nie miało sensu. To nie było możliwe. Przecież dzisiaj... miał być najszczęśliwszy dzień w naszym życiu. On nie mógł tak po prostu odejść. Wstałam gwałtownie i oddałam Aidena, płaczącej Mei. Nie przejmując się nikim ani niczym wtargnęłam na OIOM. Podbiegłam do łóżka i podparłam się o nie. Wpatrując się w twarz Jace'a szukałam na niej jakiejkolwiek oznaki życia. Nic. Zero. Był blady. Jego uchylone usta sine. Ręce spoczywały bezwładnie wzdłuż ciała. Jakieś dziwne przewody zostały do niego podłączone.
- Hej, skarbie... - szepnęłam delikatnie, dotykając jego policzka. Łzy ściekały mi po policzkach. - Nie wygłupiaj się. Musisz żyć. Co ze mną, co z naszym synkiem? Jace, proszę Cię...
Słone krople skapywały na jego twarz, która nawet nie drgnęła. Wydawał się być dziwnie spokojny.
- Kochany, tak bardzo... - zaszlochałam. - Tak bardzo cię kocham. Zostań ze mną. Proszę...
Przejechałam dłonią po jego roztrzepanych włosach. Zawsze się na niego złościłam, że chodzi taki zarośnięty, ale w tamtej chwili... Mógł mieć włosy nawet do pasa.
- Proszę, zostań. - Jedna z moich łez spadła na jego prawe oko. Powoli zaczęła spływać po jego policzku. Wyglądało to, jakby sam płakał.
Nagle usłyszałam długi przeciągły pisk. Nie spuszczając oczu z jego twarzy zrobiłam krok do tyłu. Wpadłam na jakąś szafkę. Z grzechotem pospadały z niej różne rzeczy. To był koniec. On odszedł.
______________________________________________________
Cześć!
Wiem, że strasznie długo mnie tu nie było, ale to nie było zamierzone... Szkoła robi swoje. Mam nadzieję, chociaż w to wątpię, że ktoś tu jeszcze został. I przeczyta ten rozdział. c; Jest on zamierzenie krótki. xd Ma tylko 3 str w Wordzie, ale następny będzie dwa razy dłuższy. Ten opisujący ten... straszny moment miał być króciuśki od samego początku. Jestem wrakiem...
Pozdrawiam. c;